Nie ma powodów do osłabienia złotego

opublikowano: 27-05-2021, 20:00

W ciągu niespełna dwóch miesięcy złoty zyskał do głównych walut po około 20 groszy. Eksperci zakładają, że do końca roku tego nie odda, albo nawet jeszcze zyska

Z tego artykułu dowiesz się:

  • ile trzeba będzie płacić za euro, funta i dolara na koniec 2021 r.,
  • jaki scenariusz dla stóp procentowych zakładają ekonomiści,
  • jak widzą aktywność NBP na rynku walutowym,
  • jaki wpływ na złotego będzie miała "frankowa" decyzja Sądu Najwyższego,
  • dlaczego eksperci są podzieleni w kwestii perspektyw dolara.

Ile przyjdzie płacić za euro na koniec 2021 r.? Specjaliści od rynku walutowego są w tej kwestii podzielni, choć nikt nie prognozuje, że złoty będzie słabszy niż obecnie. Tickmill widzi euro po 4,30-4-35 zł. Wśród instytucji zakładających, że kurs euro na koniec roku wyniesie 4,40 zł są Cinckciarz.pl, ING Bank Śląski (4,40-4,45 zł) i DM TM Brokers. Na 4,50 zł wskazują dwa największe banki – PKO BP i Pekao.

- 4,40 zł za euro oznaczałoby kontynuację trendu, który opiera się na założeniu, że podwyżka stóp procentowych NBP nastąpi w tym roku. Nie wydaje się to realne. Naszym zdaniem do podwyżki dojdzie w przyszłym roku – tłumaczy Piotr Bartkiewicz, ekonomista z Banku Pekao.

ING Bank Śląski niedawno porzucił swoją prognozę o podwyżce stóp procentowych w drugiej połowie 2022 r. Obecnie zakłada, ze dojdzie do niej w pierwszej połowie 2022 r., a może nawet w końcówce 2021 r. Ale np. Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarza.pl, czy Marcin Kiepas, analityk firmy Tickmill, cały czas odrzucają tezę o podwyżce w tym roku.

- Jeśli pominąć 2020 r., to okazuje się, że kurs euro przez większość ostatnich lat wahał się w okolicach 4,30 zł. Gdy gospodarka zwalniała, to euro drożało, ale gdy rozwijała się powyżej 5 proc. - taniało do 4,20 zł, a nawet bardziej. Pole do umocnienia złotego jest więc spore – uważa Marcin Kiepas.

- Dużo ważniejsze od tego, kiedy nastąpi pierwsza podwyżka, może być to, jaka będzie skala podwyżek, gdy ich cykl już się rozpocznie. Mamy bardzo dobre wyniki gospodarki, silną konsumpcję i rynek pracy oraz inflację bazową, która jak nie chce spadać, tak pewnie nie będzie chciała spadać również w przyszłym roku. Są to czynniki, które mogą spowodować, że jeśli cykl podwyżek już się rozpocznie, to będzie dosyć mocny. Ale chciałbym też podkreślić, że w środowym przetargu NBP nie dostrzegam rozpoczęcia procesu wygaszania skupu aktywów i nie interpretuję tego co się stało jako zwiastuna podniesienia stóp procentowych za kilka miesięcy – mówi Bartosz Sawicki.

Aukcja obligacji nie ma znaczenia

W ramach przetargu na skup obligacji 26 maja 2021 r. NBP zaakceptował oferty o wartości 2 mld zł z 6,8 mld zł postawionych do sprzedaży. Na dodatek nie kupił żadnych obligacji skarbowych, a jedynie wyemitowane przez BGK na rzecz Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Skutkowało to natychmiastowym wzrostem rentowności polskich obligacji skarbowych, jak również wzrostem kursu euro powyżej 4,50 zł, poniżej którego to poziomu euro zeszło niedawno po raz pierwszy od lutego 2021 r.

- Lutowe dołki kursu EUR/PLN. czyli 4,47 zł mogą przez pewien czas powstrzymywać umacnianie złotego – zastrzega Bartosz Sawicki.

