
Zanim została bizneswoman, była dziennikarką i reżyserką w telewizji TVN – pracowała m.in. przy programie Azja Express, kręciła też materiały podróżnicze. To było zgodne z jej największą pasją – wyjazdami i poznawaniem obcych kultur.
– Nigdy nie mówiłam, że idę do pracy. Traktowałam ją raczej jak hobby, którego nie mogę się doczekać. Jeździłam też prywatnie. Wszystkie pieniądze, jakie zarabiałam, wydawałam na podróże – wspomina właścicielka marki Closh.
Sri Lanka, Ekwador, Gwatemala, Brazylia, Włochy – Patrycja Jaskot ma w głowie długą listę miejsc, które zapadły jej w pamięć. Szczególnie ważny był jednak Meksyk.
– Było w nim coś magicznego, mojego. Sama nie wiem co – coś nieuchwytnego, związanego z atmosferą, miejscami, ludźmi… I nie mówię o popularnym, a zarazem skomercjalizowanym Cancún, lecz o hipisowskiej wiosce Mazunte czy lagunie La Ventanilla, w której można się poczuć jak w filmie przyrodniczym czytanym przez Krystynę Czubównę – w czasie spływów pod łódkami pływają dziesiątki krokodyli – opowiada podróżniczka.

Każda podróż zaskakuje, jest nieprzewidywalna jeśli – jak mówi Patrycja Jaskot – pozwoli się na to. Podstawą jest nastawienie. Nie należy oczekiwać zbyt wiele, trzeba mieć otwartą głowę. Bizneswoman tłumaczy, że zawsze zdaje się na żywioł. Nie bukuje noclegów, woli oddać się przygodzie. I co ciekawe, często jeździ sama. Ostatnio poleciała w pojedynkę na Teneryfę.
– Zupełnie inaczej odbierasz otaczającą cię rzeczywistość, kiedy podróżujesz samotnie i nikt cię nie rozprasza. Lubię takie podróże, potrzebuję ich. To moje paliwo do życia. Wszystko organizuję sobie na własną rękę, nie korzystam z biur podróży. Chyba że w pandemii – ze względu na ciągłe zmiany lepiej było poprosić o pomoc organizatorów. Kiedy zaczynałam swoje dorosłe życie i miałam ograniczony budżet, stawiałam na podróże z plecakiem. Jeździłam autostopem, zdarzało mi się spać pod gołym niebem. Zależało mi na tym, żeby wniknąć w tkankę nowego miejsca, jeść street food, a nie chodzić po luksusowych restauracjach… Można całe życie oszczędzać na podróż po Malediwach za 50 tysięcy, ale można też za tę kwotę objechać pół świata na innych zasadach – wskazuje Patrycja Jaskot.
Żyć świadomie

Podróże sprawiły, że w końcu odeszła z telewizji. Relacje z wypraw pełne pięknych zdjęć i intrygujących porad w stylu: „jak podróżować po Szwajcarii i nie zbankrutować” wrzucała na Travelover, swoje konto na Instagramie, i na bloga o tej samej nazwie. Wciąż przybywało jej obserwatorów, prędko zaczęła na tym zarabiać. I poczuła, że chce wolności. Ponad trzy lata temu zostawiła TVN za sobą i stała się swoim własnym szefem. A rok później zaskoczyła siebie jeszcze bardziej.
– To, że założyłam markę odzieżową, jest... dziwne! Nigdy nie myślałam o własnym biznesie. Bliskie jest mi artystyczne, estetyczne podejście do życia. Nie sądziłam, że otworzę firmę. To pandemia zmieniła moje plany, a wręcz bieg mojego życia. Miałam więcej czasu, więc rozwijałam swoje media społecznościowe. Zrozumiałam, że coraz bardziej interesują mnie tematy związane z ograniczaniem potrzeb, świadomą konsumpcją – to właśnie nimi najczęściej dzieliłam się na moim blogu i Instagramie. I po prostu sama zaczęłam żyć według tych założeń – przyznaje właścicielka marki Closh.
Ta zmiana świadomości pojawiła się już wcześniej, wynikała z jej licznych podróży, szczególnie do Azji Południowo-Wschodniej.
– Zderzyłam się z rzeczywistością. Chodziłam po plażach w Wietnamie i zamiast ich piękna, widziałam sterty śmieci i plastiku. Zaczęło mnie to prześladować. Zdecydowałam, że muszę pokazać ludziom właśnie to, nie tylko piękne widoki. Zajrzałam do swojej szafy i zobaczyłam sukienki z akrylu, poliestru, nylonu… Pomyślałam, że chcę nosić coś innego. I może inni mają tak samo? Stworzę małą markę z niewielkim asortymentem dla świadomych kobiet. A potem wyjadę na Bali i będę stamtąd prowadziła biznes! No, to ostatnie jeszcze przede mną… – mówi Patrycja Jaskot.
Organiczne dżinsy

