Ekspert przypomina, że w przypadku Enronu, S&P obniżyła rating do poziomu takiego, jakim może się dziś poszczycić Polska, czyli BBB plus z perspektywą negatywną (czyli nadal inwestycyjnego), dopiero na miesiąc przed ogłoszeniem głośnego bankructwa tego przedsiębiorstwa.

- Kilka lat później w przypadku obligacji zabezpieczonych hipotekami w USA, najwyższe ratingi były nadawane obligacjom w gruncie rzeczy „śmieciowym” i utrzymywane na takim poziomie przez dłuższy czas. Jeśli ktoś nie pamięta, wystarczy obejrzeć film "Big short", lub przeczytać książkę. Natomiast w kwietniu 2010 r. agencja S&P obniżyła rating Grecji o kilka poziomów, z inwestycyjnego na spekulacyjny dopiero kilka dni po tym jak sama Grecja wystąpiła o tzw. bailout, czyli przyznała się do faktycznego bankructwa. Wcześniej od grudnia 2009 r. Grecja miała rating BBBplus z perspektywą negatywną, czyli taki jak obecnie Polska (dla długu w walutach). Przed grudniem 2009 r. Grecja mogła się pochwalić oceną A minus, czyli takim, jaki mieliśmy jeszcze w piątek rano. Bezpośrednim powodem tej obniżki w przypadku Grecji, była wypowiedź premiera, który stwierdził , że faktyczny deficyt fiskalny w 2009 r. będzie dwa razy większy niż wcześniejsze szacunki i wyniesie ponad 12 proc. Jakby się nie przyglądać, trudno jest znaleźć podobieństwa między naszą obecną sytuacją a Grecją z lat 2009/10 , ale poziom ratingu nadanego przez agencję S&P był podobny - przypomina Jarosław Niedzielewski.
Jego zdaniem do wszelkich ratingów trzeba podchodzić ostrożnie, a agencje nie zawsze muszą mieć rację.
- Natomiast, jeśli dana firma lub państwo faktycznie jest w dość kiepskiej sytuacji i zagrożona jest jej wypłacalność, to rynek i tak wcześniej przeceni akcje lub obligacji bez patrzenia na ocenę agencji. Gdyby wiarygodność finansowa Polski naprawę była zagrożona, to nasze obligacje już dawno byłyby sprzedawane przez inwestorów zagranicznych, a rentowności znacznie wyższe - dodaje specjalista z Investors TFI.