Ustawa o zachętach dla filmowców dopiero zaczyna przynosić owoce, a już ma być znowelizowana. W efekcie Polska może pożegnać się z Hollywoodem. Ucierpi też nasza kinematografia.
Ustawa o finansowym wspieraniu produkcji audiowizualnej — zwana potocznie ustawą o zachętach — weszła w życie dwa i pół roku temu. Polski przemysł filmowy był wniebowzięty. Od lat zabiegał bowiem o wprowadzenie przepisów, które byłyby dźwignią jego rozwoju. Zgodnie z ustawą 30 proc. kosztów kwalifikowanych produkcji filmowych, które są realizowane w Polsce, będzie zwracana przez Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF). Wysokość zachęt (tzw. cash rebate) przypadających na produkcję to maksymalnie 15 mln zł (ale nie więcej niż 20 mln zł dla jednego podmiotu rocznie).
Potężny zastrzyk gotówki
— Szacuje się, że każdy 1 zł dobrze wydany w formie zachęt filmowych przekłada się na co najmniej 3-4 zł dodatkowo wydane przez zagraniczne podmioty w Polsce na rozwój polskiej kinematografii — mówi Dariusz Jabłoński, prezydent Polskiej Akademii Filmowej (PAF) i wiceprezes Europejskiego Klubu Producentów (EPC — European Producers Club).

To oznacza, że od początku funkcjonowania ustawy rodzimy przemysł filmowy otrzymał zastrzyk finansowy sięgający nawet 700 mln zł. Ściągnięcie do Polski zagranicznych producentów to oczywiście także okazja do rozwoju polskiego przemysłu filmowego, i nie tylko.
— Polscy fachowcy nabywają nowych doświadczeń, poznają nowe trendy i techniki pracy. Tego nie da się przecenić. Zachodnie ekipy to także rozwój wielu innych dziedzin gospodarki, jak np. hotelarstwa czy transportu, a w dalszej perspektywie oczywiście turystyki. I, co ważne, dotyczy wszystkich regionów Polski — mówi Dariusz Jabłoński.
Pochwały dla ministra
Nic więc dziwnego, że prezydent PAF przyjęcie ustawy, w której zachęty przyznawane są z automatu, uważa za wielkie osiągnięcie Piotra Glińskiego, wicepremiera i ministra kultury.
— Ten automatyzm dobrze działa i powoduje, że z biegiem czasu coraz więcej zagranicznych producentów interesuje się Polską i chce do nas przyjeżdżać. A było wielkie ryzyko niepowodzenia, że tak się nie stanie, bo Polska była jednym z ostatnich europejskich państw, które wprowadziło taki mechanizm — mówi szef PAF.
PISF bardzo sprawnie wprowadził odpowiednie mechanizmy funkcjonowania zachęt.
— Zapisanie w ustawie automatyzmu było wielkim sukcesem nie tylko ministra, ale także PISF oraz całej branży filmowej — wtóruje mu Alicja Grawon-Jaksik, prezes Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych (KIPA).
Nieoczekiwana zmiana o 180 stopni
Kilka tygodni temu resort kultury przesłał jednak do konsultacji społecznych projekt nowelizacji ustawy. Tym razem filmowcy załamali ręce.
— Proponowana nowelizacja wprowadzająca komitet ekspercki, czyli subiektywizm ocen, to złamanie podstawowej zasady automatyzmu dotychczasowej ustawy, używającej mechanizmu czysto ekonomicznego. To także ogromne ryzyko, że zagraniczni producenci stracą budowane przez Polskę od dwóch lat zaufanie i zostawią nasz kraj — mówi prezydent PAF, dodając, że jeśli zabiegamy o to, by np. Mercedes postawił u nas fabrykę, to nie patrzymy na to, że ten lub inny model nam się nie podoba.
— To korupcjogenny projekt — mówi Piotr Lewandowski, prawnik, który reprezentuje Andrew Eksnera, producenta filmowego.
Chodzi o to, że kandydatów na ekspertów ma wskazywać dyrektor PISF, a następnie z siedmioosobowego komitetu wybierać dwuosobowe zespoły do oceny każdego projektu.
— Trudno więc mówić o niezależności tego grona. Ponadto nigdzie nie ma zastrzeżenia, że ci eksperci sami nie mogą ubiegać się o pieniądze z PISF, a to oznacza stworzenie korupcjogennego układu: raz ty pozytywnie zaopiniujesz mój wniosek, a innym razem ja twój — argumentuje Piotr Lewandowski.
