Nic podobnego do wina mszalnego — skrzynki z trunkiem nazwanym na cześć papieża wymienia się wśród najbardziej trafionych inwestycyjnych wyborów minionego roku. Jak podają analitycy londyńskiej giełdy Liv-ex, indeks Pape Clément wzrósł 36,8 proc. w ostatnich 12 miesiącach, stawiając w kłopotliwym położeniu i WIG20, i S&P500, a nawet po prostu indeks najbardziej rozchwytywanych win z Bordeaux. Żeby nie było wątpliwości, co tak naprawdę zdrożało prawie 37 proc., trzeba dodać, że wskaźnik Pape Clément przedstawia zmiany cen dziesięciu ostatnich roczników w obiegu. Indeks win bordoskich jest natomiast dużo szerszy — bo mowa o Bordeaux 500 — ale na koniec roku popisał się skromniejszym wynikiem 22,7 proc. Najsilniej na tym tle odznacza się więc wino na cześć papieża z rocznika 2009, bo w 2016 r. zwiększyło cenę za skrzynkę do 1,4 tys. GBP, czyli o 76,7 proc. Jak wynika z danych platformy Liv-ex, te dokładnie butelki były też jednymi z najbardziej poszukiwanych przez kolekcjonerów, bo transakcji przybyło, szczególnie kiedy wpływowy krytyk ocenił rocznik na 100 punktów. Najwyższa nota przyznana została w kwietniu przez Roberta Parkera — postać tyle kultową, co kontrowersyjną. Twórcy systemu, wedle którego jakość wina określa się w liczbach, przypisywana jest prawdziwa moc windowania wartości na rynku, co zresztą potwierdzają liczne przykłady korelacji.



Pytanie jednak, jak bordoska winnica z apelacji Pessac- -Léognan zdołała wejść w jego łaski — i, co najważniejsze, czy dało się to przewidzieć. Wyróżniające się w tegorocznej tabeli château nie może być przecież takim niepozornym sekretem mnicha, jakim się wydaje, mimo że w jego historii przedstawiciele kleru rzeczywiście odegrali kluczową rolę. Czasu na dziejowe zwroty było jednak sporo, bo uprawą winorośli na tym obszarze zajęto się już w 1300 r., więc mowa o stokach, na których odbyło się aż 710 winobrań. Teraz, kiedy winnicy nie prowadzą już duchowni, na 100 Parkerowych punktów mogłoby nie starczyć modłów — ale starczyło paliwa, bo o to mniej więcej chodzi w działalności tzw. latającego winiarza. Zawód określany jako „flying winemaker” polega na ciągłym podróżowaniu i doradzaniu w produkcji tak wielu win, że łatwo stracić rachubę. Michel Rolland z rejonu Pomerol kursuje w tym celu pomiędzy ponad setką winnic z kilkunastu krajów — kolejna postać, która w oczach krytyków ma coś ze złego ducha. Jak się okazuje, to latający winiarz właśnie rozwiązuje cenową zagadkę, bo zarzucana mu jest przede wszystkim cudowna zbieżność z gustem Parkera. Papieskie wino produkowane jest więc, by zadowolić nos wyrokującego, a ten ocenia je na tyle łagodnie, żeby na giełdzie mogło spokojnie drożeć, ku chwale obu — Rollanda z Pomerolu i Parkera, patrona stóp zwrotu. Jeśli spekulant zacierałby już ręce na przyszłe roczniki, byłby natomiast w błędzie, bo krytyk jakiś czas temu ogłosił, że wycofuje się z oceniania win bordoskich i przenosi do Kalifornii. Myśląc o inwestycji, trzeba więc wiary, że najstarsze château w Bordeaux jakoś da sobie bez boga radę.