Nie zamierzała zakładać kolejnego biznesu z ekoubraniami i podbijać nim rynku odzieżowego. Chciała, żeby jej działalność miała głębszy sens. Zaczęła nie tylko rozwijać markę, ale i – korzystając z rozmów z ekspertami – edukować konsumentów. Jej ubrania produkowane są z organicznej bawełny, bambusa, pokrzywy, eukaliptusa… Wybierając je, dbała o to, by miały certyfikaty gwarantujące mniejsze zanieczyszczenie środowiska czy zrównoważoną uprawę.
Rozkręcając firmę, za wszystko zabrała się sama: znalazła konstruktora, osobę odpowiedzialną za projekty ubrań, na bieżąco rozwiązywała problemy. Przyznaje, że dużym zaskoczeniem było dla niej zderzenie się z rzeczywistością rynku tekstylnego.
– Odbijałam się od drzwi hurtowni. Poliester i inne syntetyki były na zawołanie, ale z ekologicznymi tkaninami nie szło już tak łatwo. To spore wyzwanie – znaleźć naturalne, etyczne materiały, które nadają się do produkcji ubrań. Na szczęście się udało. Jest wśród nich świetny, polski len – twierdzi właścicielka brandu.
W marcu marka skończy dwa lata. Patrycja Jaskot jest jej prezeską i dyrektorką artystyczną – projekty tworzone są na podstawie jej wizji, zajmuje się też marketingiem, wizerunkiem firmy, natomiast jej wspólniczka – sprawami związanym z finansami i zarządzaniem produkcją. Closh jest dziś spółką, a jej trzon stanowi siedem osób. Poza nimi są wybrani podwykonawcy, szwalnie i dystrybutorzy materiałów.
Bizneswoman się śmieje, że klientki są nieprzewidywalne, więc nigdy nie wiadomo, jaki projekt najbardziej zaskoczy. Śledzi to na bieżąco, bo woli uszyć mniej rzeczy i potem je doszyć, niż zmarnować. Stałymi hitami są ekobielizna i organiczne dżinsy.
Dług wobec Ziemi

Oczywiście Patrycja Jaskot nosi ubrania swojej marki, bo ścieżka świadomego konsumenta to jej sposób nie tylko na pracę, ale i na życie.
– Będę do bólu tłumaczyć, czym jest poliester. Ludzie nie wiedzą, że noszą na sobie pochodne ropy naftowej. Nie mamy tej wiedzy, bo nikt nas w nią nie wyposażył: ani szkoła, ani dom. Jesteśmy pokoleniem wychowanym na napojach w plastikowych butelkach, dla którego noszenie reklamówek ze znanym logo było cool. Teraz one pływają w morzu, a planeta zamienia się w śmietnik – mówi właścicielka firmy Closh.
Podkreśla, że cały przemysł modowy musi być bardziej eko. To znane fakty: na świecie produkuje się za dużo ubrań, tysiące zupełnie nowych lądują na wysypiskach.
– Musimy kupować mniej ubrań, stawiać na certyfikowane naturalne materiały, zwracać uwagę na miejsce ich pochodzenia i sposób, w jaki zostały wyprodukowane. Ograniczyć konsumpcję, przerabiać i ponownie wykorzystywać przedmioty, stawiać na jakość, nie na ilość. Żyjemy na długu zaciągniętym wobec Ziemi. Ona sobie bez nas poradzi, my bez niej – nie – konkluduje Patrycja Jaskot.
