MasterCard „czuje się zaniepokojony praktykami biur podróży, utrudniającymi swoim klientom dokonywanie płatności kartami płatniczymi i kredytowymi za usługi turystyczne” – czytamy w „oświadczeniu dotyczącym usługi charge back”. Nie na takie stanowisko liczyli agenci rozliczeniowi. To właśnie oni, o czym zapomina w oświadczeniu Mastercard, nie chcą akceptować kart płatniczych i kredytowych w biurach podróży. Właśnie ze względu na charge back, którego dobrodziejstwa zachwala Mastercard.
Dlaczego? „Usługa chargeback to wyjście naprzeciw oczekiwaniom klientów i zabezpieczenie ich interesów, bowiem jedynie przy zakupie usługi turystycznej kartą płatniczą bądź kredytową, klient może otrzymać zwrot płatności” – pisze firma w oświadczeniu i dalej wyjaśnia, że w ramach obciążenia zwrotnego „następuje zwrot pieniędzy z konta sprzedawcy (towaru czy usług).
Co jednak w sytuacji, gdy na rachunku sprzedawcy towaru czy usługi nie ma ani grosza, a tak jest w niemal każdym biurze podróży, które ogłaszają plajtę najczęściej ze względu na brak płynności? Otóż wtedy pieniądze musi wypłacić agent rozliczeniowy. Od problemy ręce umywa bank, który na transakcji swoje zarobił, bo od zakupu wczasów kartą dostał pieniądze z interchange, swoje opłaty licencyjne ściągnęły Visa i Mastercard. Kowal, czyli biuro podróży zawinił, Cygana, czyli agenta powiesili.
Nic dziwnego, że nie chcą akceptować płatności w biurach podróży. Doszło do zupełnie absurdalnej sytuacji, że firmy, które zarabiają na rozliczaniu transakcji elektronicznych, same obrót bezgotówkowy ograniczają. Agenci twierdzą, że udział branży turystycznej i lotniczej w ich obrotach wynosi tylko 0,6 proc. Problem z charge backiem musi być jednak dolegliwy skoro posuwają się do zrywania umów z klientami.
Wcześniej po cichu liczyli, że uda się wpłynąć na Visę i Mastercared, by zmieniły w regulaminach zapis o charge backu (co byłoby trudne, bo obowiązują one na całym świecie, nie tylko u nas). Oświadczenie tego ostatniego rozwiewa te nadzieje.