W samej końcówce tygodnia zaatakował popyt, ale podaż nie ustępowała. Słabe zachowanie rynku wynika wyłącznie z sytuacji politycznej. Jeśli nie uda się pokonać linii szyi odwróconej RGR to obóz byków będzie musiał „podziękować” politykom.
Z Ameryki
Koniunktura na giełdach amerykańskich rozwija się zgodnie z nakreślonym przeze mnie scenariuszem. Sytuacja w Iraku ma ciągle wpływ na rynki, ale wahadło przechyliło się na stronę optymistów. Wydaje się, że postępy koalicji są dużo szybsze niż oczekiwano. Podstawowe pytanie to czy Bagdad będzie się bronił proporcjonalnie do liczby ludności (Basra 1,5 mln, a Bagdad ponad 5 mln), czyli przynajmniej 2 miesiące, czy podda się wcześniej. Jeśli spojrzy się na sytuację tak, jak ją przedstawia Pentagon i media to wydaje się, że koniec wojny jest zdecydowanie bliżej niż dalej.
Pozostaje zastanowić się, jaka będzie sytuacja, jeśli wojna zakończy się wkrótce. Niewątpliwie euforia na giełdach, ale potem powrót do obserwowania czy w gospodarce sytuacja się poprawia. Na zdrowy rozum przez krótki czas powinna się poprawić. Szczególnie wszelkie indeksy nastroju mocno odbiją. Podobnie będzie również z indeksami aktywności gospodarki (ISM). Jeśli tak będzie to kwietniowe dane makro powinny być już zdecydowanie lepsze niż marcowe. Z tego wniosek, że kwiecień może być całkiem dobry, a problemy zaczną się dopiero w czerwcu – lipcu. Oczywiście o ile nie będzie jakichś niezaplanowanych wydarzeń takich jak na przykład ataki terrorystyczne. Nie bardzo jednak wiem, jak dopasować do tego powiedzenie „w maju sprzedaj i uciekaj”. Może w końcu maja?
Dane makro w zeszłym tygodniu były bardzo złe. Tak jak można się było spodziewać rynek je zlekceważył. Można by było nic nie pisać o tych danych, ale uważam, że nie należy ulegać wojennej manii – prawdziwie istotne rzeczy dzieją się w gospodarce. Indeks aktywności części produkcyjnej gospodarki spadł znacznie poniżej poziomu 50 pkt. i najniżej od ataku terrorystycznego z 11.09.2001. Gorszą informacją było to, że tak odporny dotąd sektor usług zaczął się zwijać. Po raz pierwszy do stycznia zeszłego roku indeks ISM spadł w marcu poniżej 50 pkt. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu wzrosła najwięcej od roku, a sektor pozarolniczy stracił następne 108 tys. pracowników.
Słabe informacje dochodziły również z całych sektorów gospodarki. Np. General Motors poinformował, że będzie stosował kredytowanie z zerowymi odsetkami w stosunku do wszystkich produkowanych modeli aut w 2003 roku. To było przyznanie się nie wprost do malejącego popytu. A rynek produkcji samochodów ma olbrzymi udział w PKB. Gospodarka jest na krawędzi recesji. Uważam, że wojna i koszty ponoszone przez USA w czasie wojny, a szczególnie po wojnie mogą ja w tę recesją pchnąć. Owszem, może zyskają firmy zbrojeniowe, koncerny paliwowe (a i to wątpliwe), ale olbrzymie koszty poniesie całe społeczeństwo, co powinno zmniejszyć chęć do zakupów.
