Światowy przemysł muzyczny zdominowany jest przez trzy wielkie wytwórnie fonograficzne — Universal Music Group, Sony Music Entertainment i Warner Music Group — zwane w branży majorsami. Ich lokalne spółki dominują również na polskim rynku. Tak się złożyło, że wszystkie trzy przeżyły w ostatnich miesiącach personalne trzęsienia ziemi.
Trzy ważne wakaty
Najpierw, jeszcze w grudniu zeszłego roku, po czterech latach pracy ze stanowiska dyrektora zarządzającego Sony Music Entertainment Eastern Europe (działa w 10 krajach regionu) odszedł Maciej Kutak. Przed miesiącem stanowisko prezesa i dyrektora generalnego Warner Music Polska (WMP) stracił niespodziewanie Piotr Kabaj. Szefował firmie od 2013 r., a wcześniej stał na czele polskiego EMI (sześć lat temu koncerny się połączyły). Koniec kwietnia przyniósł kolejną nieoczekiwaną zmianę: po 13 latach dyrektorem zarządzającym Universal Music Polska (UMP) przestał być Jan Kubicki, choć pozostał szefem wytwórni Magic Records, której głównym współwłaścicielem jest Universal.
Wakat najszybciej obsadził UMP. Od 1 maja dyrektorem zarządzającym firmy jest… Maciej Kutak, ten sam, który niespełna pół roku temu zarządzał konkurencyjnym Sony. Dwaj pozostali majorsi wciąż szukają nowych szefów.
— Zmiany personalne zaszły w krótkim czasie i były zaskoczeniem dla całego rynku — przyznaje Robert Kijak, szef Wydawnictwa Agora, które odpowiada w grupie m.in. za działkę muzyczną.
Więcej do powiedzenia ma inny polski konkurent majorsów, Remigiusz Łupicki, znany w branży jako DJ Remo. To założyciel i właściciel firmy My Music, największej niezależnej wytwórni fonograficznej w kraju.
— Przypuszczam, że roszady na najwyższych stanowiskach w największych wytwórniach spowodowane są gorszymi wynikami tych firm na rynku lokalnym, związanymi z wydawaniem polskich artystów — uważa Remigiusz Łupicki.
Archaiczne kontrakty
Wśród niezależnych wydawców można usłyszeć, że majorsi zatrzymali się w miejscu kilkanaście lat temu. Wciąż oferują muzykom takie warunki współpracy, jak na początku wieku lub nawet w latach 90. To jednak zupełnie nie przystaje do współczesnych realiów. Zdaniem Remigiusza Łupickiego kontrakty stały się czymś na kształt zbyt drogich kredytów.
— Kiedyś taka firma dawała artyście zaliczkę na poczet przyszłych zysków, bo bez niej nie był on w stanie nagrać płyty czy wyprodukować teledysku. Dziś wykonawców stać na to, by zrobili to sami — mówi szef My Music.
Nakręcenie teledysku to dziś koszt rzędu kilku, najwyżej kilkunastu tysięcy złotych, zaś nagranie płyty — 20-30 tys. zł. To oznacza, że rynek muzyczny nie potrzebuje już wielkich korporacyjnych pieniędzy, żeby istnieć i się rozwijać.
— Majorsi nie mają też już mocnych argumentów, by przekonać artystę, że mogą go skutecznie promować w radiu. Radia korzystają z narzędzi pozwalających im wybierać utwory i artystów, którzy przyciągną słuchaczy — tłumaczy szef wytwórni My Music.
Twierdzi, że na antenach radiowych stale rośnie liczba artystów, za którymi nie stoją wielkie firmy muzyczne. Wynikać ma to także z tego, że więcej artystów odchodzi dziś od majorsów, niż do nich przychodzi. Nieprzypadkowo w oficjalnym komunikacie dotyczącym powołania Macieja Kutaka na nowego szefa Universalu w Polsce pojawiła się taka deklaracja: „rozwój i wspieranie krajowych artystów są mi szczególnie bliskie i jestem przekonany, że z UMP będę mógł osiągać świetne wyniki”. Nie zmienia to jednak faktu, że coraz lepiej radzą sobie u nas lokalne wytwórnie, które oferują artystom znacznie lepsze warunki współpracy, zostawiając im o wiele większą część zysków. Dzięki temu rosną w Polsce dużo szybciej niż rynek, w tym wielka trójka.
