KRYZYS ROSYJSKI MOŻE DOPROWADZIĆ DO UPADKU BRANŻY FUTRZARSKIEJ
Polskie futra i kożuchy potrzebują promocji za zachodnią granicą, by odbudować utraconą pozycję i pokonać dalekowschodnich konkurentów
SIŁA PROMOCJI: Fundacja „Teraz Polska” powinna powstać za granicą. Po dwóch, trzech latach intensywnych prac możliwe byłoby osiągnięcie stanu sprzed lat dziewięćdziesiątych — twierdzi Stanisław Staniszewski, prezes Polskiej Izby Garbarzy, Przetwórców Skóry i Handlu. fot. ARC
EKSPORT STOP: Do 1989 r. utrzymywaliśmy się z eksportu do krajów Europy Zachodniej: Szwecji, Danii, RFN. Ludzie są podatni na różne hasła propadandowe. Nawet sygnalizowanie przez nas, że zwierzę zostało zabite w sposób humanitarny nie wystarczy, by opozycjonista chciał nosić jego skórę na swojej. Agresywne kampanie prowadzone przez organizacje ekologiczne spowodowały znaczny spadek popytu na futra za granicą. Od tamtego czasu zagraniczni nabywcy to tylko turyści — mówi Adam Gabczyński, dyrektor Futrzarskiej Spółdzielni Pracy ASKO z Warszawy. fot. Małgorzata Pstrągowska
Właściciele firm futrzarskich narzekają na brak zainteresowania ich produktami. Padają zakłady z Łodzi i Warszawy, a powodem jest kryzys w Rosji, która dla małych firm była największym rynkiem zbytu. Nie można też liczyć na Zachód, bo ten zwrócił się w stronę tańszych, dalekowschodnich dostawców. Poza tym brakuje tam promocji naszych skór, którą producenci najchętniej scedowaliby na państwo.
Właściciele prywatnych zakładów futrzarskich przyznają, że ich sytuacja jest w ostatnim czasie po prostu tragiczna. Maleje popyt w kraju, zagranica nie jest również zainteresowana polskimi wyrobami na tyle, by eksportować je na większą skalę. Do tego w drugim półroczu 1998 całkowicie załamał się rynek wschodni, na którym zbyt na futra i kożuchy znajdowało wielu mniejszych producentów.
— Do 1989 r. popyt w kraju był duży, potem zaś sukcesywnie zmniejszał się o 30 proc. rocznie — mówi Adam Gabczyński z Futrzarskiej Spółdzielni Pracy ASKO w Warszawie, działającej na rynku 45 lat.
Marek Kozłowski, właściciel działającej dziesięć lat firmy futrzarskiej Kreacja z Warszawy, tłumaczy, że w minionej epoce futra były rozchwytywane, gdyż symbolizowały bogactwo. Teraz symbole się zmieniły.
— Popyt zaczął się zmniejszać od 1989 roku. Wówczas bogactwo zaczęto demonstrować za pomocą coraz lepszych samochodów — komentuje Marek Kozłowski.
Tadeusz Jałkowski, dyrektor likwidowanego właśnie warszawskiego przedsiębiorstwa odzieżowo-futrzarskiego Delia twierdzi, że koniunktura w tym segmencie rynku jest obecnie po prostu tragiczna. Do niedawna jego firma szyła futra na zamówienie kupca z Grecji, ten jednak wycofał się, zniechęcony coraz gorszymi możliwościami zbytu tego typu odzieży w Polsce.
— Taki stan można tłumaczyć wpływem wielu czynników. Moim zdaniem, jednym z nich jest ubożenie klasy średniej. A poza tym większość firm nie ma pieniędzy na dalsze inwestycje — uważa szef Delii.
W ostatnim czasie upadło wiele firm futrzarskich w Łodzi. Osoby z branży tłumaczą, że winny jest brak popytu. Towar zalega, ale mimo to producenci nie chcą sprzedawać go poniżej kosztów własnych.
— Kiedyś sprzedawałem dziennie od siedmiu do dziesięciu futer. Dzisiaj bardzo się cieszę, gdy uda mi się znaleźć kupca na jedno — żali się właściciel małej firmy z Łodzi.
Mniejszy popyt zauważalny jest również w Kurowie, zakładach, które na początku lat osiemdziesiątych odeszły od produkcji futer i specjalizują się w szyciu kożuchów.
— W tej chwili eksport jest dla nas zbawienny, gdyż popyt na rodzimym rynku jest ograniczony — zauważa Marzena Wasiłek, prokurent z Kurowa.
Wschodni krach
Nie wszyscy właściciele mniejszych firm przyznają się do tego, że nabywców na swój towar znajdowali również w Rosji. Po tamtejszym krachu sporo firm, zwłaszcza łódzkich, już się nie podniosło. Poza tym ich właściciele narzekają na nieuczciwą konkurencję, która eksportując na tamtejszy rynek na granicy zaniżała wartość towarów, płaciła mniejsze cło i dzięki temu była bardziej atrakcyjna.
— Większość producentów, dla których głównym rynkiem zbytu jest Wschód, nie płaci podatków. Jeśli już je płaci, to są one dużo niższe niż być powinny. Mimo to wielu z tych, którzy, zwłaszcza po 1989 roku, zrobili fortuny na handlu z Rosją, utraciło je z wielkim hukiem po ostatnim kryzysie — opowiada Tadeusz Jałkowski z Delii.
