Netto powalczy o spożywczą pierwszą piątkę

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2022-09-12 20:00

Duńska sieć po przejęciu marketów Tesco awansowała do rynkowej pierwszej ligi. Chce otwierać nowe sklepy - niekoniecznie w niedziele, chyba że konkurencja będzie grać ostro.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • jakie plany ekspansji w Polsce ma sieć Netto
  • jak przebiegła integracja sieci ze sklepami kupionymi od wychodzącego z Polski Tesco
  • czy Netto może zdecydować się u nas na kolejne zakupy
  • jak dyrektor generalny spółki zapatruje się na presję płacową i ograniczenie handlu w niedziele
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W polskim handlu spożywczym najsilniejsi są Portugalczycy, Niemcy i Francuzi, choć i Polacy trzymają się mocno dzięki Dino. Od niedawna w rynkowej czołowej dziesiątce są też Duńczycy za sprawą kontrolowanej przez Salling Group sieci Netto.

Netto wchłonęło większość sklepów wycofującego się z Polski brytyjskiego Tesco i po ich integracji jest gotowe do walki o miejsce w rynkowej pierwszej piątce.

– Jesteśmy właśnie w trakcie przenoszenia siedziby ze Szczecina do Warszawy, bo po transakcji staliśmy się siecią naprawdę ogólnopolską. Sklepy po Tesco idealnie do nas pasowały – byliśmy silni przede wszystkim na północnym zachodzie kraju, a dzięki przejęciu wzmocniliśmy się na południu i wschodzie. Dystans, jaki dzieli nas od rynkowego lidera, wciąż jest duży, ale to nie znaczy, że nie możemy mieć znacznie silniejszej pozycji i większych udziałów rynkowych. Zdecydowanie idziemy w tym kierunku. Celem długoterminowym jest awans do pierwszej piątki – mówi Hugo Mesquita, od początku tego roku dyrektor generalny Netto, a wcześniej wieloletni menedżer w Biedronce.

Dyskontowa ewolucja:
Dyskontowa ewolucja:
Hugo Mesquita przez lata pracował dla portugalskiego Jeronimo Martins, m.in. jako dyrektor operacyjny Biedronki. Od początku roku kieruje kilka razy mniejszą siecią Netto i zapowiada modyfikację asortymentu kategoria po kategorii, by dopasować się do zmieniających się zwyczajów zakupowych Polaków.
Marek Wiśniewski

Sklepowe porządki

Netto ogłosiło przejęcie ok. 300 sklepów Tesco wraz z dwoma dużymi centrami dystrybucyjnymi w połowie 2020 r. Transakcja opiewała na 900 mln zł, ale potem duże koszty wygenerowały też remonty kupionych sklepów oraz zmiana ich szyldów i standardów na duńskie. Nowy właściciel zamknął też część kupionych placówek, a część zmniejszył.

– Wcześniej byliśmy jednorodną siecią z dyskontami mającymi ok. 800 m kw. powierzchni sprzedaży. Przejęliśmy pasujące do tego formatu małe supermarkety, ale też supermarkety większe, mające ponad 2 tys. m kw., a także część hipermarketów. Nie wszystkie kupione sklepy zmieniliśmy w Netto. Część marketów, które były trwale nierentowne, sprzedaliśmy albo innym sieciom, albo np. deweloperom stawiającym na ich miejscu budynki innego typu. Inne podzieliliśmy i wynajęliśmy uwolnioną powierzchnię sieciom spoza rynku spożywczego, co w sposób naturalny zwiększa atrakcyjność lokalizacji dla klientów – mówi Hugo Mesquita.

W momencie dokonywania transakcji Netto miało w Polsce niespełna 4 mld zł przychodów, a Tesco - ponad 5 mld zł. Sklepy brytyjskiej sieci były jednak częściowo nierentowne, część z nich zamknięto, a w innych prowadzono intensywne remonty. Netto podaje, że sprzedaż połączonych sieci za ubiegły, przejściowy rok wyniosła ok. 4,5 mld zł. W tym roku będzie już jednak o połowę wyższa.

– Mamy teraz ok. 650 placówek i chcemy mieć znacznie więcej. W tym roku otworzymy ok. 20, w przyszłym tempo będzie nieco większe, a od 2024 r. zamierzamy jeszcze bardziej przyspieszyć z ekspansją. Równolegle intensywnie pracujemy nad poprawą rozpoznawalności Netto i asortymentu sklepów, by utrzymać klientów i przyciągnąć nowych – mówi dyrektor generalny Netto.

Dogęszczanie sieci

Sieć logistycznie jest gotowa na ekspansję – każdy z jej pięciu magazynów obsługuje obecnie po 100-120 sklepów, a potencjalnie mógłby po 160.

– Po przejęciu powierzchni mamy tyle miejsca w centrach dystrybucyjnych, że rozważamy wynajęcie jej części. Naszych sklepów będzie jednak stopniowo przybywało. Rynek w Polsce jest jeszcze bardzo daleki od nasycenia, jest dużo miejsca na otwieranie nowych sklepów, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Musimy też zagęścić sieć w dużych miastach – Warszawie i jej najbliższych okolicach mamy jedynie ponad 20 sklepów, w Krakowie cztery, w Rzeszowie żadnego, więc intensywnie szukamy odpowiednich nieruchomości do wynajęcia – mówi Hugo Mesquita.

