Manufaktura światła

opublikowano: 25-04-2019, 22:00

Firma Elfo nie rozwijałaby się, gdyby nie rozmowy z ludźmi — to klienci są źródłem najlepszych pomysłów. A nie powstałaby, gdyby fotografowi, u którego Jan Tulikowski zamówił zdjęcia rodzinne po chrzcie córki, nie zepsuł się regulator temperatury.

W latach 80. XX w. elektronik Jan Tulikowski pracował w Instytucie Pojazdów Politechniki Łódzkiej.

— Pieniądze na uczelniach były beznadziejne, więc szukałem dodatkowego źródła dochodu. Kiedyś fotograf Wiesław Srebrzyński, któremu zepsuł się regulator temperatury, zapytał, czy mogę naprawić to urządzenie — przy ówczesnych procesach technologicznych było niezbędne do wywoływania zdjęć. Po naprawie zaś spytał, czy mogę mu taki regulator zrobić — wspomina Jan Tulikowski, właściciel firmy Elfo, producenta m.in. sprzętu dla fotografów i filmowców.

Z państwowego na swoje

Po wykonaniu kilku regulatorów przyszły biznesmen usłyszał pytanie, czy potrafiłby zrobić lampę błyskową.

— Fotograf pokazał mi lampę angielskiej firmy Bowens, twierdził, że to Rolls-Royce wśród lamp. Uznałem, że potrafię zrobić coś podobnego — mówi przedsiębiorca.

Zmontował dużą lampę studyjną, która wzbudziła zainteresowanie także innych fotografów. Okazało się, że na takie akcesoria jest duże zapotrzebowanie, więc robił kolejne lampy. W tamtych czasach na rynku nie było niczego. Osoby zajmujące się fotografią kupowały używany sprzęt, a Jan Tulikowski chałupniczą metodą produkował lampy o podobnych parametrach na bazie radzieckich żarówek błyskowych, zwanych popularnie „palnikami”, bo tylko takie były dostępne.

— Zrobiłem też kilkanaście regulatorów temperatury. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Katowic, pojeździłem po fotografach i sprzedałem je wszystkie. Wierzyłem, że się uda — twierdzi przedsiębiorca.

W 1984 r. postawił wszystko na jedną kartę — zwolnił się z uczelni i założył w domu pracownię elektroniczną, która mieściła się na 9 m kw. No i zaczął się boom. Zamówienia składano na dwa lata naprzód, brakowało rąk do pracy. Namówił kolegę z technikum łączności, które razem kończyli, by przyszedł do pracowni. Maciej Raczyński był wtedy zatrudniony w Zakładach Mechanicznychim. Józefa Strzelczyka. Początkowo bał się z nich odejść, jednak w końcu podjął ryzyko — dziś jest dyrektorem Elfo. Następnie dołączył do nich brat cioteczny Jana Tulikowskiego, Czesław Jakiel, który akurat szukał pracy.

Z 9 metrów na 600

Nadeszły rynkowe przemiany. Skończył się czas radzieckich palników, trzeba było kupować zachodnie. Robiła je wówczas niemiecka firma Heimann, ale były dostępne tylko za pośrednictwem centrali handlu zagranicznego w Warszawie.

— Chciałem kupić 20 sztuk, jeden palnik kosztował około 20 marek — to było wówczas dużo pieniędzy. Okazało się, że centrala otwiera zlecenia od 100 tys. marek. Gdybym miał tyle pieniędzy, to nie musiałbym pracować... — wspomina łódzki biznesmen.

Przypadek sprawił, że rozmowie na temat zamówienia przysłuchiwał się przedstawiciel firmy Heimann. Wyszedł z biura za Janem Tulikowskim i zaproponował mu współpracę. Po jej nawiązaniu i zyskaniu możliwości sprowadzania palników od producenta, okazało się, że na polskim rynku Elfo nie ma konkurencji. Zachodnie produkty były bardzo drogie, polskie o porównywalnych parametrach udawało się produkować za 1/3 ceny. Firma zaczęła się gwałtownie rozwijać, dziewięciometrowa pracownia przestała wystarczać, kupili zatem budynek (600 m kw.) i przenieśli tam Elfo. Firma stała się fabryczką, pozostając jednak manufakturą. Powstał zakład mechaniczny, który robił m.in. statywy do lamp i obudowy, są pracownie elektroniczna i krawiecka, która szyje cały osprzęt do lamp, m.in. rozpraszacze, które modelują światło. Ta, zgodnie z formą prawną, jednoosobowa firma zatrudnia obecnie 11 osób. Kiedyś pracowników było 40, jednak część usług zaczęto zamawiać u zewnętrznych wykonawców.

— Nie zajmujemy się już lakierowaniem obudów i lutowaniem płytek. Ograniczamy się do montażu elementów, wygrzania lampy, zapakowania i wysłania do klienta — wyjaśnia właściciel Elfo.

Dla policjantów i lekarzy

Dzięki rozmowom ze znajomymi funkcjonariuszami Jan Tulikowski został prekursorem budowy „kombajnów” fotograficznych na potrzeby Policji — urządzeń UDZS. Każda jednostka, do której trafiają podejrzani, musi robić im zdjęcia, więc Policja potrzebowała specjalistycznego urządzenia niewymagającego od obsługi przeszkolenia fotograficznego. W Elfo wymyślili je i zawieźli na testy do Warszawy. Było to w 2002 r.

