W czwartek rząd podjął kilka decyzji, które będą miały kluczowe znaczenie dla finansów publicznych, ale również kieszeni przedsiębiorców. Rada Ministrów rozstrzygnęła m.in. spór w sprawie płacy minimalnej, ustaliła, jaki może być wskaźnik waloryzacji emerytur i rent, oraz przyjęła założenia makroekonomiczne do budżetu. To na nich Ministerstwo Finansów oprze prognozę dochodów w ustawie budżetowej na 2026 r.
Płaca minimalna jednak niżej
Z punktu widzenia pracodawców najważniejszą decyzją była propozycja przyszłorocznej płacy minimalnej. W tej sprawie trwał spór między Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej a Ministerstwem Finansów (MF). Pierwsze chciało minimalnej płacy na poziomie 5020 zł brutto miesięcznie, co było propozycją bardziej hojną niż oczekiwania związkowców. Drugie proponowało 4806 zł brutto. W tym roku najniższa krajowa pensja to 4666 zł.
Ostatecznie stanęło na wersji MF. Rząd zaproponuje partnerom z Rady Dialogu Społecznego 4806 zł brutto miesięcznie i minimalną stawkę godzinową na poziomie 31,40 zł. Jeśli związki zawodowe i pracodawcy nie porozumieją się w sprawie najniższej krajowej pensji, a nic na to nie wskazuje, to propozycja rządu będzie obowiązująca.
Propozycja rządu oznacza 3-procentową podwyżkę najniższej pensji. Dokładnie taki sam wskaźnik Rada Ministrów proponuje przy podwyżkach płac w sferze budżetowej. Podwyżki mają więc wynieść tyle, ile prognozowana inflacja średnioroczna w przyszłym roku.
Nie było podkręcania prognoz
Rząd ostrożnie podszedł do prognozowania kluczowych wielkości makroekonomicznych, bo te prognozy to broń obosieczna. Z jednej strony na podstawie dwóch wskaźników, czyli wzrostu PKB i inflacji, resort finansów będzie wyliczał prognozę dochodów w budżecie. Teoretycznie wysoka prognoza dochodów bardzo by się przydała, bo rząd mógłby sprawić wrażenie, że jednak stara się dokonywać jakiegoś zacieśnienia w budżecie. Sytuacja jest niełatwa — deficyt sektora finansów publicznych w tym roku znów przekroczy 6 proc. PKB, a dług, według prognoz Komisji Europejskiej, wyniesie 58 proc. PKB. W przyszłym roku natomiast sięgnie 65 proc.
Z drugiej strony jednak nadmierne podkręcanie prognoz makro w budżecie też jest ryzykowne. Po pierwsze, może rozbudzić apetyty na większe podwyżki płac w sferze budżetowej. Po drugie, prognoza wysokiej inflacji to otwarcie drzwi do większej podwyżki płacy minimalnej. Ostatecznie stanęło na 3-procentowej inflacji średniorocznej, 3,5-procentowym wzroście PKB oraz prognozie wzrostu płac o 6,9 proc. w firmach i 6,7 proc. w całej gospodarce narodowej.
Optymizm, ale i ostrożność
Ekonomiści, których poprosiliśmy o komentarz do prognoz budżetowych, zwracają uwagę, że zarówno wzrost PKB, jak też prognoza inflacji są wyższe niż szacunki instytucji międzynarodowych. Na przykład Komisja Europejska w swoich wiosennych prognozach wskazuje, że PKB w Polsce w przyszłym roku wzrośnie o 3 proc., a inflacja wyniesie 2,8 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w kwietniu szacował polski wzrost gospodarczy w 2026 r. na 3,1 proc.
— Prognozy MF są trochę wyższe od naszego aktualnego scenariusza, ale nie jest to aż tak duże odchylenie, że budżet oparty na tych założeniach będzie nierealistyczny. Ważniejsze jest to, na czym ten wzrost będzie budowany. Jeśli byłby to efekt przesuwania się kumulacji inwestycji europejskich na 2026 r., to jest to mniej korzystne z punktu widzenia dochodów budżetowych niż w przypadku, gdyby ten wzrost był napędzany przez konsumpcję — podkreśla Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Zwraca uwagę, że także prognozy tempa wzrostu płac wydają się zbieżne z oczekiwaniami rynkowymi. To ważne dla części przedsiębiorców i etatowców, którzy dobrze zarabiają. Na podstawie prognoz średniej płacy ustala się tzw. 30-krotność, czyli pułap dochodów w ciągu roku, powyżej którego osoby na umowach o pracę przestają płacić składki ZUS. Prognoza średniej płacy jest też bardzo ważna dla osób prowadzących działalność gospodarczą, bo to na jej podstawie wylicza się potem podstawę dla składek ZUS, które muszą płacić JDG. Przypomnijmy, że pełna składka na ZUS jest wyliczana od 60 proc. prognozowanej średniej płacy.
Scenariusz budżetowy i tak nieaktualny
Piotr Bielski z Santander Banku Polska uważa założenia budżetowe za urealnione i przypomina, że wcześniej MF prognozowało inflację przyszłoroczną na poziomie 3,8 proc.
— Szacunki 3-procentowe może nie są najbardziej konserwatywne, ale na pewno są bliższe rzeczywistości niż poprzednie. A co do wzrostu PKB na poziomie 3,5 proc. — nie sądzę, żeby szacunki były zbyt wysokie. Niebawem wydamy nowy raport z prognozami i na teraz myślimy, że 3,5 proc. jest do zrobienia, może nawet 3,7 proc. — mówi ekonomista.
Podkreśla, że niezależnie od prognoz makroekonomicznych zagadką pozostaje poziom planowanego deficytu w przyszłym roku. Informację o głównych wielkościach w przyszłorocznym budżecie — dochodach i wydatkach — poznamy prawdopodobnie dopiero w drugiej połowie sierpnia. Ale już dziś jest jasne, że tzw. ścieżka fiskalna, jaką rząd prezentował w planie budżetowo-strukturalnym jesienią ubiegłego roku, jest nieaktualna.
— Już mamy wyższy deficyt, więc punkt startowy jest gdzie indziej. Znamy prognozy makro, ale jest jeszcze kilka innych elementów budżetowej układanki. Na przykład odpowiedź na pytanie, co rząd zrobi z zapowiedziami prezydenta elekta Karola Nawrockiego, który zamierza złożyć własny projekt ustawy zwiększający kwotę wolną w PIT do 60 tys. zł. To, czy ta obietnica będzie zrealizowana i kiedy, jest kluczowe dla prognoz deficytu — mówi Piotr Bielski.