Z Ameryki
Wszystko co działo się w ostatnim tygodniu na giełdach przebiegało pod dyktando geopolityki. Z utęsknieniem czekam, żeby można było pisać w komentarzach przede wszystkim o gospodarce i możliwych scenariuszach — na przykład w oparciu o dane makro. Jest to jednak obecnie niemożliwe.
Wojna z Irakiem na pewno będzie. Jednak scenariuszy jej przebiegu i sytuacji po jej zakończeniu jest bardzo dużo. Dopóki nie będzie wiadomo, który z nich zostanie zrealizowany, o danych makro można zapomnieć. Wszystko może się zmienić po wojnie. Co można prognozować, jeśli nie wiadomo czy cena ropy będzie wynosiła 80 czy 15 USD? Czy dolar osłabnie do 1,20 do euro czy wróci do parytetu? Im szybciej wojna się rozpocznie — skoro już tak musi być — tym lepiej.
W poprzednim komentarzu pisałem, że reakcja na wystąpienie Colina Powella powie nam dużo o stanie rynków. Trzech z pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa chce przedłużenia czasu inspekcji, co może wydłużyć okres niepewności. Po wystąpieniu Powella nic się nie zmieniło. Można oczekiwać, że przed 14 lutym Irak wykona jeszcze jakiś ruch sugerujący, że bardzo chce współpracować — zapewne przy okazji wizyty Hansa Blixa w Bagdadzie podczas weekendu. Nie przypuszczam jednak, żeby to coś zmieniło. Taki ruch będzie miał na celu jedynie zdobycie poparcia opinii publicznej i wzmocnienie przeciwników wojny w Radzie Bezpieczeństwa. Teoretycznie, takie posunięcie mogłoby wywołać jakieś odbicie na giełdach, ale tylko teoretycznie, bo USA natychmiast zapewnią, że nie ma to dla nich żadnego znaczenia.
Na początku tygodnia rynki zapomniały o Korei Północnej, ale w końcówce kraj ten przypomniał o sobie uruchamiając reaktor atomowy i grożąc wojną. Korea została umieszczona przez prezydenta Busha w tzw. „osi zła” (Irak, Korea Północna i Iran), więc zdaje sobie doskonale sprawę, że jest następna na liście po Iraku. Groźnie brzmią wypowiedzi dyplomatów koreańskich, którzy twierdzą, że Korea może uderzyć pierwsza, bo wojna wyprzedzająca nie jest jedynie przywilejem USA. I rzeczywiście, taka postawa upowszechni się po wojnie z Irakiem, co dla świata będzie bardzo niekorzystne i może wręcz otworzyć puszkę Pandory. Po tej wojnie, świat z pewnością nie będzie taki sam jak przed nią.
Dane makro były w minionym tygodniu mieszane. Indeksy aktywności sektora produkcyjnego i usług nadal utrzymywały się nad poziomem 50 pkt. Jednak nie rosły, co pokazuje, że gospodarka rozwija się, ale bardzo wolno. Za to wydajność pracy w USA spadła w czwartym kwartale wskazując, że nie może już być mowy o ożywieniu gospodarczym. Bardzo dobre były dane z rynku pracy, ale... Po pierwsze, styczeń jest zawsze miesiącem najmniej wiarogodnym jeśli chodzi o rynek pracy. Po drugie, dane z grudnia zostały zweryfikowane w dół. Wreszcie po trzecie, wzrost zatrudnienia nie nastąpił w sektorze produkcyjnym, a jedynie w sektorze sprzedaży detalicznej, po dużym spadku w grudniu. Sezon świąteczny był słaby, więc nie zatrudniono w handlu dodatkowych pracowników, ale sezonowe przeliczenia pokazały ten fakt jako zmniejszenie zatrudnienia w grudniu. W styczniu, ponieważ nie zatrudniono wcześniej ludzi, również nie zwalniano (a tak zawsze było), więc przeliczone sezonowo statystyki pokazały to jako przyrost zatrudnionych. Papierowy cud, który trudno potraktować poważnie. W tym tygodniu dane makro skoncentrowane będą w ostatnich dwóch dniach. Najbardziej istotne będą raporty o dynamice sprzedaży detalicznej, wykorzystaniu potencjału produkcyjnego, dynamice produkcji oraz wstępne dane o indeksie nastroju Uniwersytetu Michigan. Brak istotnych wskaźników w pierwszych trzech dniach tygodnia zostawi giełdy na łasce geopolityki, ale nawet dane mogą zostać zlekceważone właśnie dlatego, że wszyscy wiedzą, że to historia, a po wojnie wszystko może się zmienić.
