Nie Grecy i Hiszpanie, ale Niemcy są winni niskiej efektywności gospodarek z południa Europy — tak uważa badacz depresji gospodarczych, mieszkający w Japonii ekonomista Richard Koo.

Kiedy na przełomie wieku pękła bańka internetowa, niemiecka gospodarka niemal z dnia na dzień znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Spadające ceny zakupionych na kredyt aktywów wpędziły w kłopoty kredytobiorców i doprowadziły do spowolnienia gospodarczego. Aby wyrwać gospodarkę z recesji, rząd nie mógł zwiększyć wydatków. Traktat z Maastricht ograniczał deficyt budżetowy do 3 proc. PKB. Co uratowało Niemcy? — Łagodniejsza polityka Europejskiego Banku Centralnego (EBC) — nie ma wątpliwości Richard Koo.
To, co było dobre dla Niemiec, okazało się jednak zgubne dla krajów peryferyjnych strefy euro. Nie cierpiały one z powodu pęknięcia bańki internetowej, więc płynący szerokim strumieniem tani pieniądz doprowadził tam do podwyższonej inflacji i powstania baniek spekulacyjnych.
Niższa inflacja w Niemczech (oznaczająca wolniejszy wzrost kosztów produkcji) szybko umożliwiła gospodarce znad Łaby odzyskanie konkurencyjności. Dzięki eksportowi, zwłaszcza na Południe Europy, nadwyżka w ich bilansie handlowym szybko stała się największa na świecie. Przerosła nawet nadwyżki Japonii i Chin.
Taką hipotezę potwierdzają dane o wielkości pożyczek w poszczególnych krajach. Brak wzrostu ich liczby w Niemczech w latach 2000-05 był związany ze spłacaniem zadłużenia przez niemieckie przedsiębiorstwa i konsumentów. Działania osłonowe EBC spowodowały jednak ogromny wzrost akcji kredytowej na peryferiach strefy euro.
Gdy bańka PIIGS pękła, sytuacja się odwróciła. Teraz długi spłaca dotknięte kryzysem Południe. Czy Niemcy zgodzą się na inflację u siebie, aby EBC wspomógł peryferie, tak jak dekadę temu wspomógł ich samych? Jeżeli nie, to moment, kiedy PIIGS powiedzą „ciao, euro”, zacznie się zbliżać wielkimi krokami.