Stanisław Staniszewski, prezes Polskiej Izby Garbarzy, Przetwórców Skóry i Handlu podsumowuje, że większość małych przedsiębiorstw, które upadły, na rynek wschodni sprzedawało 70 proc. swojej produkcji.
— Kto nie sprzedał na tamtejszym rynku, nie sprzeda tego towaru już nigdzie. Wyroby te były dostosowane do specyficznych potrzeb rosyjskiego klienta — tłumaczy Stanisław Staniszewski.
Dalej na Zachód
Na Zachodzie od kilku już lat konkurencją dla polskiego rynku futrzarskiego i skórzanego są dużo tańsi producenci ze Wschodu — z Chin, Turcji czy Pakistanu. Eksport na Zachód przynosi połowę dochodów Kurowa. Chociaż kożuchy wytwarzane przez tamtejsze zakłady przewyższają jakością i wzorami produkty ze Wschodu (tak przynajmniej deklarują przedstawiciele firmy), dla zachodniego nabywcy są za drogie. Właściciele prywatnych zakładów futrzarskich też notują spadek zainteresowania zagranicznych klientów.
— W latach 1966-89 sprzedawaliśmy futra do Szwecji, Danii i Niemiec. Jednak po roku 1989 na Zachód nic nie wyeksportowaliśmy — żali się Adam Gabczyński z ASKO.
Najlepsze polskie wyroby futrzarskie i skórzane trafiając na Zachód nie mają szansy być rozpoznane. Z tej przyczyny, że przyszywane do nich metki fałszują miejsce produkcji.
Brak promocji
— Odbudowanie rynku i znaku firmowego to ogromne koszty. Moim zdaniem, potrzebna jest tutaj pomoc państwa. Radcy handlowi w polskich jednostkach dyplomatycznych za granicą nie działają na rzecz krajowego przemysłu. Jako przedsiębiorcy pozbawieni jesteśmy promocji, a taką mają zapewnione inne kraje — stwierdza Stanisław Staniszewski.
Marzena Wasiłek z Kurowa zauważa, że rynek przedsiębiorstw futrzarskich i skórzanych jest wciąż zbyt mało skonsolidowany i brak mu kapitału. Nie ukrywa, że przydałaby się jakaś ochrona dla tego sektora ze strony państwa.
Sztuczne zagrożenie
Dla producentów futer naturalnych konkurencja sztucznych nie okazała się tak silna, jak można było się tego spodziewać. Faktem jest, że na początku lat osiemdziesiątych konsumenci zachłystywali się nimi, lecz był to jedynie epizod.
— Polacy są bardziej związani z naturą i nie ulegli pokusie sztuczności. Poza tym klient, który ma pieniądze, traktuje zakup futra naturalnego lub kożucha w kategoriach prestiżowych — zauważa Marzena Wasiłek z Kurowa.
Wielu znawców tematu zwraca uwagę na to, że pomimo nazwy futro ekologiczne nie ma nic wspólnego z ekologią.
— Futra sztuczne produkowane są z włókien sztucznych, otrzymywanych z ropy naftowej. Są niewskazane zwłaszcza dla alergików — tłumaczy Adam Gabczyński z ASKO.
Również protesty obrońców zwierząt nie przybrały zachodniej skali i nie miały większego wpływu na kształtowanie mód i świadomości kupujących.
— To są młodzi ludzie, którzy nie rozumieją, że futra nosimy od początku świata. Nie przeceniałbym jednak wpływu tych protestów — mówi Tadeusz Jałkowski z Delii.
Gdzie garbować
Producenci futer narzekają, że polskie skóry bydlęce i cielęce są masowo wywożone za granicę. Do tej pory istniały niewielkie ograniczenia ich wywozu, praktyka wyglądała jednak tak, że służby celne w ogóle ich nie rejestrowały.
Co się zaś tyczy skór owczych, to jest ich w kraju mało, gdyż począwszy od lat dziewięćdziesiątych wełna przestała się dobrze sprzedawać i ograniczono produkcję i ubój owiec. W efekcie producenci zmuszeni są do sprowadzania tych skór z zagranicy — najczęściej z Australii, Anglii i Afryki Południowej.
— Polskie skóry surowe należą do najlepszych pod względem jakości. W tej chwili jednak jest mało surowca — przemysł mięsny ograniczył ubój owiec. Od 1999 roku nie ma żadnych ograniczeń w wywozie skór bydlęcych do Unii, bo zażądała tego Bruksela. Przy tym wszystkim szokuje postępowanie władz celnych, które ograniczają import skór owczych, tak u nas poszukiwanych — skarży się Stanisław Staniszewski.
Jest też inna strona medalu. Marek Kozłowski z Kreacji twierdzi, że w Polsce jest tylko jedna garbarnia z prawdziwego zdarzenia. W związku z tym prywatne firmy importują prawie wszystko z zagranicy, gdyż — przynajmniej tak twierdzą ich przedstawiciele — nie ma u nas garbarni, z których mogliby korzystać. Istniejące garbarnie są wyspecjalizowane w określonej produkcji — głównie skór owczych — od lat i nie mogą zaspokoić wymagań producentów, odbiegających od przyjętej normy.
— Sprowadzamy 99 proc. skór z zagranicy, również dodatki — żali się Marek Kozłowski.
— Branża skórzana chyli się ku upadkowi. Wszyscy mają już dość czekania na poprawę sytuacji. Jeśli w tej chwili ludzie z branży protestują, to niedługo pojawiać się będą strajki — przepowiada Stanisław Staniszewski.