Pisałem przed tygodniem, że otworzyło się kilkutygodniowe okienko czasowe przed wojną. Giełdy tego nie wykorzystują, a wsparcia pękają. Jednak przy zmniejszających się i bardzo niskich obrotach, które nie potwierdzają trendu spadkowego. Nie ma naporu podaży, ani paniki – brakuje kupujących. Zawodowcy wiedzą od dawna: nie ma nic gorszego dla rynków finansowych jak niepewność. Wszyscy, zarówno w biznesie, jak i na giełdach czekają z podejmowaniem ważnych decyzji, a gospodarka zamiera czekając na wojnę. Podobnie jest na giełdach. Obawiam się, że dopóki rynek nie będzie wiedział dokładnie, kiedy wybuchnie wojna to trend się nie zmieni. Widać było po pierwszej reakcji po wystąpieniu Powella, że gdyby wojna uzyskała mandat ONZ, rynki ruszyłyby do góry.
Z Polski
Warszawska giełda nadal reagowała na wydarzenia geopolityczne podobnie do innych rynków europejskich, ale tylko co do kierunku.
Indeks WIG 20 stracił jedynie 1,4 proc. podczas gdy na rynkach światowych indeksy spadały od 3 do 6 proc. Bardzo podobnie zachowuje się węgierski BUX. Z kolei czeski PX50 wzrósł o 2,4 proc. Czyżby był to powrót względnej siły rynków wchodzących do UE? Geopolityka wymusza jednak przemieszczanie kapitałów, co nie sprzyja rynkom wschodzącym (emerging markets), i ta sytuacja względnej siły, może się zmienić, jeśli kapitał zagraniczny będzie wychodził.
Z Eurolandu w minionym tygodniu nie nadeszły pocieszające informacje. Indeks dla sektora produkcyjnego nadal pozostawał pod poziomem 50 pkt, którego przekroczenie pokazuje, że gospodarka się rozwija. Nieco lepiej było w sektorze usług, który spadł do 50,2 pkt pokazując jednak, że można mówić co najwyżej o stagnacji, a nie o sensownym rozwoju. W Niemczech bezrobocie sięgnęło najwyższego poziomu od pięciu lat (10,3 proc.), a zamówienia w przemyśle spadły w grudniu o 4,1 proc. We Francji zaufanie konsumentów obniżyło się w styczniu również do poziomu nie notowanego od 5 lat, a sprzedaż nowych samochodów w Eurolandzie znacznie spadła – styczeń był najgorszy od 6 lat. To wymownie pokazuje, jakie są nastroje konsumentów. Po wojnie z Irakiem zobaczymy czy nastąpi załamanie i pełna recesja, do której bardzo blisko, czy wręcz odwrotnie, czekać nas będzie kilka miesięcy ożywienia. Ciekawą decyzję podjął Bank Anglii obniżając stopu procentowe. Widać, że bank bardzo boi się o to, co będzie się działo w tym roku w gospodarce. Nic dziwnego: euro się wzmacnia, ropa drożeje – to nie są trendy sprzyjające gospodarce.
