Marzec zapowiadał się na ważny dla rynków miesiąc

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2019-03-14 12:27

Można powiedzieć, że w drugiej połowie lutego, kiedy byłem na urlopie, na rynkach wiele się nie wydarzyło. A to, co się wydarzyło nie odbiegało od moich oczekiwań, które wcześniej przedstawiałem. Wydawało się więc, że marzec będzie tym najważniejszym w pierwszej połowie roku miesiącem. Wydawało się, ale zdaje się, że tak nie będzie.

Przede wszystkim oczywiste było, że paraliż rządu w USA musi w końcu zniknąć i rzeczywiście tak się stało. Ten temat szkodził prezydentowi w sondażach, więc w końcu umożliwił on finansowanie rządu do września 2019 roku. Sprawa budowy muru i ogłoszenia stanu wyjątkowego ugrzęzła w kongresowych dysputach i systemie sądowniczym. Nie będzie już miała dla rynków znaczenia.

Temat umowy handlowej USA – Chiny długo rozwijał się zgodnie z oczekiwanym scenariuszem – Donald Trump łaskawie przełożył datę wprowadzenia 25. procentowych ceł na produkty chiński poza 1. marca. Do kiedy? Nie wiadomo, ale oczekiwane było spotkanie Donald Trump – Xi Jinping 27. marca.

Ten temat był siłą napędową dla obozu byków. Po lutowych rozmowach USA – Chiny w Waszyngtonie na rynkach zagościł optymizm. Gwałtownie zyskiwał indeks Shanghai Composite (pomagała również zapowiedź zwiększenia wagi chińskich akcji w indeksie MSCI). Indeks wyrysował rozległe podwójne dno, dzięki czemu pojawił się sygnał kupna.

Dramatyczne prognozy dwóch potężnych, chińskich, firm inwestycyjnych (People’s Insurance Company i Citic Securities) sugerowały klientom sprzedaż chińskich akcji, przy czym druga z tych firm zapowiadała spadek indeksów o 50% (to nie pomyłka) w ciągu roku. Nic dziwnego, że azjatyckie indeksy zanurkowały, ale obóz byków jeszcze nie spasował.

Pisałem, że wiele się może jeszcze wydarzyć na froncie USA- Chiny, chociaż po blamażu w Hanoi (nieudany i źle przygotowany szczyt Trump – Kim Dzong Un) prezydent USA z pewnością chce szybkiego sukcesu w tych rozmowach z Chinami. Pytanie tylko, czy według niego sukcesem będzie zawarcie umowy, czy może zerwanie rozmów i wprowadzenie ceł. Wcale nie jestem przekonany, że chodzi o to bardziej dla byków korzystne rozwiązanie.

Długo na zawirowanie nie trzeba było czekać. Problemem dla obozu byków mogła być 14. marca informacja agencji Bloomberg. Trzy osoby bliskie negocjacjom poinformowały, że spotkanie Donald Trump – Xi Jinping , podczas którego miałoby dojść do podpisania umowy handlowej, nie odbędzie się w marcu. Najwcześniej może odbyć się w kwietniu. Taka informacja wyraźnie sygnalizuje, że negocjatorzy napotkali poważne problemy.

Kolejny temat to Brexit. I tutaj niewiele było nowości. Nadal najbardziej prawdopodobne było albo przyjęcie umowy wynegocjowanej przez rząd premier May z UE (z jakimś dodatkowym, mało istotnym politycznych dodatkiem) albo przełożenie daty Brexitu. Premier May chciała do połowy marca uzyskać zgodę Izby Gmin na umowę (nie dostała jej) albo na prośbę o przełożenie terminu Brexitu poza 29.03.

W chwili pisania tego tekstu (14.03) Izba Gmin miała przegłosować prośbę o przesunięcie daty Brexitu. Miała też podać informację o tym, co parlament chce osiągnąć podczas tego okresu, a ta próba miała być rozważona przez państwa UE na szczycie 21-22.03. Cyrk odbywający się w Wlk. Brytanii jest doprawdy niewiarogodny. Nie wiem co ma dać przedłużenie dyskusji, ale wydaje się, że UK w końcu UE opuści. Jeśli bez umowy to rynki to bardzo odchorują. Jeśli z umową to europejskie rynki odetchną z ulgą.

