Dotychczas Raspberry był znany z produkcji tanich jednopłytkowych komputerów, na których dzieci mogły się uczyć podstaw programowania. Słowo tani nabiera jednak innego znaczenia niż to, do czego przywykliśmy na rynku komputerów i gadżetów, bo na przykład płytkę Raspberry Pi 4 model B z czterordzeniowym SoC pracującym z częstotliwością 1,5GHz, 2GB pamięci RAM i układem graficznym Broadcom VideoCore VI można kupić w polskiej dystrybucji za 188 zł. Tanie jak barszcz, a do tego kultowe. Firma nie celuje oczywiście w tych samych klientów, co BlackBerry kiedyś i Apple obecnie, lecz pomysł ma oryginalny. O tym później. Teraz czas na najnowszy produkt.

Raspberry Pi 400 to zestaw inny niż dotąd sprzedawane płytki. Komputer jest zintegrowany klawiaturą, którą wystarczy podłączyć do monitora. Po zainstalowaniu przygotowanego przez producenta systemu operacyjnego można edytować dokumenty tekstowe i arkusze kalkulacyjne, grać w proste gry, a nawet samodzielnie tworzyć podobne. No i oczywiście robić wszystko, bez czego nie potrafimy już żyć, czyli surfować po internecie, oglądać filmy, korzystać ze streamingu itp. Najnowsza Malinka ma czterordzeniowy procesor ARM Cortex A72, 4 GB pamięci RAM, gniazdo Ethernet, trzy porty USB, dwa porty microHDMI i 40-pinowe GPIO. Do zestawu dołączone są myszka, zasilacz, karta microSD i przewód HDMI. W komplecie znajdują się także mysz optyczna, zasilacz, karta microSD 16 GB i przewód microHDMI.

Innymi słowy, to prosty komputer, dzięki któremu najmłodsi użytkownicy poznają tajniki techniki, a jednocześnie nie włamią się na odpowiedzialność rodziców do bazy NASA lub CIA. Cały zestaw kosztuje 489 złotych, czyli tyle, ile słabej klasy smartfon. Najlepsze w Malince jest jednak to, co sprawia, że być może ten tekst wydaje się wam nieobiektywny, bo autor jakiś taki zachwycony...
Raspberry uderzyło w czuły punkt maniaków nowych technologii, którzy lubią zanurzać się w historii elektroniki, przeglądać zdjęcia dawnych komputerów IBM, pierwszych Macintoshów, topornie wyglądających BBC Micro, tęczowych ZX Spectrum, czy wreszcie słynnych produktów Commodore. Tak, moda retro dotyczy nie tylko ciuchów, samochodów, albo dajmy na to, mebli i rowerów. Fani gadżetów też są rozbrajani emocjonalnie odniesieniami do przeszłości, szczególnie jeśli dane im było dotykać tych sprzętów w tamtych czasach.

Raspberry nie ukrywa zresztą, że taki był zamysł. Producent podkreśla, że jego misją pozostaje dostarczanie niedrogich, wydajnych i programowalnych komputerów, ale tworząc model Pi 400, inspirował się komputerami domowym z lat 80. Niewykluczone więc, że zanim sprzęt trafi do rąk dzieciaków, najpierw solidnie go przetestują tatusiowie i mamusie, którzy przy okazji podzielą się tysiącem opowieści, zaczynających się od słów: „a za moich czasów”. Takie uroki grania na sentymentach. Zresztą nie tylko Raspberry robi to z powodzeniem i, prawdę mówiąc, nie mam nic przeciwko.

Co więcej, przy odrobinie dobrych chęci sprzęt można wykorzystać do czegoś więcej niż prostej rozrywki i nauki. Pandemia nie odpuszcza, więc zadania zawodowe coraz częściej musimy wykonywać na pierwszym lepszym komputerze dostępnym w domu, albo na smartfonach i tabletach. Arkusze kalkulacyjne da się w Malinie wypełnić.
Na koniec obiecane informacje o producencie. Jabłko i Jeżyna to oczywiście nie jest, ale też Malina nigdy nimi nie chciała być. Raspberry Pi Foundation określa siebie jako organizację charytatywną, której celem jest „przekazanie mocy obliczeniowej w ręce ludzi na całym świecie”. Ciekawie powiedziane, ale w praktyce chodzi o to, żeby jak najwięcej osób mogło zafascynować się możliwościami informatyki, robotyki, czyli nabyło najważniejsze umiejętności na rynku pracy nie tylko obecnym, ale szczególnie tym w przyszłości. Organizacja z Cambridge dostarcza więc proste komputery młodym ludziom i nie kasuje za to bajońskich sum, bo po prostu nie musi.