Nie brał kredytów, ale cierpi przez leni z prokuratury

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2012-03-13 00:00

Bank chce odzyskać kredyt od kogoś, kogo sam nie uważa za stronę

W ostatnią niedzielę w programie „Państwo w państwie” przygotowywanym przez Telewizję Polsat we współpracy z „Pulsem Biznesu” opowiedziano historię Stanisława Mola. To rolnik z gminy Szczaniec, któremu komornik wydziera gospodarstwo, egzekwując zobowiązania z sześciu kredytów zaciągniętych według banku w… 1990 r.

Łącznie miały opiewać na około 2 mln zł. Rolnik zaprzecza, jakoby kiedykolwiek brał te kredyty.

— Jeżeli nie spłaciłbym jednego kredytu, nie byłoby możliwości wzięcia pięciu następnych — podkreślał Stanisław Mól. Jego zdaniem, podpisy na dokumentach bankowych zostały sfałszowane w celu przejęcia jego gruntów, które nie dość, że leżą przy zjeździe z autostrady, to jeszcze kryją wartościowe pokłady żwiru.

— To trudno ocenić, ze względu na to, kim jest pan Mól i jak nie potrafi się bronić, jak nie potrafi przedstawiać swoich racji. Ma z tym kłopoty, ale jednocześnie nie znajduje w państwie naszym żadnej instytucji, która spróbowałaby wyjaśnić i sprawdzić chociaż jeden z jego zarzutów — komentował sprawę Bogdan Bednarek, radca prawny Fundacji Razem Lepiej.

Parodia w prokuraturze i sądzie

Kłopoty Stanisława Mola zaczęły się w 1995 r. Do rolnika zgłosił się wtedy Bank Zachodni (dziś część Banku Zachodniego WBK, wtedy jeszcze instytucja państwowa). Zażądał spłaty kredytów zaciągniętych rzekomo w Banku Spółdzielczym w Szczawnie, którego masę upadłościowa przejął. Rolnik zakwestionował podpisy pod umowami.

W 1996 r. Prokuratura Rejonowa w Świebodzinie odmówiła wszczęcia dochodzenia w sprawie fałszerstwa. W kolejnych latach składał następne zawiadomienia o podrobieniu podpisu. Prokuratura odmawiała zajęcia się sprawą. Od pewnego czasu ma ku temu świetny pretekst. Minęło 10 lat od złożenia kwestionowanych podpisów.

Czy Stanisław Mól jest więc ofiarą przestępstwa? — Według naszych ustaleń nie, ale to dlatego, że jeżeli to przestępstwo zaistniało, to zaistniało tak dawno, iż nastąpił okres przedawnienia i nie można ścigać sprawcy tego przestępstwa — odpowiedział na pytanie Grzegorz Szklarz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

— Proszę mi powiedzieć, dlaczego opinii grafologicznej nie przeprowadzono, kiedy pan Mól po raz pierwszy powiedział, że podpis nie jest jego — pytał Bogdan Bednarek.

Na problem ten zwracał też uwagę rzecznik praw obywatelskich. W piśmie zaznaczył, że „Nic nie wskazuje na to, aby wykonano specjalistyczne badania dokumentów przez biegłych z tego zakresu. Bezsprzecznie jednak w ramach postępowania przygotowawczego (…) odmówiono wszczęcia dochodzenia w kwestii podrobienia podpisu Stanisława Mola”.

Choć kwestia podpisów na umowach kredytowych jest kluczowa dla sprawy, goście audycji poddali w tym kontekście jednoznacznej krytyce działania prokuratur i sądów.

— Główny problem polega na tym, że pan nie miał pomocy prawnej. Bo nawet zakładając, że prokuratura jest wiarołomna i leniwa, to w sądzie powinno być łatwe do wyjawienia. Ten, kto wywodzi jakieś roszczenie z pewnego stanu faktycznego, musi je udowodnić. Bank mówi, że pan pożyczył 100 tys. zł. Pan mówi, że nie pożyczył. Wierzyciel musi w takim razie przedstawić dokument, który wskazuje, że pożyczył. Wtedy pan kwestionuje podpis i naturalną koleją rzeczy, bez żadnej prokuratury, sąd cywilny daje to do grafologa i sprawa upada — mówił Piotr Ikonowicz z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej.

Lewicowemu radykałowi wtórowała Barbara Piwnik, długoletni sędzia, była minister sprawiedliwości. Zwracała uwagę, że nawet sąd cywilny nie może ignorować informacji wskazujących na możliwość popełnienia przestępstwa.

— Ani sędzia, ani prokurator, ani prowadzący postępowanie przygotowawcze nie jest ponad prawem. Jeżeli nie dopełnia obowiązku, to również należy taką kwestię poddać ocenie. Próbuje się to sprowadzić do jednego podpisu, ale problemów tu jest znacznie więcej — mówiła Barbara Piwnik.

Tajne dokumenty

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że bank odmawia licytowanemu rolnikowi dostępu do dokumentów kredytowych. Dlaczego? Dla banku nie jest on stroną umowy. Dla BZ WBK stroną umowy jest upadły bank spółdzielczy.

— Zgłaszałem to w sądzie, żeby sąd zobowiązał bank do przedstawienia dokumentów. Sąd nabrał wody w usta i w ogóle na ten temat nic nie odpowiedział. W końcu sam napisałem pismo, żeby bank przedstawił mi te dokumenty — opowiadał Stanisław Mól.

— Nie można na szarego człowieka przerzucać obowiązku pozyskiwania materiału dowodowego. To jest po stronie organów ścigania. I tu prokuratura zaniedbała swoje obowiązki — nie krył zdziwienia Krzysztof Boszko z Naczelnej Rady Adwokackiej.

Sprawą Stanisława Mola zajmie się także TV Biznes w programie emitowanym we wtorek, 13 marca o godz. 16.20.