I tak — o przyznaniu zachęt szef PISF decydowałby niekoniecznie biorąc pod uwagę opinie ekspertów.
Jedynowładztwo i ręczne sterowanie
— Odejście od automatyzmu może spowodować, że duzi producenci będą wybierać te kraje, w których mają pewność otrzymania zachęt, bo pewność gospodarcza i prawna jest czynnikiem decydującym o inwestycji — mówi Alicja Grawon-Jaksik.
Kierowana przez nią KIPA nie jest jednak przeciwna wprowadzeniu głosu eksperckiego, szczególnie że podobne rozwiązania funkcjonują w innych krajach UE. Postuluje jednak, by rolę ekspertów doprecyzować na wzór zachodnioeuropejski, opierając ocenę na jasno sprecyzowanych warunkach ekonomiczno-gospodarczych, a grono eksperckie było wybierane przy udziale głosu organizacji branżowych. Zapisana w projekcie nowelizacji ustawy konstrukcja funkcjonuje w sposób podobny tylko w dwóch krajach: Rosji i Turcji.
Znacznie dalej niż KIPA idą w opiniach inni nasi rozmówcy.
— To sposób na wprowadzenie ręcznego sterowania w kwestii przyznawania zachęt — mówi anonimowo jeden z przedstawicieli środowiska filmowego.
— Oznacza przecież uzależnienie całej polskiej kinematografii od jednej osoby — dodaje inna osoba z branży.
Krytyczną ocenę projektu przesłało do ministerstwa nawet Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej, na którego czele stoi prof. Zdzisław Krasnodębski, europoseł z ramienia PiS.
„Walory artystyczne, poznawcze i etyczne”
Piotr Lewandowski dodaje, że wśród kryteriów, jakie mają być brane pod uwagę przy przyznawaniu wsparcia, są takie, których zmierzyć się nie da. Chodzi o „walory artystyczne, poznawcze i etyczne”. Inne, choćby „znaczenie dla kultury, historii, tradycji polskiej i europejskiej” czy „wzbogacenie europejskiej różnorodności kulturowej” dyskwalifikują już na wstępie projekty amerykańskie.
— Jeśli przepisy w takim kształcie wejdą w życie możemy pożegnać się z hollywoodzkimi produkcjami. Żaden amerykański producent nie występował i nadal nie wystąpi o wsparcie PISF na takich zasadach, jeśli na Węgrzech, w Czechach czy na Litwie bez problemu dostanie atrakcyjniejsze warunki — podsumowuje Piotr Lewandowski
Dodaje też, że nie ma wyraźnego rozdzielenia finansowej puli na produkcje filmowe polskie i zagraniczne, co powoduje, że de facto zamykamy się na produkcje krajowe. Nie sprzyja to przejrzystości rozdziału pieniędzy oraz tworzy kroplówkę podtrzymującą patologię polskiego rynku filmowego, nie zmuszając polskich producentów do konkurencyjności i szukania innych niż budżet państwa źródeł finansowania. Polska ustawa o zachętach nie jest atrakcyjna m.in. ze względu na maksymalne limity zwrotu kwot, co odrzuca duże amerykańskie produkcje, oraz na brak zwrotu kosztów produkcji.
Na szczęście nie wszystko jest przesądzone. Resort poinformował „PB’’, że choć konsultacje publiczne dotyczące proponowanych rozwiązań przeprowadził w lipcu 2021 r., to nowe stanowiska wciąż napływają. „Opinie przedstawione w konsultacjach publicznych są obecnie analizowane. Po zakończeniu ich analizy, zgodnie z przepisami, zostanie opublikowany raport z konsultacji publicznych, zawierający odniesienie się do przedmiotowych uwag” — informuje biuro prasowe resortu kultury.
PISF nie odpowiedział na nasze pytania.
Amerykańscy filmowcy, jeśli już wybierali się do naszej części Europy, wolą kręcić w Czechach, Rumunii, Bułgarii czy na Węgrzech niż w Polsce — potwierdza Łukasz Muszyński, zastępca redaktora naczelnego portalu filmweb.
Wśród hollywoodzkich produkcji, które były kręcone w Polsce, na myśl przychodzą wciąż głównie dwie: „Lista Schindlera” z 1993 r. oraz „Pianista” z 2002 r. Zdjęcia do pierwszego realizowano m.in. w Krakowie i Oświęcimiu (ekipa nie otrzymała zresztą pozwolenia na kręcenie scen na terenie muzeum Auschwitz, dlatego zbudowała nieopodal wielką replikę obozowych bloków). Drugi zrealizowano m.in. w Warszawie i Kobyłce.
