Małe banki nie mają pomysłu na przyszłość

Paweł Zielewski
opublikowano: 1998-10-29 00:00

Małe banki nie mają pomysłu na przyszłość

ROZBIEŻNE OCENY: Nie potrzebujemy nowego właściciela, by móc się rozwijać — mówi Jolanta Szumlas, prezes Banku Częstochowa.

— A ja będę szczęśliwy, jeżeli nas ktoś szybko wchłonie — oponuje Sławomir Horbaczewski, prezes Banku Energetyki. fot. B.Skrzyński, ARC

Niewielkie, działające na lokalnych rynkach banki skutecznie do tej pory opierały się pędowi ku fuzjom, łączeniom, przejęciom przyjacielskim i wrogim. Procesy konsolidacyjne, wydawało się, niewiele obchodziły te małe instytucje nastawione bądź to na bardzo wąską grupę klientów, bądź to na bardzo ograniczony obszar działania. Zresztą szefowie tych banków, kiedy tylko mogli, podkreślali — nam nie jest potrzebne przejęcie przez inny bank, my chcemy uchronić naszą tożsamość (zupełnie jakby nie było to możliwe pod rządami nowego właściciela), liczymy na to, że reforma administracyjna pomoże nam w naszych aspiracjach.

NA JEDNEGO tylko prezesa radomskiego Banku Energetyki, który nie wahał się twierdzić — mojemu bankowi przyda się takie wzmocnienie (czytaj: przejęcie przez inny bank), patrzyli, delikatnie mówiąc, dziwnie.

CEZARY STYPUŁKOWSKI, prezes Banku Handlowego, zasugerował niegdyś półżartem: Spodziewam się, że za pięćdziesiąt lat na świecie będzie tylko jeden bank. A w dodatku będzie się on nazywał Microsoft.

Z TYM MICROSOFTEM prezes Handlowego przesadził, ale wizja istnienia jednej tylko, multinarodowej, glo-balnej instytucji finansowej obsługującej miliardy rachunków nie jest wcale taka nierzeczywista. Specjaliści uważnie obserwujący polski system bankowy spodziewają się, że za kilka lat w naszym kraju będzie kilka, może pięć-siedem, wielkich, naprawdę liczących się banków, które podzielą między siebie przynajmniej 95 procent rynku.

MAŁE, lokalne banki w tej rywalizacji o klienta w ogóle przez analityków nie są brane pod uwagę. Nie oznacza to wcale, że ich istnienie się nie liczy. Od samych niewielkich banków zależy, czy zrozumieją szybko, że są po prostu skazane na wchłonięcie przez rosnących w siłę już teraz gigantów finansowych. Czy zdadzą sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie nie ma innego wyjścia.

JEŚLI ta prosta prawda zagości w umysłach zarządów, wówczas spokojnie, wykorzystując czas, jaki jeszcze pozostał do nieuchronnego, małe banki mogą zająć się budowaniem swojej małej, lokalnej potęgi. Zarządy powinny postawić na maksymalne powiększenie wartości swoich instytucji.

JEST JESZCZE inne wyjście: małe, lokalne banki mogą przecież zebrać się razem i stworzyć wspólny bank, który mógłby z powodzeniem zagrozić wielkim, czyhającym na przejęcie ich jednego po drugim.

JESZCZE niedawno wydawało się, że taka szansa istnieje. Dwanaście niewielkich banków powołało do życia wspólną platformę zwaną G-12. Miała to być podstawa do działań, które z czasem silniej połączyłyby banki. Jednak w G-12 więcej nadal jest gadania o tym, co i jak powinno być, niż rzeczywistych efektów istnienia grupy. Kiedy pojawił się pomysł, aby razem stworzyć bank hipoteczny, każdy z członków G-12 zapłacił po 10 tys. zł na opracowanie założeń przyszłej instytucji. Na tej pierwszej wpłacie się skończyło. Nie wiadomo, czy założenia banku hipotecznego zostały ostatecznie stworzone. Bank miał ruszyć już pod koniec tego roku, a nadal jest cisza. Prezesi — założyciele G-12 — raz w miesiącu spotykają się, z czego wciąż niewiele wynika.

KIEDY PADŁO, nawet niezobo-wiązujące hasło — połączmy się — w G-12 rozpoczęły się niesnaski. A kto miałby zarządzać takim bankiem? Komu miałaby przypaść rola lidera konsolidacji? Dlaczego to właśnie jemu, a nie mnie? Jeden z bankowców obserwujących to zamieszanie wyraził się — polska specyfika.

NA PEWNO wiadomo — małe banki nie połączą się. Nie przyjmują do wiadomości argumentów, że razem dysponowałyby siecią ponad 400 placówek, a połączone aktywa i fundusze własne dałyby nowemu bankowi miejsce w pierwszej piątce największych banków.

LICZENIE na reformę administracyjną, która jasno określiłaby strefy wpływów banków, pozwoliłaby na „odegranie znacznej, jeżeli nie podstawowej roli w obsłudze finansowej powiatów i województw” (to cytat z wypowiedzi jednego z wiceprezesów banku z G-12), nie ma sensu. To nieliczenie się z istnieniem wielkich banków komercyjnych, które do tej pory tak prowadziły swoją politykę, by teraz móc skutecznie ubiegać się o „przejęcie we władanie” finansów każdego z nowych regionów.

CO POZOSTAJE? Czekanie na to, aż wielka ryba połknie małą? Chyba tak. Wielcy mają czas — mogą spokojnie poczekać, aż mały bank sam poprosi: weź mnie. Na razie rekiny bankowości zajęte są pożeraniem siebie nawzajem. Wkrótce sięgną po drobniejszą strawę.