Dialektyka polskiej demokracji wyniosła na urzędy ludzi, którzy są antytezą budowniczych III RP. Żywią podejrzliwość wobec przedsiębiorczości, chociaż ta właśnie cecha, masowo ujawniona po roku 1989, odnowiła kraj. Z woli ludu nadszedł czas władzy, która nie zanurzyła się w realnej gospodarce, nie zasmakowała ekonomicznej samodzielności i ma lęk przed nieznanym. Paradoksalnie, im bardziej osobista kariera wiąże się ze sferą publiczną, utrzymywaną z podatków płaconych przez biznes, tym większy dystans wobec podatników. Choćby szef nowego Centralnego Biura Antykorupcyjnego, który dostał biuro, biurko, solidny budżet i liczny personel. Na dzień dobry obraził przedsiębiorców. Pewnie się nawet zdziwił, że potraktowano to jako gafę. Drugim filarem III RP jest samorządność. Teraz wychodzi z mody. Centralne urzędy lepiej strzegą bezpieczeństwa państwa, bo pozwalają kontrolować wszystko z Warszawy.
Ta sama mentalność, zasklepiona w gierkach domowych, nie ceni zdolności poruszania się na arenie międzynarodowej i fachowego kreowania prestiżu kraju. Nowa ekipa ma na tym polu marne notowania, ale z profesjonalistami od wizerunku obchodzi się tak jak z rekinami biznesu. Kierownictwo Polskiej Organizacji Turystycznej wylansowało polskiego hydraulika, ale już nie pracuje. Lepszy mierny, ale wierny, byleby był święcie przekonany, że Polska musi być kochana i dofinansowywana, bo obroniła Wiedeń przed Turkami i jeszcze dokonała cudu nad Wisłą, zatrzymując bolszewicką nawałnicę.