MAŁE WYTWÓRNIE MOGĄ NIE PRZETRWAĆ REGRESU

Radosław Górecki
opublikowano: 1998-10-21 00:00

MAŁE WYTWÓRNIE MOGĄ NIE PRZETRWAĆ REGRESU

Niezależne wydawnictwa fonograficzne opanowały około 45 proc. rynku

Według danych Związku Producentów Audio-Video, ilościowy udział w sprzedaży płyt pięciu największych koncernów fonograficznych w 1997 roku wyniósł 54, 9 proc. W ujęciu wartościowym sięgnął 70,4 proc. Obecnie w branży muzycznej panuje regres. Mówi się nawet o 45-procentowym spadku sprzedaży.

Pierwsza piątka wytwórni to światowa czołówka. Są to EMI, PolyGram, BMG, Sony i Warner. Mniejsze wytwórnie lubią się chwalić tym, że są niezależne. Według ich przedstawicieli, owa niezależność oznacza dokładnie tyle, że ich udziałowcami nie są potentaci rynku.

— Jeśli zaliczyć do niezależnych wytwórni fonograficznych firmy wydające np. disco polo, poezję śpiewaną i szanty, to 40-50 proc. rynku w Polsce jest w rękach niezależnych. Rodzaj muzyki wydawanej przez wytwórnię nie świadczy o tym, czy wydawnictwo jest niezależne. O niezależności świadczy sposób kierowania firmą, w szczególności dystrybucją i promocją — tłumaczy Dariusz Andrzejewski z firmy Sonic.

Jego zdaniem, zdarza się, że wytwórnia niezależna odnosi sukces komercyjny i decyduje się na podpisanie kontraktu z dużym koncernem.

— Ma to swoje plusy i minusy. Im bardziej komercyjny produkt, tym więcej plusów. Nie zapominajmy jednak, że prowadzenie wytwórni, nawet niezależnej, to biznes. Jeśli ktoś chce wypłynąć na szerokie wody, wcześniej czy później będzie musiał wejść w układy z koncernami dysponującymi olbrzymim zapleczem i potencjałem finansowym — mówi Dariusz Andrzejewski.

— Nasza wytwórnia jest niezależna. To, co wydaję, zależy tylko ode mnie. Nikt mi nie mówi, co mam robić. Nikt mnie nie kontroluje, nikomu nie muszę składać raportów — twierdzi Piotr Praschil z Music Corner.

Mniej na promocję

Małe wydawnictwa fonograficzne przeznaczają na promocję o wiele mniej pieniędzy niż duże koncerny. Muszą więc poszukiwać alternatywnych form reklamy.

— Małe firmy podchodzą do promocji w zupełnie inny sposób niż duże koncerny. Koszt reklamy całostronicowej w „Machinie” to jakieś kilka tysięcy dolarów. Nas na to nie stać. Wolimy zaaranżować wywiad z jednym z naszych wykonawców. Jest to tańsze i ma większą siłę oddziaływania — wyjaśnia Dariusz Andrzejewski

Jego zdaniem, koncerny dysponują olbrzymim budżetem reklamowym. Jeśli nie wykorzystają go w pełni w danym roku, to centrala stwierdza, że w następnym roku można przeznaczyć na promocję mniej. Według Dariusza Andrzejewskiego, ludzie pracujący w dziale promocji w koncernie nie muszą się ograniczać z wydatkami na reklamę.

— Dział reklamy w dużej firmie fonograficznej zatrudnia sztab ludzi. Dla nas dużym obciążeniem jest zatrudnienie trzech osób — podkreśla Dariusz Andrzejewski.

— Robimy teledyski, koncerty promocyjne. Wykupujemy reklamy w pismach branżowych. Oczywiście wszystko jest na wiele mniejszą skalę niż w dużych koncernach — dodaje Piotr Praschil.

Fuksy

Mniejsze wydatki na promocję powodują, że małe wytwórnie bardzo rzadko sprzedają płyty w nakładach powyżej 10 tysięcy egzemplarzy. Zdarzają się jednak tzw. fuksy. Było tak w przypadku płyty „12 Groszy” Kazika, wydanej przez największego niezależnego polskiego producenta S. P. Records. Tylko w ciągu dwóch miesięcy płyta uzyskała status „platynowej”. Absolutnym rekordem okazała się płyta „Nic nie boli” Budki Suflera wydana przez New Abrę. W 1997 roku sprzedano 900 tys. egzemplarzy tej płyty.

— Fuksy zdarzają się bardzo rzadko. Trafiają się raz na 10 płyt. Nie ukrywam, że Budka Suflera to olbrzymi sukces. W chwili obecnej nie ma takiej ceny, którą by był w stanie zapłacić duży koncern, aby wykupić moją firmę. Jeszcze dwa lata temu mógł. Teraz w grę musiałoby wchodzić kilka milionów dolarów — chwali się Krzysztof Świątkowski z New Abry.

Piracki rykoszet

Obecnie rynek muzyczny przeżywa załamanie. Jednym z powodów jest szerzące się piractwo. Niezależne wytwórnie często wydają mniej popularną muzykę i wydawać by się mogło, że problem piractwa nie dotknie mniejszych. Oczywiście nie licząc niezależnych hitów, które są także „spiratowane”.

— Piractwo wpływa również na sprzedaż płyt, które są niedostępne na nielegalnych krążkach. Po prostu klient ucieka ze sklepu. Jeśli może na bazarze kupić za 100 zł siedem płyt, a w sklepie tylko dwie, to woli chodzić na bazar — zauważa Dariusz Andrzejewski.

Niezależni do końca

Niezależnym wytwórniom jest trudno znaleźć wspólny język z dużymi koncernami.

— Nie ukrywam, że próbowaliśmy sprzedać udziały w naszej firmie dużemu koncernowi. Inny sposób myślenia i podejście do spraw promocji powodowały, że już na początku powstawały napięcia, które w rezultacie doprowadziły do tego, że współpraca nie została podjęta — mówi chcący zachować anonimowość właściciel niezależnej wytwórni.

Obecny regres na rynku może jednak doprowadzić do tego, że niektóre wytwórnie będą musiały połączyć się z potentatami. Niektórzy jednak są spokojni. Mają nadzieję na poprawę koniunktury i zlikwidowanie piractwa. Są też wydawcy, którzy w swej stajni mają tzw. pewniaki.

— Mimo załamania jestem spokojny. Dopóki będziemy wydawać Budkę Suflera, pozostaniemy niezależni — zapewnia Krzysztof Świątkowski.

FENOMEN RYNKU: Tak duży udział niezależnych wytwórni na polskim rynku jest fenomenem. Małe firmy stanowią jego sól. Docierają do nowych artystów. Eksperymentują z nowymi stylami muzycznymi. Mniejsze wydawnictwa znalazły sobie swoje segmenty rynku i na nich funkcjonują. Niestety, obawiam się, że nie utrzymają tej pozycji. Żeby kreować zjawiska, potrzebne są duże pieniądze, a te mają potentaci — mówi Andrzej Kosmala, prezes Związku Producentów Audio-Video. fot. Borys Skrzyński