— Chodzi o tzw. zdjęcia sygnalityczne zatrzymanych. Fotografuje się ich w tym samym momencie w taki sposób, by na jednym ujęciu — „klatce negatywu” — znalazły się dwa półprofile lub zdjęcie prawego profilu i en face. Częścią urządzenia jest monitor, zapewniający wiarygodne porównywanie zdjęć bez przekłamań kolorystycznych — wyjaśnia przedsiębiorca.

Potem zrodził się pomysł, by połączyć w „zintergrowanych stanowiskach” funkcję fotografowania z możliwością zdejmowania odcisków palców. Nawiązana została współpraca z firmą, która przygotowała stosowne oprogramowanie. Urządzenie UDZS kosztuje około 30 tys. zł netto. Kolejnym projektem były lampy UV, które pozwalają na identyfikację śladów krwi i sprawdzenie oryginalności banknotów. Na potrzeby Policji powstał też program, który błyskawicznie identyfikuje twarz zatrzymanej osoby w bazie danych. Takie bazy to tysiące zdjęć — program przyspiesza np. identyfikację podejrzanego zatrzymanego na granicy.

Elfo prezentuje ofertę na targach branżowych. Kiedyś podszedł do firmowego stoiska lekarz medycyny estetycznej i zapytał, czy można zrobić urządzenie i oprogramowanie pozwalające na sfotografowanie twarzy pacjenta przed i po zabiegu, by w sposób wiarygodny udokumentować zmiany. W 2013 r. powstał więc Fotomedicus — system fotograficznej dokumentacji medycznej połączony z analizą i planowaniem zabiegów. W uproszczeniu to specjalny fotel, na którym pacjentowi robi się zdjęcia w powtarzalnej pozycji i warunkach oświetleniowych, połączony ze statywem, czaszą zapewniającą bezcieniowe oświetlenie i monitorem.

— Nasi informatycy przygotowali autorski program, który pozwala robić jedno zdjęcie na drugim. Gdy się je rozsunie, jak na animacji widać rezultat usunięcia zmarszczek czy korekty nosa — mówi przedsiębiorca.

Urządzenie pozwala też na fotografowanie tego, co niewidoczne gołym okiem, np. żyłek i przebarwień.

Fotomedicus kosztuje około 40 tys. zł netto. Jan Tulikowski jest zdania, że takie urządzenia powinien mieć każdy gabinet medycyny estetycznej również ze względu na ochronę lekarzy.

— Pamiętam sprawę, w której lekarzowi groziła kara — nie miał dokumentacji, a pacjentka oskarżyła go o oszpecenie — argumentuje przedsiębiorca.

Zdjęcia są zapisywane w rawach, czyli negatywach cyfrowych utrwalających wszelkie zmiany, manipulacje. Większość urządzeń powstałych w pracowni to zamówienia niszowe, nie są robione w tysiącach, ale odpowiadają na konkretne potrzeby. Polityką firmy nie jest jednak realizowanie kilku sztuk zamówień — projekt musi mieć sens ekonomiczny. Dlatego, choć wielu lekarzy podsuwa Elfo swoje pomysły na kongresach medycznych, każdy koncept jest analizowany pod względem finansowym.

Przełomowy wynalazek.

Urządzenie UDZS powstało na potrzeby Policji. Jan Tulikowski, właściciel Elfo — na zdjęciu przy UDZS — wyjaśnia, że za pomocą urządzenia wykonuje się tzw. zdjęcia sygnalityczne zatrzymanych. Fotografuje się ich w taki sposób, by na jednym ujęciu znalazły się dwa półprofile lub zdjęcie prawego profilu i en face. Monitor pozwala na porównywanie zdjęć bez przekłamań kolorystycznych.

Wygrać z chińszczyzną

Już ponad 30 lat Elfo produkuje urządzenia dla studiów fotograficznych, filmowych i reklamowych, systemy do pracowni szkolnych, muzealnych, wojskowych, policyjnych, jednostek dokumentacji fotograficznej. Na przykład dla fotografów powstał program elfoto do zdjęć do dokumentów. Aby je robić, nie potrzeba już całego studia. Program zapamiętuje parametry i standardy zdjęć do dyplomów, dowodów osobistych, paszportów. Kilkadziesiąt tego typu urządzeń sprzedano do Armenii — tam każda jednostka Policji ma urządzenia do robienia zdjęć do dokumentów. Jak wielu innych branżom, także i tej zagraża zalew chińskich produktów. Na razie Elfo liczy na wygraną dzięki jakości.

— Chińczycy sprzedają produkty w setkach tysięcy sztuk po niskich cenach, ale jakość tych urządzeń budzi jeszcze zastrzeżenia, są bardzo awaryjne. Zdarzają się klienci, którzy przychodzą do nas później, prosząc o pomoc, ale wszystkiego naprawić nie jesteśmy w stanie — rozkłada ręce Jan Tulikowski

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: EWA TYSZKO

Polecane