— Jeśli tacy reżyserzy, jak Steven Spielberg czy Roman Polański postanowią, że film ma być kręcony tu a tu, to producentom pozostaje tylko się temu podporządkować — mówi Łukasz Muszyński.
Dodaje do listy jeszcze „Dowód życia” z Meg Ryan i Russellem Crowe z 2000 r. oraz „Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa” z 2005 r.
— W przypadku pierwszego w Polsce kręcony był tylko prolog, a poligon w Biedrusku zagrał na ekranie Czeczenię. Jeżeli zaś chodzi o drugi film, to przyleciała tylko ekipa techniczna. Nakręciła kilka plenerów w Górach Stołowych i Tatrach, nad Dunajcem i jeziorem Siemianówka, a aktorów wklejono dopiero w postprodukcji, co zresztą dziś, po kilkunastu latach od jego powstania, da się łatwo zauważyć — wyjaśnia wicenaczelny portalu filmweb.
W jego opinii zachodnie ekipy filmowe wybierają Czechy lub Węgry głównie dlatego, że w tych krajach jest znacznie lepsza infrastruktura. W czeskim studiu Barrandov prawie co roku kręcony jest jakiejś zachodni film.
— Węgrzy mają gigantyczne hale i wielkie profesjonalne ekipy techniczne, ludzi świetnie mówiących po angielsku, obeznanych z realiami hollywoodzkich produkcji. Wszystkim zawiaduje producent Andrew Vajna, który już za czasów Viktora Orbána wrócił z USA do ojczyzny i dekadę temu został rządowym komisarzem ds. węgierskiego przemysłu filmowego — mówi Łukasz Muszyński.
Andrew Vajna, jako twórca amerykańskiego studia Carolco Pictures, wyprodukował trzy filmy o Rambo, dwa o Terminatorze, a także „Szklaną pułapkę 3”, „Nagi instynkt 2”, „Nixona” czy „Evitę”.
Łukasz Muszyński przyznaje, że także Polska mogłaby mieć swoich ambasadorów w Hollywood i również nad Wisłą można by stworzyć studio filmowe nastawione na współpracę z amerykańskim i zachodnioeuropejskim przemysłem filmowym.
— Problem polega na tym, że ani za obecnej ekipy rządowej, ani za poprzednich nikt nie pomyślał o tym i nie nikomu nie zależało, aby taki cel osiągnąć. Oczywiście nigdy nie jest za późno, aby stworzyć takie studio filmowe i konkurować z Węgrami lub Czechami. Wymaga to jednak wielkich pieniędzy i determinacji, których na razie nie ma — podsumowuje wicenaczelny filmweb.
Sąsiedzi z południa zacierają ręce, bo liczą masowy przyjazd zagranicznych filmowców. Lubomír Zaorálek, minister kultury Czech, stwierdził kilka tygodni temu, że w związku z sytuacją polityczną na Węgrzech Netflix (około 208 mln użytkowników na świecie) oraz Amazon Prime Video (około 200 mln) rezygnują z realizacji produkcji filmowych w tym kraju. Jego zdaniem podobny problem ma dotyczyć też Polski.
— Dlatego Czechy będą miały dla wielkich firm producenckich coraz większe znaczenie — uważa czeski minister.
Wśród zainteresowanych współpracą wymienia też m.in. amerykańskie koncerny Lions Gate i NBCUniversal oraz niemiecką grupę Bavaria.
— Jeszcze niedawno zainteresowanie zagranicznych producentów zdjęciami w Czechach słabło, ale teraz widzimy, że znowu ogromnie rośnie — potwierdza w czeskim radiu Helena Bezděk Fraňková, szefowa Państwowego Funduszu Kinematografii.
Aby jeszcze zwiększyć atrakcyjność Czech, Lubomír Zaorálek chce podnieść wysokość zachęt dla filmowców z 800 mln CZK rocznie do co najmniej 1,3 mld CZK (czyli z około 140 mln zł do ponad 230 mln zł). W cztery razy większej Polsce w ciągu pierwszych 12 miesięcy obowiązywania ustawy PISF przeznaczył na wsparcie 30 projektów audiowizualnych zachęty w wysokości 57,1 mln zł, a w całym 2020 r. na 50 projektów niespełna 85,3 mln zł.