W bardzo ciekawym komentarzu agencji Bloomberg, autor (A. Pine) stawia tezę, że ta wojna nie pomoże w nakręceniu koniunktury gospodarczej, co zgodne jest z moim stanowiskiem w tej sprawie. Są jednak dodatkowe argumenty. Przede wszystkim gospodarka amerykańska jest dużo większa niż w czasie poprzednich większych wojen, więc zamówienia „wojenne” mają mniejszy wpływ. Poza tym wojska amerykańskie są doskonale wyposażone i nie zanosi się, żeby uzupełnienie zużytych rakiet czy amunicji mocno zwiększyło zamówienia. Na przykład Raytheon produkuje nowe rodzaje rakiet Tomahawk, ale marynarka ma jeszcze dużo starszych typów, a zamówień nie można oczekiwać wcześniej niż w drugiej połowie roku. Również Boeing nie ma żadnych nowych kontraktów związanych z Irakiem. Inaczej mówiąc: lepiej już było, a i tak było słabo. Administracja wyraźnie przeliczyła się, jeśli miała zamiar pobudzić gospodarkę. Koniec wojny będzie miał wpływ na zmianę nastrojów, co może w krótkim okresie pomóc spółkom, ale postawię tezę, że półroczne przygotowania do wojny uczyniło takie szkody, że miesięczny entuzjazm ich nie naprawi.
Dobre informacje napłynęły jedynie z rynków towarowych i walutowych. Niespodziewanie i do tego znacznie wzrosły zapasy ropy w USA. Należy zakładać, że po pokonaniu Iraku cena ropy jeszcze spadnie. Po początkowym osłabieniu znowu zaczął się wzmacniać dolar. W klasycznym układzie korekta powinna się zakończyć w okolicach 1,04 euro/dolara. Potem powinny wziąć górę obawy o stan deficytu budżetowego i gospodarki amerykańskiej.
W tym tygodniu danych makro będzie bardzo mało i skoncentrują się w ostatnich 2 dniach tygodnia. Najbardziej istotne będą raporty o sprzedaży detalicznej w marcu i wstępnym odczycie w kwietniu indeksu nastrojów Uniwersytetu Michigan. Te dane będą już traktowane znacznie poważniej niż poprzednie, ale mają szanse być lepsze od prognoz.
Na świecie trwała trzecia, i ostatnia według mnie, fala wzrostów dyskontujących postępy wojsk koalicji w Iraku. Dopiero zdobycie Bagdadu zakończy tę fazę rynku, ale czeka nas jeszcze jakaś euforia w okolicach tego wydarzenia. S&P 500 powinien docelowo atakować poziom 945 pkt. Sytuacja w przyszłym tygodniu będzie nadal zależała prawie wyłącznie od wydarzeń na froncie. Będą również ostrzeżenia i wyniki spółek. Jednak, jeśli na froncie w Iraku nie będzie niemiłych niespodzianek to ostrzeżenia spółek będą lekceważone (o ile nie będą dotyczyły prognoz na cały rok).
Z Polski
Nasz rynek tym razem zachowywał się wyjątkowo słabo. W samej końcówce tygodnia zaatakował popyt, ale podaż nie ustępowała. Słabe zachowanie rynku tuż przed głosowaniem w Parlamencie Europejskim Traktatu Akcesyjnego (9.04) wynika wyłącznie z sytuacji politycznej. Wystarczy spojrzeć na węgierski BUX, który w tym tygodniu wzrósł o 3,5 proc.
Najważniejsze wydarzenia mieliśmy właśnie w polityce. Daleki jestem od skakania na pochyłe drzewo szczególnie, że robią to prawie wszystkie media. W związku z tym na początek coś, o czym media nie informują, a potem łyżka dziegciu. Ten rząd trafił na wyjątkowo niekorzystną sytuację. Recesja (stagnacja) na świecie przybrała na sile – nie było żadnej możliwości, żeby ruszyć naszą gospodarkę, która już przed wyborami kulała. Rząd od początku był niezwykle mocno atakowany przez całą opozycję i prawie wszystkie media. Nec Herculec contra plures – musiał w końcu polec. Ale przegrywa w tragicznym stylu. Nie potrafię zupełnie zrozumieć ostatnich dymisji ministrów Balickiego i Cytryckiego. W obecnej sytuacji zaakceptowanie takich dymisji to prawie jak popełnienie harakiri. Premier Miller byłby dobrym szefem rządu w normalnych warunkach. Trafił na nadzwyczajne, a tutaj się nie sprawdził. Do kierowania rządem w trudnych czasach potrzeba wizjonera, który mógłby podejmować śmiałe i niestandardowe decyzje i do tego znającego się na gospodarce. Nie widzę takiego człowieka — w żadnym obozie.
