Nie umiemy skoczyć na kasę Unii Europejskiej

Bogdan Góralczyk
opublikowano: 1999-09-14 00:00

Bogdan Góralczyk: Nie umiemy skoczyć na kasę Unii Europejskiej

INSTYTUCJONALNY CHAOS: Liczba ośrodków odpowiedzialnych w Polsce za współpracę z UE każe powątpiewać w naszą skuteczność — ocenia Bogdan Góralczyk. fot. Małgorzata Pstrągowska

Unia Europejska właśnie wchodzi w ostatnie miesiące realizacji starego budżetu. Następny, obowiązujący od 1 stycznia 2000 r., obejmujący okres do 2006 r., zawiera już pozycje niezmiernie ważne dla nas — mianowicie środki na poszerzenie UE na wschód i południe. Zgodnie z ustaleniami szczytu berlińskiego z marca br., kiedy to po burzliwych obradach Rada Europejska przyjęła zmodyfikowaną wersję strategicznego programu „Agenda 2000”, rocznie przeznaczy się na ten cel 3,12 mld euro. Kwota ta obejmuje trzy pozycje: fundusze PHARE (1,56 mld euro), fundusze strukturalne (1,04) oraz rolnictwo (0,52). Ani słowem jednak nie wspomniano, ile z tych środków przypadnie poszczególnym państwom kandydującym.

NAJWYRAŹNIEJ UE hołduje zasadzie: ten kandydat dostanie więcej, który jest najsprawniejszy, najefektywniejszy i najszybciej przystosowuje się do jej wymogów. Wisi więc nad nami współczesny miecz Damoklesa, o ciężarze mierzonym w brzęczącej monecie. Unia nie tylko stawia warunki i wnikliwie się przygląda, sprawdzając jak zmieniamy nasze prawo, instytucje oraz mechanizmy polityczne i ekonomiczne, ale też zaczyna stosować bardziej konkretne i wymierne narzędzia nacisku. W zestawieniu z całym jej budżetem (91,995 mld euro w 2000 r.) środki przeznaczone na wspieranie grupy kandydatów nie są może zbyt wielkie, ale jednak istnieją i jest się o co ubiegać. Warto startować do przetargów i wykorzystywać otwierające się możliwości.

CZY JESTEŚMY do tego należycie przygotowani? Liczba ośrodków odpowiedzialnych w Polsce za współpracę z UE każe powątpiewać w naszą skuteczność. Nadal panuje instytucjonalny — i kompetencyjny — chaos, a tymczasem już w tej chwili należałoby poważnie zastanowić się, gdzie tkwią możliwości uzyskania największych unijnych środków. Trzeba nie tylko dokładnie znać nasze potrzeby. Bardziej chodzi o to, by przekonać partnerów z Unii, iż zaspokojenie naszych potrzeb jest korzystne także dla drugiej strony.

NA CZELE Komitetu Integracji Europejskiej (KIE) stoi premier. Dotychczas trudno uznać to ciało za nazbyt energiczne. Urząd Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE) już od miesięcy nie ma szefa, a na dodatek tkwi w kompetencyjnym sporze z MSZ, które — z natury rzeczy — chciałoby być niepodzielnie odpowiedzialne za ten najważniejszy kierunek naszej polityki zagranicznej. Oprócz tego istnieje odpowiednia komórka w Ministerstwie Finansów, z wiceministrem Krzysztofem Nersem na czele. Jakby tego było mało, dochodzi jeszcze specjalny doradca premiera w osobie wybitnego fachowca Jacka Saryusz-Wolskiego, którego nie bardzo widać. Kto właściwie jest władny negocjować warunki uzyskiwania unijnych funduszy?

WYKORZYSTYWANIE środków finansowych stanowi temat odrębny od procesu dostosowywania naszego prawodawstwa do unijnych przepisów. Oceniając skuteczność Polski w tej dziedzinie, a raczej jej brak, dochodzi się do nieodpartego wniosku, że zdajemy się zapominać, gdzie tkwią przysłowiowe konfitury. Unia nie będzie nam wciskała pieniędzy do kieszeni, a rywale z naszego regionu nie będą spali — i to oni mogą zebrać większość corocznej puli 3,12 mld euro.

WARTO BYŁOBY uświadomić społeczeństwu: tak, wejście do Unii Europejskiej jest i będzie kosztowne, ale wiążą się z nim nowe, dotychczas zupełnie nie znane, możliwości — także finansowe. Kto na dziś o tym wie?

Bogdan Góralczyk jest publicystą i wykładowcą, pracownikiem naukowym Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.