— Jestem przekonany, że już niebawem pod względem przychodów moja wytwórnia dogoni w Polsce któregoś z majorsów — zapowiada DJ Remo.
Niezależni mają też inne atuty, którymi kuszą artystów.
— Mogą nagrywać piosenki, jak i z kim chcą oraz kiedy chcą. Takiej swobody kontrakty z majorsami im nie dają — wyjaśnia Remigiusz Łupicki.
Ekonomista, nie muzyk
Zdaniem szefa My Music niekorzystnej dla gigantów tendencji odwrócić już się nie da. Przeszkodą są koszty — w przypadku wielkich wytwórni kilkakrotnie wyższe niż w niezależnych firmach.
— Szefem Universalu został człowiek, który dużo lepiej zna się na finansach niż na muzyce. Słyszę, że pozostali majorsi też chcą zatrudnić ekonomistów. Nie mogą jednak radykalnie ściąć kosztów, bo to musiałoby oznaczać zwolnienie najlepszych specjalistów, co odbiłoby się na jakości oferty — mówi założyciel My Music.
W jego opinii globalni giganci nie mają przyszłości na lokalnych rynkach.
— Myślę, że za jakiś czas zostaną tylko ich działy handlowe, które będą sprzedawały płyty mainstreamowych zagranicznych artystów, typu Lady Gaga czy Shakira, dopóki fizyczny rynek będzie instał — przewiduje Remigiusz Łupicki.
Globalne przesłanki
Innym powodem zmian personalnych w polskich spółkach wielkiej trójki może być wzajemna rywalizacja majorsów.
— Przejęcie EMI miało wzmocnić Warnera nie tylko globalnie, ale też na polskim rynku. Spodziewano się nawet, że połączona firma powalczy z dominującym u nas Universalem, jednak nic takiego się nie stało. Przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że WMP oddaje pole — tłumaczy osoba dobrze znająca polski rynek muzyczny.
W branży spekuluje się jeszcze o jednej przyczynie roszad. Miałyby one być tylko elementem wewnętrznego porządkowania międzynarodowych firm przed wielkimi transakcjami na globalnym rynku. Majorsi mają jeden bardzo poważny problem — chodzi o najdynamiczniej rozwijający się cyfrowy kanał dystrybucji muzyki. Koncerny nie zadbały na czas o stworzenie własnych platform cyfrowych. Na rynku mówi się, że wkrótce dojdzie do znaczącej transakcji, która naprawi to zaniedbanie.
Polski biznes muzyczny
Wartość naszego rynku muzycznego, obejmującego sprzedaż fizyczną i cyfrową, sięgnęła w zeszłym roku prawie 300 mln zł — wynika z danych Związku Producentów Audio Video (ZPAV) i Międzynarodowej Federacji Przemysłu Muzycznego (IFPI). To o około 3 proc. więcej niż rok wcześniej. Tempo marne, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że światowy rynek muzyczny urósł w tym czasie aż o 9,7 proc., do 19,1 mld USD. Najbardziej, bo o ponad 23 proc., zwiększyła, się u nas sprzedaż cyfrowa — po raz pierwszy przekroczyła 100 mln zł (35 proc. rynku ogółem). Prawie 93 proc. tego segmentu stanowi streaming. Kurczy się u nas, choć nadal dominuje sprzedaż muzyki na nośnikach fizycznych. W minionym roku przychody z tego tytułu wyniosły niespełna 195 mln zł, czyli prawie o 8 proc. mniej niż rok wcześniej.
Kto zarabia na muzyce? Posłuchaj podcastu