Na dokończenie czy już na dłużej?

opublikowano: 11-08-2019, 22:00

Decyzja o wyrzuceniu Marka Kuchcińskiego ze stanowiska marszałka Sejmu na ostatniej prostej czteroletniej kadencji nie przyszła Jarosławowi Kaczyńskiemu łatwo.

Prezes miał rozdarte serce, wszak wieloletni — jeszcze od czasów Porozumienia Centrum — towarzysz partyjny był mu bezwzględnie posłuszny i wierny, nigdy nawet nie śmiał pomyśleć inaczej. Doskonale sprawdził się także jako operator sejmowego walca, który w interesie tzw. dobrej zmiany rozjeżdżał zasady prawidłowej legislacji. Najświeższym przykładem było przeforsowanie nowelizacji Kodeksu karnego z pogwałceniem procedur, czego nie wytrzymał nawet Andrzej Duda — i zamiast podpisania odesłał pilny kodeks na długo do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystkie zasługi Marka Kuchcińskiego zniweczyło uruchomienie rodzinnej linii lotniczej za państwowe pieniądze, dlatego musiał spłonąć na stosie wyborczych interesów PiS.

Elżbieta Witek w całej historii Sejmu jest trzecią kobietą na jego czele, po Ewie Kopacz i Małgorzacie Kidawie-Błońskiej.

Również one zdecydowały o wskazaniu przez prezesa nowego marszałka. Sejm zbierze się jeszcze zaledwie dwa razy. 30 sierpnia dokończy rozciągnięte posiedzenie wakacyjne, a potem 11-13 września — i koniec, posłowie rzucą się do walki o reelekcję. Dlatego najbardziej naturalnym ruchem byłoby awansowanie wicemarszałka Ryszarda Terleckiego, który zgasiłby światło. Jednak 70-letni dawny prekursor ruchu hipisowskiego, pół wieku temu popularny w Krakowie i całej Polsce jako „Pies”, nie poprawiłby ani wizerunku, ani parytetu. Od objęcia rządu przez Mateusza Morawieckiego relacja płci w kwartecie najważniejszych funkcjonariuszy państwa (prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu, premier) wynosiła 4:0.

Prezes wykorzystał więc naturalną okazję do poprawienia tuż przed wyborami wyniku na 3:1. Jednak mianowanie akurat Elżbiety Witek było wielkim zaskoczeniem nawet dla szeregowych posłów PiS. Przypomnę, że blisko 62-letnia minister była jedną z najbliższych współpracowniczek Beaty Szydło w rządowym tzw. pokoju nauczycielskim. Mateusz Morawiecki pozbył się niepotrzebnej minister już w pierwszym tygodniu premierowania. Niespodziewanie wróciła do jego gabinetu 4 czerwca br. jako szefowa MSWiA, która miała dokończyć kadencję po Joachimie Brudzińskim. Nikt nie słyszał o jej dokonaniach, poza zorganizowaniem 100. urodzin policji. W piątek decyzją prezesa została przeniesiona na odcinek sejmowy. Trudno nie szukać analogii — przy zachowaniu wszelkich proporcji — z wyjęciem z kapelusza Ursuli von der Leyen, nowej przewodniczącej Komisji Europejskiej. Radykalna różnica polega na tym, że Angela Merkel musiała najpierw przekonać unijnych prezydentów/premierów, a potem jej kandydatka uzyskała minimalną większość w podzielonym Parlamencie Europejskim. Tymczasem Elżbieta Witek po namaszczeniu przez najwyższego szefa została automatycznie przyklepana przez zdyscyplinowany frekwencyjnie klub PiS z przystawkami. Do końca kadencji zrobi tyle, ile przez dwa miesiące w MSWiA. Na pewno np. nie wykona prawomocnego wyroku sądowego i zatrzyma w sejfie listy sygnatariuszy kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa, ponieważ obnażają one szokującą niereprezentatywność owego organu. Jeśli do wyborów Elżbieta Witek nie podpadnie prezesowi, może być — w nawiązaniu do pytania w tytule — naturalną kandydatką PiS na marszałka Sejmu już nowej kadencji.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Jacek Zalewski

Polecane