Po panicznej ucieczce wywołanej koronawirusowym krachem, klienci przepraszają się z funduszami inwestycyjnymi. Z danych serwisu analizy.pl wynika, że lipiec 2020 r. był trzecim miesiącem z rzędu, gdy saldo wpłat przewyższało umorzenia. Na dodatek z miesiąca na miesiąc jest większe. W lipcu fundusze rynku kapitałowego pozyskały 3,9 mld zł, co jest najlepszym wynikiem miesięcznym od 13 lat. Gros tej kwoty przypadło na fundusze dłużne. Tam trafiły ponad 3 mld zł.

Mechanizm stóp procentowych
Klienci banków zniechęceni do lokat obniżkami stóp procentowych szukają jakiejś względnie bezpiecznej alternatywy, a 3 proc. zysku dla klientów w 2020 r. wydaje się całkiem realne do osiągnięcia przez przeciętny fundusz obligacji. Już teraz część takich produktów ma wypracowane 4-5-procentową stopę zwrotu, licząc od początku roku. Na tle oprocentowania lokat bankowych jest to kuszące. Ale właśnie to, co zepchnęło oprocentowanie depozytów bankowych do nieakceptowalnych dla deponentów poziomów, windowało wyniki funduszy. Obniżki stóp procentowych powodują bowiem, że nowe emisje obligacji będą oferowały niższe odsetki.
Na rynku wtórnym przekłada się to na wzrost cen papierów już wyemitowanych, a więc znajdujących się w portfelach funduszy. Te ostatnie poprawiają więc w ten sposób wyniki. Tyle że kontynuacja tej dobrej passy funduszy dłużnych jako grupy jest mało prawdopodobna. Przy takich niskich stopach procentowych trudno bowiem oczekiwać pojawienia się nowego impulsu do wzrostu cen już wyemitowanych obligacji skarbowych. W zasadzie mogłoby do tego dojść tylko w przypadku spadku stóp procentowych wyraźnie poniżej zera. Jak już wspomnieliśmy, każda nowa emisja zaoferuje niższe odsetki, a to też jest składowa zysku funduszu i pośrednio jego klientów. Scenariusz odwrotny, czyli powrót stóp procentowych na nieco wyższe poziomy, oznacza zaś spadek cen na rynku wtórnym obligacji już wyemitowanych, czyli znajdujących się w portfelach funduszy. W obu wariantach rozwoju sytuacji rośnie więc ryzyko rozczarowania tych, którzy traktują obecnie fundusze dłużne jako alternatywę dla lokat, kierując się przy tym historycznymi stopami zwrotu.
Ryzyko rozczarowania jest tym większe, że aktywa funduszy obciążone są kosztami ich funkcjonowania — głównie opłatą za zarządzanie. Zresztą nie jest to wyłącznie polski problem. Jeszcze w kwietniu amerykański Vanguard zamknął nowym klientom możliwość lokowania w funduszu obligacji skarbowych o aktywach blisko 40 mld USD. Firma tłumaczyła, że wzrost popytu na wysokiej jakości rządowe fundusze rynku pieniężnego w połączeniu z wyjątkowo niskimi dochodami z amerykańskich papierów skarbowych może wpłynąć na obniżenie rentowności funduszu, ponieważ nowe wpłaty są inwestowane w papiery wartościowe o niższej dochodowości. W efekcie napływ nowych klientów rozwadniałby zysk tych, którzy pojawili się w funduszu wcześniej.
Klient nasz pan?
Wydaje się, że część polskich TFI dostrzegała problem. Podejmowane działania mają jednak inny charakter niż w przypadku Vanguardu. Koncentrują się na manewrowaniu opłatą za zarządzanie. Już 1 czerwca 2020 r. PKO TFI obniżyło ją w dziewięciu funduszach dłużnych lub mieszanych zdominowanych przez obligacje.
— Decyzje Rady Polityki Pieniężnej to wydarzenie o olbrzymim znaczeniu dla wszystkich oszczędzających i inwestujących. One same oraz zachowania rynków w ich konsekwencji mają istotny wpływ na poziom rentowności inwestycji w papiery dłużne. Dzięki naszym mocnym fundamentom możemy zareagować błyskawicznie na te nowe okoliczności. Tniemy opłaty za zarządzanie w funduszach lokujących w obligacje, tak aby dostosować je do obecnego poziomu rentowności polskich papierów dłużnych — tłumaczył kilka tygodni temu Piotr Żochowski, prezes PKO TFI.
Np. w PKO Obligacji Długoterminowych (2,9 proc. stopy zwrotu od początku roku) opłata za zarzadzanie podstawowym wariantem jednostek spadła z 1,3 do 0,75 proc. A tylko w lipcu 2020 r. klienci wpłacili do tego funduszu 628 mln zł, co było najlepszym wynikiem miesiąca. Za nim uplasował się NN Krótkoterminowych Obligacji, który pozyskał w lipcu grubo ponad 200 mln zł. W nim akurat opłaty za zarzadzanie nie spadły. Z dniem 20 lipca z 0,75 do 0,3 proc. zostały za to zredukowane w NN Konserwatywnym i NN (L) Konserwatywnym Plus, które od początku roku wypracowały niespełna 1 proc. zysku. NN Investment Partners TFI przyznaje, że to dopiero początek.
— Szczegółowych informacji dotyczących obniżek opłat nie możemy udzielić, dopóki nie wejdą w życie. Ale możemy potwierdzić, że obejmą fundusze dłużne i są zaplanowane na przełom tego i przyszłego roku — zapowiada Jan Morbiato, menedżer ds. komunikacji inwestycyjnej w NN Investment Partners TFI.
Przyznaje on, że inwestorów do funduszy przyciągają historyczne wyniki.
— Ale nie zgadzam się co do jednego — że ci, którzy teraz decydują się na fundusze dłużne, będą rozczarowani. Tak wysokie stopy zwrotu jak za ostatnie miesiące mogą być trudne do powtórzenia, ale i tak mogą się w przyszłości okazać wyższe niż z innych form lokowania kapitału. Obniżki stóp procentowych odcisną — albo już odcisnęły — swoje piętno na wszystkich produktach oszczędnościowych i inwestycyjnych. Nie tylko na funduszach — zaznacza Jan Morbiato.
Obniżkę opłat za zarządzanie funduszem dłużnym wprowadziło również TFI PZU. Zaledwie 1 sierpnia 2020 r. opłata za zarządzanie inPZU Inwestycji Ostrożnych (1 proc. stopy zwrotu od początku roku) spadała z 0,5 proc. do zera. Poziom ten ma obowiązywać tylko przez rok, ale TFI PZU również szykuje się do kolejnych ruchów.
— To konsekwencja wprowadzanych zmian w ofercie produktowej. Chcemy zaproponować gamę produktów z niską opłatą za zarządzanie. Nie będą to nowe fundusze, tylko odświeżona oferta już istniejących. Jeśli chodzi o nasze flagowe fundusze: Polonez, