Wiatrowa konferencja w Serocku, zorganizowana na fali pandemicznej odwilży przez Polskie Stowarzyszenie Energii Wiatrowej, wywołała dyskusje dotyczące przede wszystkim wiatru na morzu. Nic dziwnego, skoro trwają prace nad dwoma ważnymi dokumentami dla tej branży: umową sektorową oraz rozporządzenie przyznające nowe lokalizacje na Bałtyku.
- My, jako branża, oczekujemy nowych lokalizacji na Bałtyku – podkreślał Janusz Gajowiecki, prezes PSEW, reprezentującego inwestorów wiatrowych.
- Zrobimy wszystko, by morska energetyka się rozwijała – odpowiadał Ireneusz Zyska, wiceminister klimatu i środowiska, odpowiedzialny za OZE.
Kto się spodoba?
Branża czeka niecierpliwie na dokument dotyczący przyznania nowych lokalizacji, bo chętnych jest długa kolejka, a łączna wartość projektów tej drugiej „fali” będzie większa od pierwszej. Poza firmami państwowymi w kolejce stoją inwestorzy prywatni, m.in. Michał Sołowow, a także zagraniczni. Waży się to, wedle jakich kryteriów przyznawane będą lokalizacje. W zawoalowany sposób na temat kryteriów wypowiedział się w Serocku Ireneusz Zyska.
- Chcemy uniknąć działań spekulacyjnych, by nie blokować rozwoju wartościowych projektów. Chcemy budować siłę polskiej gospodarki, bo wiatr wieje w Polsce – mówił Ireneusz Zyska.
W pierwszej „fali” decyzji lokalizacyjnych spekulacja była dobrze widoczna. O ile np. Polenergia wyjątkowo sprawnie wzięła się za badania i pozyskiwanie pozwoleń, o tyle mniejsi gracze, często osoby fizyczne, nie robili nic i ostatecznie sprzedali lokalizacje. Takie aktywa nabyło m.in. niemieckie RWE czy portugalskie EDPR, czyli gracze duzi i pożądani. Sprzedający, nie robiąc nic, stracili jednak czas.
- Mamy ambicje mieć 1,7 GW w wietrze na morzu do 2030 r., więc czekamy na to rozporządzenie – mówi Anna Moskwa, prezes Baltic Power, czyli spółki z grupy państwowego PKN Orlen, który przygotowuje na razie na Bałtyku jeden projekt wiatrowy.
Orlen domaga się portu
Czas tymczasem goni. Polska energetyka potrzebuje morskiej energetyki wiatrowej, bo dominujący w naszym systemie węgiel jest coraz droższy i stwarza coraz więcej problemów. A energetyka wiatrowa potrzebuje portu instalacyjnego.
- Powstanie portu instalacyjnego w Polsce jest kluczowe z punktu widzenia tzw. local content – uważa Anna Moskwa.
Branża offshore jest ustawą obowiązana do maksymalizowania udziału polskich firm i produktów w łańcuchu wartości. Anna Moskwa uważa, że początkowo polscy inwestorzy podeszli do sprawy zbyt ambitnie i założyli zbyt wysoki udział local content. Będzie on mniejszy, ale port musi być. To zadanie dla rządu.
- Port w Gdyni będzie gotowy przed trzecim kwartałem 2024 r., bo wtedy będzie potrzebny inwestorom. Harmonogram jest napięty, ale potrafimy takich terminów dotrzymywać – mówi Zbigniew Gryglas, wiceminister aktywów państwowych.
Problem w tym, że Orlen podaje, że budowę swojej farmy chce rozpocząć w 2023 r. i wtedy będzie portu potrzebować. Jeśli go nie będzie, to projekt się opóźni i prąd z morza popłynie później.
Rząd miał złe założenia
Inwestorzy wiatrowi mają też ambitne plany budowy instalacji na lądzie, ale najpierw rząd musi znieść zasadę 10 h, blokującą niemal całkowicie nowe inwestycje w tym sektorze. Zasada 10h określa minimalną odległość instalacji od istniejących zabudowań, przez co terenów pod inwestycje w zasadzie nie ma.

Kryteriów nie spełniają nawet tereny pogórnicze, np. w Bełchatowie, gdzie PGE planuje w latach 30. zakończenie wydobycia i budowę OZE.
- Na pewno w 2023 r. trzeba będzie dokonać rewizji Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. (zakłada brak nowych mocy w wietrze na lądzie – red.). Przyjęliśmy w niej złe założenia, tymczasem opłacalność OZE sprawia, że zainteresowanie biznesu jest ogromne, jest nadpodaż pieniędzy na takie źródła – mówi Ireneusz Zyska.