Intencją rządu jest, aby w 2011 r. Polska spełniała nominalne kryteria konwergencji — wynika z "mapy drogowej", przyjętej przez Radę Ministrów pod koniec października 2008 r. Pozwoli to, po uzyskaniu pozytywnej opinii Komisji Europejskiej, na jak najszybsze przyjęcie przez nasz kraj wspólnej waluty europejskiej.
Traktat o Unii Europejskiej określa pięć głównych wskaźników ekonomicznych i zasad, jakie powinna spełniać polityka gospodarcza państwa, które aspiruje do członkostwa w Unii Gospodarczo-Walutowej (UGW) i tym samym do strefy euro. Są to zarówno reguły pieniężne, jak i fiskalne. Pierwszą grupę stanowią kryteria: inflacji, stóp procentowych i stabilnego kursu walutowego. Druga kategoria dotyczy deficytu budżetowego i długu publicznego. Kryterium dodatkowym — jakościowym — jest niezależność banku centralnego (szczegółowe wymogi na str. II).
Bez taryfy ulgowej
Kryteria zbieżności to rodzaj sprawdzianu, czy dany kraj jest w stanie funkcjonować bez zakłóceń mimo ograniczonej swobody prowadzenia polityki pieniężnej i budżetowej. Normy są surowe i nie ma co liczyć na taryfę ulgową. Przekonały się o tym kraje Europy Wschodniej, szczególnie mocno dotknięte kryzysem finansowym, które postulują m.in. skrócenie oczekiwania w mechanizmie ERM2 (okres ten wynosi dwa lata). Dzięki temu mogłyby szybciej skorzystać z osłony, jaką daje wspólna waluta. Ale ministrowie finansów państw należących do Eurolandu na marcowym spotkaniu w Brukseli rozwiali te nadzieje.
— Nie może być mowy o zmianie reguł akcesji ani o skróceniu oczekiwania na nią w tak zwanym przedsionku euro — ERM2 — podkreśla Jean-Claude Juncker, premier i szef resortu finansów Luksemburga, który przewodniczył brukselskiej debacie.
Złagodzenia kryteriów wchodzenia do Eurolandu domagają się Czechy, kraje bałtyckie, Węgrzy i Bułgaria. Tymczasem Polska, która razem z nimi pretenduje do unijnej waluty, uważa, że nie jest to jej potrzebne.
— To są traktatowe warunki. Ich zmiana wywołałaby burzę i nie wiadomo, kiedy kraje UE osiągnęłyby konsensus w tej sprawie — tłumaczy Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu ds. przyjęcia euro.
Dwie miary
Członkowie Eurolandu wobec siebie są bardziej wyrozumiali. Przeciętny dług publiczny w strefie wspólnego pieniądza to prawie 70 proc. jej PKB, a deficyty większości państw przekroczą w tym roku 3 proc.
— Kraje tworzące już strefę euro mogą sobie pozwolić na więcej. Rynki finansowe patrzą na to przez palce — mówi Ryszard Petru, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej. Dr Paweł Kowalewski, dyrektor Biura ds. Integracji ze Strefą Euro NBP (BISE), wcale się nie dziwi temu, że Komisja Europejska od państw aspirujących do euro oczekuje więcej. Bo łatwiej dyscyplinować partnerów na początku wspólnej drogi niż później.
— Chodzi o to, by po wejściu do Eurolandu nowe kraje nie powielały złych praktyk starych członków unii monetarnej — tłumaczy dr Kowalewski.