Każda partia co jakiś czas musi stanąć wobec pytania: jak zapewnić sobie najkorzystniejszy wynik w wyborach parlamentarnych czy samorządowych. W ugruntowanych demokracjach partie zaczynają od selekcji kandydatów i od opracowywania strategii kampanii wyborczej. Polscy politycy uznają te sposoby za mało skuteczne i przygotowania do wyborów zaczynają z reguły od prób zmiany ordynacji.
Pomysł rezygnacji z bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zgłosiła Samoobrona, ale ciepło przyjęło go PiS i LPR. Nieprzypadkowo. Wszystkie te partie są określane jako wodzowskie (choć może właściwszym określeniem byłoby: autorskie). Trudno sobie wyobrazić Samoobronę bez Leppera czy PiS bez Kaczyńskiego. Jest jeszcze jeden wspólny element — słabe kadry w terenie, bo wszystko zależy od partyjnej centrali — na dole są jedynie wykonawcy.
Tu tkwi klucz do zrozumienia tych pomysłów. Partie te nie mają w terenie popularnych działaczy mających szanse na zwycięstwo w wyborach bezpośrednich. Ponadto, gdy się wreszcie tacy lokalni liderzy znajdą, to dysponując poparciem lokalnej społeczności, nie będą już biernymi wykonawcami poleceń centrali. Najważniejsze jest jednak to, że bezpośrednie wybory oznaczają ograniczenie władzy partyjnej centrali, chociażby przy układaniu list wyborczych. Można dyskutować, jak bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast służą samorządom. Natomiast zmiana reguł gry tylko dla wygody kilku partii, i to tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej, byłaby fatalnym błędem.