Uważam, że decyzja o przedterminowych wyborach jest dobra dla ogólnej sytuacji (w tym gospodarczej), ale jedynie w krótkim terminie. Opozycja traci możliwość atakowania rządu w celu jego obalenia – jednak jedynie przed referendum. Jak słucham ludzi opozycji to widzę, że natychmiast po referendum zaczną się schody. Opozycyjni politycy czują krew i zrobią wszystko, żeby budżet nie został uchwalony, bo to jedyna możliwość, oprócz uchwały o samorozwiązaniu, żeby przeprowadzić wybory w tym roku. Opozycji zależy na wyborach przed wejściem do Unii Europejskiej (1.05.2004), bo obawia się, że na fali poakcesyjnego optymizmu koalicja SLD-UP może zdobyć więcej głosów. Czeka nas ciężka jesień. Poza tym w tej sytuacji nie bardzo widzę możliwość przyjęcia planu naprawy finansów państwa i to bez względu na to czy będzie to plan Kołodki czy Hausnera czy jakaś hybryda. A to rodziłoby olbrzymie problemy w następnych latach. Jeśli chodzi o koniunkturę na giełdzie to trudno być optymistą w dłuższym terminie.
Nie widzę również możliwości, żeby nowe wybory poprawiły sytuację. Sejm będzie rozdrobniony, sensownego rządu nie da się stworzyć. A jeśli nawet się da to nie z dwóch ugrupowań. Poza tym PiS i PO, czyli naturalni sojusznicy, będą walczyli o prezydenturę już rok po wyborach. I do tego nie ma wizjonera. Nie ma człowieka, który byłby dobry na trudny okres, który nas czeka po wejściu do UE i w trakcie (według mnie) trwającej recesji. A to i tak jest dobry scenariusz, bo jeśli sytuacja gospodarcza będzie się pogarszała to wygrać mogą ugrupowania populistyczne i wtedy dopiero będziemy się naprawdę martwili. Jaki wniosek dla gracza giełdowego? Jeśli wzrosty to tylko w najbliższych 2 – 3 miesiącach.
Popatrzmy teraz na sytuację w skali makro. Wszystkie ważne indeksy opisujące sytuację gospodarczą w strefie euro znacznie spadły. Na przykład indeks nastrojów spadł w marcu do poziomu najniższego od sześciu lat, a indeks zaufania konsumentów do poziomu najniższego poziomu od dziewięciu lat. Fatalnie zachowywały się również indeksy aktywności gospodarki (PMI) i to zarówno w sektorze produkcyjnym jak i usług. Zarówno w całej strefie euro jak i w najważniejszych krajach tej strefy spadły lub pogłębił spadek poniżej 50 pkt. Stopa bezrobocia wzrosła do poziomu najwyższego od 3 lat. Gospodarka UE zwija się i jest na drodze do recesji. Nie bardzo widzę jak mogłaby pomóc wygrana wojna w Iraku.
Sytuacja techniczna i psychologiczna jest bardzo dla naszego rynku korzystna. Zbliżający się termin głosowania nad Traktatem Akcesyjnym w Parlamencie Europejskim (9.04) będzie pomagał rynkowi. Jest jednak nieszczęsna polityka. Niektóre fundusze wyraźne się jej bardzo boją i z tego wynikała tak zażarta walka podaży z popytem w końcówce tygodnia. Deprymujące jest to, że podaż jest tak duża mimo oczywistej okazji do wywołania wzrostów pod wejście do Unii Europejskiej i zakończenie wojny w Iraku.
Pozostaje przyglądać się wojnie gigantów i obstawiać czy wpierw skończą się akcje czy gotówka. Jedyny ratunek jest w analizie technicznej. W tym tygodniu sytuacja musi się wyklarować. Jeśli nie uda się pokonać linii szyi odwróconej RGR (1.130 pkt.) to obóz byków będzie musiał „podziękować” politykom, a rynek czeka spadek. Wydaje się, że zdecydowanie większa jest szansa na wzrosty. Jako ostrzeżenie jednak należałoby potraktować to, że tak myśli większość. Ilość byków na koniec tygodnia wzrosła do 56 proc. (niedźwiedzi jest 15 proc.). Zazwyczaj indeks robi zupełnie coś przeciwnego.