Ostatnim tematem dla inwestorów była kwestia wzrostu gospodarczego. Wiele danych sygnalizuje trwające już spowolnienie, ale gracze się tym nie przejmują. Twierdzą, że dane są dla byków idealne, bo spowolnieni gospodarcze nie będzie duże, a słabsza gospodarka powoduje, że banki centralne całym świecie wywieszają „gołębie” flagi.

Bardziej „gołębi” staje się FED, a w marcu ECB zapowiedział wprowadzenie nowego programu tanich pożyczek (TLTRO) – będzie trwał od września 2019 do marca 2021 roku. Poza tym zapowiedziano, że stopy nie zmienią się przynajmniej do końca 2019 roku. Bank obniżył też prognozy odnośnie inflacji. Komunikat i prognozy wzrostu bardzo zaszkodziły euro. Niepokoiło obniżenie prognozy wzrostu PKB w strefie w 2109 roku z 1,7 na 1,1%.

Inwestorzy zapominają, że słabsza gospodarka to gorsze wyniki spółek, a co za tym idzie brak powodów do kupowania akcji. Ale kto by się takimi drobiazgami przejmował…  To wszystko jednak prowadzi do sytuacji, w której w pierwszym tygodniu marca bez istotnych powodów indeksy na Wall Street przez pięć dni spadały, po czym w kolejnym bez istotnych powodów rosły.

Jak na tym tle wyglądały polskie aktywa? Jeśli chodzi o WIG20 to bardzo słabo. Nie bardzo nadal wiadomo, czy od strony technicznej mamy do czynienia z sygnałem sprzedaży czy kupna. Dużo lepiej zachowuje się mWIG40 – tutaj obowiązuje sygnał kupna. Mogło (przez chwilę) nieco niepokoić zachowanie rynku obligacji po konwencji Prawa i Sprawiedliwości – rentowności całkiem wyraźnie wzrosły. Rosły jednak potem na całym świecie, więc ten polski wzrost nie był bardzo widoczny. Poza tym szybko wrócił trend obniżający rentowności.

Faktem jest, że „piątka” PiS (obietnice wyborcze) kontynuuje drogę do licytacji na prezenty dla elektoratu (już wcześniej PO obiecywało też 13. tkę dla emerytów i 500+ na pierwsze dziecko oraz oddanie obligacji zabranych z OFE – co według mnie jest potężnym błędem).

To otwiera dla Polski drogę grecką, ale w tym roku rynki tego nie dostrzegą, więc gracze problem lekceważą. Wielu moich kolegów twierdzi, ze przesadzam z tą grecką drogą, ale ja swoje zdanie podtrzymuję. Skoro droga do serca elektoratu została bardzo wyraźnie pokazana to teraz i w przyszłości politycy będą się licytowali w dawaniu prezentów.

W Grecji, przed wejściem do Unii Europejskiej, zadłużenie wynosiło 25% PKB, siedem lat później, przed przyjęciem euro, było już 100% PKB, a do czasów kryzysu w 2007 roku wzrosło jeszcze o 10 punktów procentowych. Potem to była już zupełnie inna historia. Zadłużenie szybko rosło, bo partie greckie prześcigały się w prezentach dla elektoratu.

Czy nam to czegoś nie przypomina? Obecnie zadłużenie Polski jest nieco poniżej 50% PKB. Jakie będzie za kilka lat, jeśli będziemy się ścigali na podarki wyborcze? Ekonomiści mówią, że przecież mamy pułap konstytucyjny – 60% zadłużenie do PKB. Tak i (chyba) Konstytucji nie da się łatwo zmienić. Jednak uderzenie w pułap 60% skutkował będzie takim posunięciom oszczędnościowym, które uderzy w dobrostan społeczeństwa, a wcale nie jest wykluczone, że sprowokuje też rynki finansowe do ataku na złotego.

Wracając na rynki pozostaje czekać na to, czym skończy się najdłużej trwające przedawanie, czyli dojście Wlk. Brytanii do Brexitu (on jednak nastąpi) i czy przypadkiem szczyt Donald Trump – Xi Jinping nie zakończy się tak jak zakończył się szczyt w Hanoi. Rynki ewidentnie dyskontują pozytywne scenariusze. Nie ma odpowiedzi na pytanie, czy to dyskontowanie nie zaprowadziło zagranicznych indeksów zbyt wysoko nawet jeśli zrealizowane zostaną pozytywne scenariusze…