Nieszczęścia chodzą parami, ale sukcesy lubią biegać w tłumie. Niemiecka szkoła futbolu w ostatnim sezonie dominowała w Europie nie tylko na boisku — dzięki Bayernowi Monachium i Borussii Dortmund — ale też w gabinetach prezesów i menedżerów. Najnowszy raport o kondycji finansowej klubów Bundesligi dowodzi, że dziś w światowym futbolu nikt nie potrafi zrobić z futbolu tak zyskownego biznesu jak nasi zachodni sąsiedzi. U nich, by zarabiać, nie trzeba nawet wygrywać — wystarczy grać. W ostatnim sezonie wszystkie kluby pierwszej ligi niemieckiej razem wzięte zanotowały rekordowy zysk EBITDA — 383,5 mln EUR (1,6 mld zł), a na czysto zyskały 62,6 mln EUR (więcej było tylko w 2007 r.), przy przychodach sięgających 2,17 mld EUR, co oznacza poprawę o 4,4 proc. rok do roku. To już dziewiąty wzrostowy sezon z rzędu — nadal ustępują jednak pod względem przychodów lidze angielskiej. Wyniki są jednak godne pozazdroszczenia, zwłaszcza w kontekście problemów innych lig z rentownością czy dominującego w Polsce przekonania, że „w piłkę inwestuje się z pasji, bo na pewno nie dla zysków” (jak podkreślał Dariusz Mioduski wkrótce po przejęciu kontroli nad Legią Warszawa).
![NIEMIECKIE
ODRODZENIE:
Wynikami
finansowymi
w Bundeslidze
imponują nie tylko
obecny i następny
klub Roberta
Lewandowskiego,
czyli Borussia
Dortmund i Bayern
Monachium.
W dwóch
najwyższych klasach
rozgrywkowych
tylko cztery kluby
były na minusie
– tymczasem
w polskiej
Ekstraklasie według
EY jedynie dwa były
na plusie.
[FOT. EASTNEWS] NIEMIECKIE
ODRODZENIE:
Wynikami
finansowymi
w Bundeslidze
imponują nie tylko
obecny i następny
klub Roberta
Lewandowskiego,
czyli Borussia
Dortmund i Bayern
Monachium.
W dwóch
najwyższych klasach
rozgrywkowych
tylko cztery kluby
były na minusie
– tymczasem
w polskiej
Ekstraklasie według
EY jedynie dwa były
na plusie.
[FOT. EASTNEWS]](http://images.pb.pl/filtered/438d0698-9d54-464e-81dc-f6dcf0c18f4c/3f45c2c5-6870-5ae7-871f-e401bd56f8b6_w_830.jpg)
— Bundeslidze udaje się utrzymać równowagę między wysokim poziomem sportowym a ekonomiczną racjonalnością, zwłaszcza w porównaniu z innymi ligami w Europie. Dzięki wyższym kontraktom telewizyjnym w tym sezonie jeszcze umocnimy się na pozycji drugiej najlepszej pod względem przychodówligi — mówi Christian Seifert, CEO zarządzającej rozgrywkami Deutsche Fussball Liga.
Choć w rankingu Deloitte najpotężniejszych pod względem przychodów drużyn na świecie na najwyższych stopniach podium są Hiszpanie (Real Madryt i Barcelona), a w czołówce najwięcej jest klubów angielskich, pod względem uniwersalnej rentowności żadna z lig nie może równać z niemiecką. W sezonie 2012-13 zaledwie jeden klub w najwyższej klasie rozrywkowej między Odrą a Renem wykazał stratę. Niewiele gorzej było w drugiej Bundeslidze, gdzie zyski przyniosło „tylko” 15 z 18 klubów. Na niemieckim zapleczu skok przychodów również był imponujący — wzrosły o 9,1 proc. rok do roku, do 419,4 mln EUR. To w przeliczeniu przeciętnie 97 mln zł na klub, czyli wyraźnie więcej niż budżet nawet najbogatszych drużyn polskiej Ekstraklasy (Legia w 2012 r. miała 66 mln zł przychodów). Przyczyn niemieckiego sukcesu jest kilka. Frekwencja na meczach Bundesligi — dzięki dużym i nowoczesnym stadionom, a także względnie tanim biletom, zwłaszcza w porównaniu z Anglią — jest najwyższa na świecie. Klubom udaje się też utrzymać pod kontrolą pensje zawodników — przeciętnie przeznaczają na nie 39 proc. budżetów, podczas gdy europejska średnia to aż 65 proc. Jednocześnie o ponad 20 proc. rosną przychody z dni meczowych, reklam i kontraktów telewizyjnych. Wysokie zyski pozwalają niemieckim klubom na spore inwestycje — tylko przez rok na szkółki wydały rekordowe 80 mln EUR. Od 2001 r. — już 810 mln EUR.