- Rynek przereagował środowy przetarg. Jak dla mnie byłą to powtórka tego, jak zareagował na opublikowany na początku maja komunikat z posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej. Usunięto z niego akapit o pozytywnym wpływie polityki monetarnej na stabilizację cen. Od razu pojawiły się sugestie, że zrobiono to celowo, by zasugerować, że polityka monetarna zmienia kierunek. Środowy przetarg miałby w podobny sposób sugerować początek taperingu, czyli ograniczania skupu aktywów określanego mianem QE. Ale QE nie jest obecnie potrzebne do stabilizowania rynku długu. Jedyny efekt jaki ma, to zaniżanie rentowności, gdy Ministerstwo Finansów chce uplasować kolejne obligacje, a tego typu oferty nie ma przez dwa tygodnie. Nie ma więc potrzeby wychodzenia na rynek przez NBP ze skupem obligacji - wyjaśnia Konrad Białas, główny ekonomista DM TMS Brokers.

Kredyty hipoteczne czynnikiem ryzyka

Już w czwartek kurs euro zszedł w okolice 4,48 zł. Złoty odzyskał więc to, co stracił w środę.

- Złoty stracił w środę bardziej za sprawą przeceny na globalnych rynkach akcji i stłumienia apetytu na ryzyko, niż za sprawą mniejszej aktywności rynkowej NBP – komentuje Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.

Jego zdaniem na takie niewielkie ruchy wynikające z globalnych nastrojów inwestycyjnych należy się przygotować do końca 2021 r. Na złotego może też wpłynąć odsuwane w czasie rozstrzygnięcie kwestii walutowych kredytów mieszkaniowych przez Sąd Najwyższy. Zdaniem głównego ekonomisty PKO BP nie można się zgodzić z tezą części innych ekonomistów, że rynek walutowy machnął już na to ręką.

- Zależy to od rozstrzygnięcia. Jeśli będzie zgodne z oczekiwaniami rynku, czyli scenariuszem ugód zaproponowanych przez KNF i kosztem rzędu 30-40 mld zł dla sektora bankowego, to faktycznie nie będzie miało wpływu na złotego. Ale gdyby rozstrzygnięcie odbiegało od powszechnie oczekiwanego obecnie scenariusza, to ten wpływ może się pojawić – twierdzi Piotr Bujak.

Dolarowa zagadka

Zakładany obecnie przez specjalistów brak przesłanek do osłabiania złotego ma również odzwierciedlenie w prognozach kursów innych walut niż euro. W przypadku brytyjskiego funta prognozy są dość mocno skorelowane z prognozami kursu euro. PKO BP i Pekao zakładają, że na koniec roku będzie po 5,20 zł, czyli tak jak euro, na obecnym poziomie. Ci, którzy prognozują, że euro potanieje widzą funta poniżej 5 zł, przy czym Cinkciarz.pl „wyraźnie” poniżej, a Tickmill po 4,80 zł.

W przypadku amerykańskiego dolara specjaliści mają jednak dość rozbieżne opinie. PKO BP widzi go na koniec roku po 3,70 zł, czyli droższego niż obecnie. Mające taką samą estymację kursu euro i funta Pekao – po 3,66 zł, czyli ciut taniej niż obecnie. Ci, którzy wieszczą umocnienie złotego do euro większe niż to wynika z prognoz dwóch największych banków, widzą złotego jeszcze mocniejszego względem dolara. DM TMS Brokers zakłada, że na koniec 2021 r. za „zielonego” trzeba będzie zapłacić 3,61 zł. Cinkciarz.pl uważa, że dolar będzie kosztował 3,55 zł.

- To założenie jest bezpośrednią konsekwencją oczekiwanego wzrostu kursu EUR/USD i tego, że po jakiejś przerwie dolar ponownie zacznie się osłabiać. Część walut, która już zyskała do dolara w ostatnich miesiącach nie będzie tego w stanie przełożyć na swoje dalsze umocnienie, ale te które z różnych powodów zostały w tyle mają szansę odrobić straty. Myślę, że taką walutą będzie złoty – uzasadnia Bartosz Sawicki.

Według Marcina Kiepasa to odrabianie strat sprowadzi dolara nawet do 3,44-3,48 zł. Analityk Tickmill swoją prognozę również opiera na przeliczeniu kursu EUR/USD i EUR/PLN.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Polecane