Rok 2020 jest szalony także na rynku złota. Jeszcze 12 miesięcy temu żółty metal wyceniany był na mniej więcej 1500 USD za uncję trojańską, co w Polsce przekładało się na ceny poniżej 6000 zł/oz. Od Bożego Narodzenia złoto zaczęło szybko drożeć i po marcowych perturbacjach latem jego notowania wystrzeliły w górę.
W lipcu dolarowe notowania złota rozprawiły się z nominalnym rekordem z 2011 r. i na początku sierpnia po raz pierwszy w historii zameldowały się powyżej 2000 USD/oz. Dla polskiego inwestora oznaczało to ceny rzędu 7700 zł/oz. Jednakże w przypadku inwestycji w fizyczny metal nierzadko okazywało się, że… zakup złotej monety bulionowej jest tańszy, niż był w marcu. A dlaczego? Ano dlatego, że królewski metal późną wiosną przestał być towarem deficytowym i marże dilerów wróciły do normalnych poziomów, podczas gdy w marcu i kwietniu potrafiły sięgać nawet 20-30 proc.
Jesienne ochłodzenie
Po dynamicznych zwyżkach na rynek złota zawitała korekta. Trzema długimi gwoździami zbiła ona dolarowe notowania kruszcu łącznie o blisko 11 proc. Z punktu widzenia Amerykanów — którzy jako korektę rozumieją spadek o ponad 10 proc. od szczytu — był to minimalny wymiar kary. Od blisko miesiąca na rynku złota jest cicho. Zmienność wyraźnie zmalała, a ceny utrzymują się w pobliżu 1900 USD/oz., praktycznie nie reagując ani na szarpaninę na Wall Street, ani na pełzający lockdown w Europie, ani na perspektywę nadchodzących wyborów w Stanach Zjednoczonych. Miłość do królewskiego metalu nieco ostygła także w bankach centralnych, które zwłaszcza w 2019 r. hojnie obdarzały go swoimi uczuciami (i pieniędzmi). W sierpniu, podobnie jak w lipcu, banki centralne prawie nie kupowały złota.
Za sprawą sporej redukcji rezerw Uzbekistanu (który pozbył się aż 31,7 ton) banki centralne w sierpniu zmniejszyły zasoby złota netto o 19,1 ton. W lipcu zakupiły tylko 0,8 ton złota, podczas gdy średnia dla 2019 r. wynosiła +46,1 ton miesięcznie — wynika z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego zebranych przez Światową Radę Złota. Takie wyniki są pokłosiem zmiany polityki kilku dużych banków centralnych, które w ostatnich latach intensywnie zwiększały zasoby złota. W marcu o wstrzymaniu programu skupu kruszcu poinformował Bank Rosji.
Z kolei Ludowy Bank Chin po raz ostatni zaraportował wzrost oficjalnych rezerw złota w październiku 2019 r. Od tego czasu oficjalnie Chińczycy nie kupili ani uncji. Niewielkich zakupów dokonały władze monetarne Kazachstanu, Serbii, ZEA i Kataru. Tylko Indie (+4 tony) i Kirgistan (+5 ton) zaraportowały istotny wzrost rezerw.
Mocny popyt na ETF
Wciąż bardzo mocny był popyt inwestycyjny realizowany za pośrednictwem ETF. Te pasywnie zarządzane fundusze od początku roku kupiły ponad tysiąc ton złota, co jest absolutnym rekordem i wynikiem już niemal dwa razy wyższym niż całoroczne rezultaty z lat 2008 czy 2016. Wrzesień był dziesiątym z rzędu miesiącem dodatniego salda wpłat do „złotych” ETF-ów — wynika z danych Światowej Rady Złota. Tym razem w posiadaniu funduszy przybyło 68,1 ton kruszcu, czyli o 75 proc. więcej niż w sierpniu, ale wciąż wyraźnie mniej niż w poprzednich pięciu miesiącach, gdy zakupy ETF-ów regularnie przekraczały sto ton miesięcznie. Dość stabilne w ostatnim czasie jest też zaangażowanie kapitału spekulacyjnego.
Spekulacyjna pozycja netto (SPN) w kontraktach na złoto na nowojorskim Comeksie od kwietnia waha się w przedziale od 200 tys. do 270 tys. kontraktów, podczas gdy w lutym sięgnęła absolutnie rekordowego poziomu 353,6 tys. kontraktów. Inaczej niż to było w poprzednich latach, podczas niedawnej korekty SPN nie uległa znaczącej redukcji i utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie jak na standardy ostatniej dekady. Z jednej strony może to stanowić potencjalny czynnik ryzyka. Jeśli zlewarowani spekulanci zostaną zaskoczeni przez jakiś nagły spadek cen złota i będą zmuszeni zamknąć swoje długie pozycje, to korekta może się znacząco pogłębić. Jeśli jednak na rynku pozostały tylko tzw. mocne ręce, to kolejnej fali aprecjacji kruszcu może towarzyszyć rekordowo i permanentnie wysoka SPN.
Byle do wyborów?
Zmienność na rynku złota może powrócić już wkrótce. A dokładnie po 3 listopada, kiedy to w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory. Na Wall Street uważa się, że wygrana Joego Bidena połączona z przejęciem Senatu przez demokratów będzie skutkować potężnym „pakietem fiskalnym”, zwiększającym zadłużenie USA i wywołującym kolejny skok podaży pieniądza, co powinno sprzyjać wyższym wycenom złota.
Jeśli jednak reelekcję uzyska Donald Trump, a demokraci przejmą Senat, to szanse na hojny pakiet wydatków finansowanych w ciężar długu publicznego wyraźnie zmaleją. A to może doprowadzić do wzrostu awersji do ryzyka i ucieczki kapitału do dolara. Na krótką metę byłby to negatywny sygnał dla cen złota, historycznie ujemnie skorelowanych z notowaniami amerykańskiej waluty. Według analityków Bank of America istnieje jeszcze jeden prawdopodobny scenariusz: Biden przejmuje Biały Dom, ale republikanie utrzymują większość w Senacie.
Wtedy o jakichkolwiek fiskalnych stymulantach będzie można zapomnieć, co grozi realizacją scenariusza deflacyjnego. Paradoksalnie, w przeszłości to właśnie w warunkach ostrej deflacji cenowej złoto zwykle spisywało się najlepiej, jako jedyne aktywo finansowe wolne od ryzyka kredytowego i w dodatku nieobciążone ujemnymi stopami procentowymi.