Netto nie wyklucza też, że zakup sklepów Tesco nie był ostatnią transakcją w Polsce. Carrefour, o którego sprzedaży intensywnie spekuluje się w ostatnich miesiącach (serwis DlaHandlu donosił, że kupcem będzie fundusz Mid Europa), jest dla duńskiej sieci za duży. Jednak Netto - w odróżnieniu np. od Lidla czy Biedronki - może jeszcze konsolidować mniejsze sieci bez ryzyka, że transakcję zablokuje UOKiK.

– Są jeszcze w Polsce mniejsze regionalne sieci, którym na dłuższą metę będzie trudno konkurować na rynku i mierzyć się np. ze wzrostem kosztów i negocjacjami z dostawcami dającymi lepsze warunki większym sieciom. Nie prowadzimy żadnych zaawansowanych rozmów, ale nie wykluczamy kolejnych przejęć – mówi Hugo Mesquita.

Okiem ekspertki
Na rynku można jeszcze znaleźć miejsce
Agnieszka Górnicka
prezes firmy badawczej Inquiry

Na polskim rynku handlowym w cieniu dużych transakcji i ekspansji największych firm przebiega równolegle kilka procesów. Po pierwsze wyraźny jest trend łączenia się regionalnych sieci, liczących po kilkanaście czy kilkadziesiąt sklepów, które dzięki temu mogą utrzymać się na rynku. Po drugie coraz wyraźniejszy jest trend spadku liczby sklepów na terenach wiejskich i w małych miasteczkach - wystarczy przejechać się po Polsce, żeby zobaczyć puste popeerelowskie pawilony i lokale po dawnych GS-ach, w których jeszcze kilka lat temu prowadzono handel. Sklepy zniknęły, ale klienci pozostali - i w tę pustkę świetnie wchodzi Dino, które kontynuuje marsz z zachodu kraju ku centrum, otwierając markety w miejscach, którymi inne sieci długo się nie interesowały. Teraz się interesują - istnieją narzędzia informatyczne, pozwalające na podstawie danych o liczbie ludności i odległości od innych sklepów wytypować lokalizacje pod nowe sklepy, tak jak w dużych miastach robi Żabka. Jednocześnie regionalne sieci będą zapewne trafiały pod skrzydła graczy ogólnopolskich, bo nie będą w stanie konkurować z nimi pod względem siły zakupowej. Za plecami dwóch największych sieci dyskontowych można więc spodziewać się ciekawych ruchów w wykonaniu m.in. takich sieci jak Netto.

Presja płacowa

W tym roku wyniki wszystkich sieci handlowych na poziomie przychodów będą wyglądać znacznie lepiej niż rok wcześniej za sprawą inflacji.

– Inflacja oczywiście pozytywnie wpływa na sprzedaż, ale odbija się negatywnie na rentowności. Dostawcy oczekują coraz wyższych cen, niektórzy podnosili je w tym roku już sześć razy. Nie da się całego wzrostu przerzucić na klientów, zresztą z punktu widzenia walki o udziały na bardzo konkurencyjnym rynku byłoby to błędem. Dla przykładu, mleko czy pieczywo kupujemy teraz znacznie drożej niż wcześniej, ale ten wzrost nie jest przekładany w całości na ceny detaliczne i klientów. Schodzimy z marż, żeby oferta była bardziej atrakcyjna, zwłaszcza gdy mowa o produktach pierwszej potrzeby - tłumaczy Hugo Mesquita.

Sieciom rosną też inne koszty – poza energią, gazem i paliwem w górę idą płace. Tymczasem Netto, w którym wcześniej nie działały związki zawodowe, wraz z Tesco przejęło dobrze zorganizowaną „Solidarność” pracowniczą tej sieci.

– Presja płacowa jest oczywiście wyraźna, a podwyżki są nieuniknione – choćby ze względu na znaczny wzrost płacy minimalnej. Oczywiście jest jakiś próg bólu, powyżej którego wzrost wynagrodzeń musiałby przekładać się na redukcję zatrudnienia, ale rozmowy z pracownikami były do tej pory rzeczowe, a warunki zatrudnienia są u nas bardziej atrakcyjne niż u ich poprzedniego pracodawcy – mówi dyrektor generalny Netto.

Pracownicy handlu, w szczególności „Solidarność”, walczą w ostatnich miesiącach o respektowanie ustawowego ograniczenia handlu w niedzielę, które sieci zaczęły obchodzić – najpierw przekształcając się formalnie w placówki pocztowe, a ostatnio np. w kluby czytelnicze.

– Osobiście uważam, że handel w niedziele powinien wrócić. Brakuje mi go jako klientowi i widzę też, że część klientów również chciałaby jego powrotu. Jako dyrektor generalny sieci handlowej jestem jednak zdania, że trzeba szanować prawo kraju, w którym się działa, zwłaszcza gdy jest się zagranicznym inwestorem. Sieci operacyjnie przystosowały się już do niedzielnego zakazu, wzmacniając logistykę i obsługę w piątki, soboty i poniedziałkowe poranki, więc nie widzę powodu ekonomicznego, by handlować w niedzielę. Realia walki rynkowej są jednak brutalne. Netto nie zamierza robić pierwszego kroku i otwierać sklepów, korzystając z któregoś z wyjątków ustawowych, ale jeśli zrobią to konkurenci, nie będzie miało wyjścia – mówi Hugo Mesquita.