Nie ma niespójności między NATO i UE

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-03-26 20:00

Wizyta sekretarza generalnego Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) w Polsce oraz jego rozmowy z prezydentem, premierem i szefami MON i MSZ nie spowodowały kopernikańskiego przełomu, bo przecież nie mogły.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Mark Rutte deklaratywnie enty raz potwierdził aktualność solidarnościowego art. 5 traktatu założycielskiego NATO, który od 1949 r. uruchomiony został tylko raz – po zaatakowaniu w 2001 r. przez islamskich terrorystów Stanów Zjednoczonych Ameryki, a konkretnie World Trade Center i Pentagonu. Wykład „Silniejsze NATO, zobowiązanie wobec euroatlantyckiego bezpieczeństwa” w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej najważniejszy urzędnik sojuszu poświęcił przygotowaniom do szczytu 24-25 czerwca w Hadze. Notabene gdy to właśnie Mark Rutte akcentuje np. konieczność podniesienia przez sojuszników wydatków militarnych do przynajmniej 3 proc. PKB – co w Hadze zostanie zatwierdzone – osobiście mam uczucia ambiwalentne. Zbyt dobrze pamiętam, że jako premier Holandii w długim okresie 2010-24 okazał się wyjątkowym skąpcem, jego bogate państwo było i jest dalekie od wydawania na obronność chociażby 2 proc. PKB. (obecnie tylko 1,7 proc.). Na szczycie Rady Europejskiej w 2024 r., gdy już się żegnał i odchodził do NATO, został wręcz zbesztany przez kolegów – w tym m.in. premiera Donalda Tuska – za prowadzoną w strukturze Unii Europejskiej do ostatniej chwili obstrukcję wobec zwiększenia wydatków wojskowych ze wspólnotowego budżetu. No cóż, istotę zmiany poglądów kiedyś zdefiniował już Heraklit z Efezu – panta rhei…

Wobec zagrożenia bezpieczeństwa kontynentu przez Rosję przyspiesza specyficzna rywalizacja pomiędzy NATO a UE. Przypomnę, że sojusz militarny obejmuje 32 państwa, zaś wspólnota gospodarczo-społeczna obecnie 27, przy czym do iloczynu obu zbiorów należą 23 państwa z podwójnym członkostwem. Poza NATO pozostają z UE już tylko neutralne Austria i Irlandia oraz wysepki Malta i Cypr. Można zatem w przybliżeniu przyjąć, że wszelkie obronne inicjatywy europejskie automatycznie umacniają także sojusz rozpięty od 76 lat ponad Atlantykiem. Komisja Europejska ostatnio produkuje w przyspieszonym tempie dokumenty, o których przez 68 lat (liczę łącznie epokę EWG i UE) się nie śniło. Ledwie 19 marca doczekaliśmy się tzw. Białej Księgi określającej strategię obronności stricte militarnej, gdy już 26 marca opublikowany został plan uzupełniającej tzw. Unii Gotowości, zorientowanej na obronę terytorialną i cywilną przeciwko najróżniejszym klęskom naturalnym i kryzysom.

Różnicowanie korzyści z NATO i UE dla Polski przebija się w kampanii prezydenckiej. Bardzo wyraźna stała się polaryzacja stanowisk kandydatów, którzy według sondaży najprawdopodobniej zajmą dwa najwyższe miejsca w turze eliminacyjnej 18 maja i zetrą się w decydującej rozgrywce 1 czerwca. Rafał Trzaskowski wraz z jego zapleczem rządowym akcentuje harmonijne godzenie polskich interesów w obu strukturach. Pozostaje przy nadziei, że na poziomie NATO jednak uda się okiełznać nieobliczalność Donalda Trumpa. Notabene akurat żądanie 47. prezydenta USA, aby europejscy skąpcy – tacy jak wspomniana Holandia – wreszcie zwiększyli wydatki wojskowe, obiektywnie wypada bezwzględnie popierać. Natomiast Karol Nawrocki wraz z PiS coraz głośniej wykorzystują tezę, że stawiając na wzmocnienie obronności UE oraz zwracając się ku Francji i Niemcom zrywamy relacje wojskowe z USA. Ba, upowszechniana jest kompletnie absurdalna pogłoska, że obecnej ekipie rządowej chodzi wręcz o… wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z NATO. To bzdura piramidalna, ale do rzucenia na rynek kampanii wyborczej nadaje się wręcz idealnie. Dlatego środowa wizyta sekretarza generalnego NATO – którego sprowadził oczywiście premier, prezydent do przyjęcia Marka Ruttego jedynie się dołączył – miała oczywisty wizerunkowy kontekst także wyborczy.