W naszym kraju nie opublikowano w ostatnich dniach istotnych danych makro. Minister finansów podał za to swoje — jak zwykle optymistyczne — prognozy. Inflacja w styczniu ma spaść do 0,5 proc., a PKB w pierwszym kwartale ma wzrosnąć o 2,5 proc. Być może minister się nie pomyli, ale ważne jest to, co będzie po pierwszym kwartale, a tego nikt nie może przewidzieć. Całkowicie zgadzam się za to ze zdaniem ministra, który mówi, że „... różnica między główną stopą banku centralnego, a inflacją sięga 6 proc. To jest zabójcze dla polskiej gospodarki i irracjonalnie przewartościowuje złotego”. Takie wypowiedzi ministra oczywiście niewiele znaczą. RPP i tak nie ulegnie presji. Na dodatek, Andrzej Bratkowski, wiceprezes NBP powiedział, że jego zdaniem, złoty nie jest przewartościowany (to rzadko spotykana opinia).
Na złotego trzeba jednak bardzo uważać. W piątek media doniosły, że Ministerstwo Finansów nie będzie zdradzało szczegółów planowanych zakupów waluty przeznaczonej do spłaty zadłużenia zagranicznego. Jednak taka akcja rozpocznie się w tym kwartale i, „... wcześniej niż się tego ludzie spodziewają”. Z tego wynika, że dojdzie do tego już w lutym. Wydaje się, że poziom 4,20 złotego za euro nie ocaleje i mogą się wypełnić wskazania analizy technicznej sygnalizującej osłabienie do 4,65 PLN/EUR. Dla giełdy to ważna informacja, bo kapitał zagraniczny będzie od nas uciekał, a z całą pewnością nie będzie napływał, jeśli dojdzie do wniosku, że złoty będzie się osłabiał. Istnieje jeszcze jedno zagrożenie. Ze statystyk wynika, że w styczniu Commercial Union zmniejszył udział w akcjach o ponad 5 proc., a zwiększył w obligacjach. Sugeruje to, że nasz największy fundusz oczekuje dalszych, dużych spadków. Oczywiście nie musi mieć racji. Jednak jego śladem mogą podążyć inne fundusze, a to byłoby dla giełdy zabójcze.
Pozytywnym sygnałem w polityce jest zażegnanie kryzysu w koalicji przez uzgodnienie sytemu dopłat do rolnictwa. Jednak tzw. sprawa Rywina dopiero się rozwija, a opozycja grozi opuszczeniem komisji śledczej. Nie ma to dla gospodarki żadnego znaczenia. Za to miałoby, gdyby zawirowania wokół tej sprawy doprowadziły do kryzysu politycznego przed referendum unijnym, a to jest całkiem realne zagrożenie. Dlatego też nie można lekceważyć wpływu tego, co dzieje się wokół tej sprawy.
Sytuacja na GPW jest zła. Układ obrotów jest typowy dla głębokiej bessy. Obrót rośnie na spadkach i maleje na wzrostach. Wspominałem w poprzednim felietonie, że jeśli wszyscy mówią, że będą spadki to można oczekiwać niespodzianki. Okazało się, że było to dzielenie włosa na czworo, a indeksy idą tam, gdzie wszyscy je widzą. Wniosek. Albo zatrzymają się już teraz, albo spadną dużo, dużo niżej. Niestety, na razie brakuje sygnałów, w oparciu o które można by było mówić o zatrzymaniu spadków.
W tym tygodniu spółki zaczną podawać wyniki. Ich wpływ na rynek może być znacznie ograniczony. Chyba, że będą jakieś niezwykłe niespodzianki. Indeksy giełdowe nadal będą wykonywały gwałtowne ruchy zależne od geopolityki. Tym razem niezwykle ważny będzie dzień św. Walentego. I nie chodzi mi o amerykańskie „święto zakochanych”, ale o to, że inspektorzy mają przedstawić ONZ kolejny raport. Z ostatnich reakcji giełd wynika, że inwestorzy przyjęliby bardzo dobrze materiał, który dawałby podstawę do jednoznacznego stwierdzenia, że Rada Bezpieczeństwa wystosuje ultimatum wobec Iraku. Należy jednak wątpić czy tak się stanie. Musimy czekać na objawy zmęczenia giełd dyskontowaniem sytuacji geopolitycznej. Kiedy przestaną reagować na kolejne informacje o wojnie, powstanie grunt do wzrostów, ale wcześniej powinna powstać formacja konsolidacji.