Nie tylko duchowość. Franciszek nawoływał o przemianę gospodarki

Marcin DobrowolskiMarcin Dobrowolski
opublikowano: 2025-04-22 11:07

Papież Franciszek – moralny buntownik naszych czasów – zmarł w 13. roku pontyfikatu. W swoim nauczaniu wzywał nie tylko do nawrócenia duchowego, lecz również do głębokiej zmiany systemu gospodarczego. Z Tomaszem Terlikowskim rozmawiamy o dziedzictwie zmarłego papieża: krytyce kapitalizmu, trosce o wykluczonych i możliwym kierunku, w jakim podąży Kościół po jego odejściu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W Poniedziałek Wielkanocny o godzinie 7:35, w trzynastym roku swojego pontyfikatu, zmarł papież Franciszek – jeden z najgłośniejszych krytyków współczesnego modelu gospodarczego. Jego nauczanie na temat pieniędzy, kapitalizmu i biznesu wykraczało daleko poza sferę moralną. Było wołaniem o przemianę całego systemu, w którym – jak twierdził – człowiek służy pieniądzowi, a nie odwrotnie.

O tym, jak zapamiętamy jego nauczanie – zwłaszcza w kontekście spraw gospodarczych, społecznych i moralnych - Puls Biznesu rozmawiał z Tomaszem Terlikowskim – filozofem, publicystą, autorem wielu książek i znawcą Kościoła.

Marcin Dobrowolski, Puls Biznesu: Papież Franciszek już w adhortacji Evangelii Gaudium ostro potępił „ekonomię wykluczenia”, twierdząc, że społeczeństwo, które akceptuje bezdomność, bezrobocie czy głód, nie jest sprawiedliwe, a logika zysku za wszelką cenę to bałwochwalstwo pieniądza. Co z jego nauczania zostanie nam na dłużej?

Tomasz Terlikowski: Myślę, że – wbrew pozorom – całkiem sporo. Papież Franciszek odwrócił bowiem logikę. To oczywiście nie znaczy, że był pierwszym, który krytykował pewne aspekty kapitalizmu – takie wypowiedzi znajdziemy już u Leona XIII, choć dużo ostrożniejsze, a także u Jana Pawła II, szczególnie w Laborem exercens, czy w nauczaniu Benedykta XVI, który – co może niektórych zaskoczyć – w sprawach gospodarczych bywał bliższy socjaldemokracji niemieckiej niż chadecji.

Franciszek wniósł jednak coś nowego – perspektywę spoza Europy. Spoza krajów, w których społeczna gospodarka rynkowa ukształtowała się między innymi pod wpływem nauczania Kościoła, za czasów Jana XXIII czy Pawła VI. Wniósł perspektywę krajów, w których wykluczenie ma zupełnie inny wymiar niż w Europie. Krajów, w których 2 proc. populacji posiada 98 proc. majątku, a reszta dzieli się tym, czego nie ma. Gdzie odbieranie majątku może oznaczać po prostu użycie przemocy.

Franciszek patrzył też na świat z dystansem do zachodocentryzmu, tak głęboko zakorzenionego w Kościele. W historii kolonizacji uczestniczyli niekiedy – choć nie zawsze – również misjonarze, często prowadząc szkoły dla dzieci rdzennych ludów, co skutkowało pozbawianiem ich tożsamości. Papież z Argentyny przypominał, że z perspektywy kolonizowanych światowa gospodarka wygląda zupełnie inaczej. I że zachodni model nie jest jedynym możliwym.

Franciszek mocno akcentował też kwestie klimatyczne – uznając je za problem moralny. I był za to krytykowany.

Oczywiście. Bo Laudato si’ uderzało w przekonanie niektórych katolików, że istotą nauczania moralnego Kościoła są wyłącznie kwestie seksualne i rodzinne. Tymczasem Franciszek mówił: jest globalne ocieplenie, są zmiany klimatyczne – i to nie tylko problem środowiskowy, ale też moralny. Bo wpływają one bezpośrednio na życie ludzi. I to był szok. Okazało się, że Kościół, mówiąc o obronie życia, nie mówi wyłącznie o aborcji i eutanazji.

A mówił też o tym – dodajmy – że są to także przejawy wykluczenia.

Oczywiście. Ale mówił również o prawie do wody, o losie ludów rdzennych, które tracą najwięcej na zmianach klimatycznych. Twierdził, że odpowiedzialność polityka – i osoby wierzącej – to również walka z katastrofą klimatyczną.

Laudato si’ jest dziś często nazywana „encykliką ekologiczną” – co jest prawdą, ale dla mnie to przede wszystkim dokument wymierzony w bezbożny kapitalizm. Nie w kapitalizm jako taki – Franciszek nie potępił całego systemu – ale w model, w którym nie ma miejsca na relacje, moralność czy wspólnotowość. W którym człowiek znika za wykresami, a jego życie sprowadza się do danych rynkowych.

Po śmierci Jana Pawła II mówiono w Rzymie: jedno wiadomo na pewno – nowy papież nie będzie Polakiem. Czy dziś możemy powiedzieć: to na pewno nie będzie Latynos?

Na pewno możemy powiedzieć, że nie będzie to Pius XIII ani Jan Paweł III – jak w serialach o papieżach. Bardziej prawdopodobny jest Franciszek II – niezależnie od tego, jakie imię przyjmie, bo 80 proc. kardynałów-elektorów zostało mianowanych przez Franciszka.

To ważne – Franciszek bardzo rzadko nominował kardynałów spoza własnej wizji Kościoła. Dlatego jego następca raczej nie będzie kimś radykalnie innym – choć oczywiście możliwe są niuanse.

Czy to może być ktoś z Ameryki Łacińskiej, Oceanii, Azji? Tak. Mamy kardynałów z Japonii, Mongolii, z wysp Pacyfiku. Ale coraz częściej mówi się, że kuria rzymska marzy o powrocie do Europy – może nawet do Włoch. Dlaczego? Bo styl Franciszka – latynoski, dość otwarty, nieprecyzyjny – często prowadził do nieporozumień medialnych. W Watykanie chciano by papieża, który będzie kontynuował linię Franciszka, ale będzie bardziej dyplomatyczny.

Padają konkretne nazwiska: kardynał Pietro Parolin - sekretarz stanu, czy kardynał Mario Grech z Malty – sekretarz synodu o synodalności. To człowiek bardzo zaangażowany w proces reformy Kościoła, zgodny z wizją Franciszka.

Ale pamiętajmy o starej zasadzie watykanistów: ten, kto wchodzi na konklawe jako papabile (wymieniany w gronie faworytów do zostania papieżem - red.), zwykle z niego wychodzi jako kardynał. Choć są wyjątki – jak Benedykt XVI. A co jeszcze można powiedzieć na pewno? Że to znowu nie będzie Polak.

Rozmowa pochodzi z wtorkowego odcinka podcastu PB Brief.