Najtrudniejsze negocjacje z Unią jeszcze przed nami

Bogdan Góralczyk
opublikowano: 1999-04-08 00:00

Bogdan Góralczyk: najtrudniejsze negocjacje z Unią jeszcze przed nami

NEGOCJACYJNY MARATON: Przedstawiając nasze stanowiska powinniśmy sprawiać wrażenie dobrze przygotowanego kandydata — postuluje Bogdan Góralczyk. fot. Małgorzata Pstrągowska

Formalnie dwustronny dialog z Unią Europejską rozpoczęliśmy — podobnie jak inni wytypowani kandydaci — przed rokiem. Wstępna faza rozmów zamieniła się jednak w tzw. screening, czyli przegląd polskich przepisów prawnych pod kątem unijnych wymogów i prawa wspólnotowego. Zgodnie z przyjętym harmonogramem, ta niebywale żmudna praca (ponad 80 tys. stron do przejrzenia!) powinna zakończyć się w lecie br. Nawet lekki poślizg nie jest większym zagrożeniem.

PRAWDZIWE negocjacje z Unią rozpoczęliśmy 10 listopada 1998 r. Od tej chwili postawiono klepsydrę na stół i piasek sypie się nieubłaganie. Mimo że tu, w przeciwieństwie do screeningu, nie ma precyzyjnego harmonogramu, a UE starannie unika jakichkolwiek dat — nasz interes jest jasny: wejść do Unii jak najszybciej, bo dzięki temu sięgniemy po większe fundusze.

A ZATEM to polskiej stronie powinno zależeć na jak najszybszym zakończeniu negocjacji. Stoją za tym poważne kalkulacje polityczne i finansowe. W przeciwieństwie do UE, my podajemy konkretną datę, powiadając, że „będziemy gotowi” do 1 stycznia 2003 roku, tzn. do tego dnia chcielibyśmy zakończyć negocjacje. Nie jest to jednak równoznaczne z przyjęciem, bowiem później przyjdą jeszcze żmudne procesy negocjacyjne.

JAKBY NIE PATRZEĆ — mamy przed sobą niebywały maraton, wymagający psychicznej odporności, skuteczności, konsekwencji i determinacji. Z racji stanu pokomunistycznej transformacji — nie tylko w naszym kraju — możemy z całą pewnością stwierdzić, że będzie to zadanie i wyzwanie nie dla jednego rządu, lecz dla kilku. Zresztą nie może być inaczej, skoro — jak widzieliśmy podczas ceremonii na Zamku Królewskim — nawet nasze przyjęcie do NATO, uznawane za „łatwiejsze”, wymagało konsekwentnej pracy aż ośmiu kolejnych premierów i gabinetów, reprezentujących wszystkie siły polityczne!

DOTYCHCZAS, w trzech turach, przedstawiliśmy 15 tzw. stanowisk negocjacyjnych, a więc naszych ocen w dziedzinach, które wskazano jako przedmiot negocjacji (łącznie jest ich 31). Pod tym względem jesteśmy — obok Estonii — liderami. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że samo złożenie dokumentów jest dopiero podstawą do właściwych — trudnych, technicznych, pełnych szczegółów i haczyków — negocjacji.

SIEDEM PIERWSZYCH stanowisk negocjacyjnych przekazaliśmy Komisji Europejskiej we wrześniu 1998 r., pięć następnych — 10 grudnia i ostatnie trzy — 15 lutego tego roku. Kolejne są w drodze. Warto zauważyć, że do tej chwili zamknęliśmy rozmowy zaledwie w trzech (powtórzmy: z 31!) dziedzinach, wszystkich z pakietu wrześniowego: edukacji, nauki i badań oraz polityki wobec małych i średnich przedsiębiorstw. Dodajmy, że są to dziedziny wzbudzające najmniej kontrowersji.

NAJTRUDNIEJSZE rozmowy przed nami. Prawdziwe schody rozpoczną się wówczas, gdy rozpoczniemy rokowania w sprawie rolnictwa czy ochrony środowiska. Ale i dzisiaj mamy na negocjacyjnym stole niełatwe zagadnienia, bowiem w przedstawionej już piętnastce są m.in. telekomunikacja, unia celna, ochrona konsumenta, polityka rybacka czy swobodny przepływ towarów.

DOTYCHCZAS poprosiliśmy tylko o jeden przedłużony okres przejściowy (tzw. derogację): na częstotliwości dla telefonii komórkowej, użytkowane na razie przez wojsko. Wydaje się, że to słuszne podejście. Przedstawiając nasze stanowiska powinniśmy sprawiać wrażenie dobrze przygotowanego kandydata. Nie ma wątpliwości, że sprawni i doświadczeni eurokraci z Brukseli będą wytykać nam wszystkie błędy. Derogacje muszą być rezultatem twardych negocjacji, a nie poddawaniem się na własne życzenie.

Bogdan Góralczyk jest publicystą i wykładowcą, pracownikiem naukowym Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego