Niemcy mają piłkarski patent

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2014-01-30 00:00

Futbol to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu zarabiają Niemcy. Co sezon coraz więcej

Nieszczęścia chodzą parami, ale sukcesy lubią biegać w tłumie. Niemiecka szkoła futbolu w ostatnim sezonie dominowała w Europie nie tylko na boisku — dzięki Bayernowi Monachium i Borussii Dortmund — ale też w gabinetach prezesów i menedżerów. Najnowszy raport o kondycji finansowej klubów Bundesligi dowodzi, że dziś w światowym futbolu nikt nie potrafi zrobić z futbolu tak zyskownego biznesu jak nasi zachodni sąsiedzi. U nich, by zarabiać, nie trzeba nawet wygrywać — wystarczy grać. W ostatnim sezonie wszystkie kluby pierwszej ligi niemieckiej razem wzięte zanotowały rekordowy zysk EBITDA — 383,5 mln EUR (1,6 mld zł), a na czysto zyskały 62,6 mln EUR (więcej było tylko w 2007 r.), przy przychodach sięgających 2,17 mld EUR, co oznacza poprawę o 4,4 proc. rok do roku. To już dziewiąty wzrostowy sezon z rzędu — nadal ustępują jednak pod względem przychodów lidze angielskiej. Wyniki są jednak godne pozazdroszczenia, zwłaszcza w kontekście problemów innych lig z rentownością czy dominującego w Polsce przekonania, że „w piłkę inwestuje się z pasji, bo na pewno nie dla zysków” (jak podkreślał Dariusz Mioduski wkrótce po przejęciu kontroli nad Legią Warszawa).

NIEMIECKIE
 ODRODZENIE:
 Wynikami
 finansowymi
 w Bundeslidze
 imponują nie tylko
 obecny i następny
 klub Roberta
 Lewandowskiego,
 czyli Borussia
 Dortmund i Bayern
 Monachium.
 W dwóch
 najwyższych klasach
 rozgrywkowych
 tylko cztery kluby
 były na minusie
 – tymczasem
 w polskiej
 Ekstraklasie według
 EY jedynie dwa były
 na plusie.
 [FOT. EASTNEWS]
NIEMIECKIE ODRODZENIE: Wynikami finansowymi w Bundeslidze imponują nie tylko obecny i następny klub Roberta Lewandowskiego, czyli Borussia Dortmund i Bayern Monachium. W dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych tylko cztery kluby były na minusie – tymczasem w polskiej Ekstraklasie według EY jedynie dwa były na plusie. [FOT. EASTNEWS]
None
None

— Bundeslidze udaje się utrzymać równowagę między wysokim poziomem sportowym a ekonomiczną racjonalnością, zwłaszcza w porównaniu z innymi ligami w Europie. Dzięki wyższym kontraktom telewizyjnym w tym sezonie jeszcze umocnimy się na pozycji drugiej najlepszej pod względem przychodówligi — mówi Christian Seifert, CEO zarządzającej rozgrywkami Deutsche Fussball Liga.

Choć w rankingu Deloitte najpotężniejszych pod względem przychodów drużyn na świecie na najwyższych stopniach podium są Hiszpanie (Real Madryt i Barcelona), a w czołówce najwięcej jest klubów angielskich, pod względem uniwersalnej rentowności żadna z lig nie może równać z niemiecką. W sezonie 2012-13 zaledwie jeden klub w najwyższej klasie rozrywkowej między Odrą a Renem wykazał stratę. Niewiele gorzej było w drugiej Bundeslidze, gdzie zyski przyniosło „tylko” 15 z 18 klubów. Na niemieckim zapleczu skok przychodów również był imponujący — wzrosły o 9,1 proc. rok do roku, do 419,4 mln EUR. To w przeliczeniu przeciętnie 97 mln zł na klub, czyli wyraźnie więcej niż budżet nawet najbogatszych drużyn polskiej Ekstraklasy (Legia w 2012 r. miała 66 mln zł przychodów). Przyczyn niemieckiego sukcesu jest kilka. Frekwencja na meczach Bundesligi — dzięki dużym i nowoczesnym stadionom, a także względnie tanim biletom, zwłaszcza w porównaniu z Anglią — jest najwyższa na świecie. Klubom udaje się też utrzymać pod kontrolą pensje zawodników — przeciętnie przeznaczają na nie 39 proc. budżetów, podczas gdy europejska średnia to aż 65 proc. Jednocześnie o ponad 20 proc. rosną przychody z dni meczowych, reklam i kontraktów telewizyjnych. Wysokie zyski pozwalają niemieckim klubom na spore inwestycje — tylko przez rok na szkółki wydały rekordowe 80 mln EUR. Od 2001 r. — już 810 mln EUR.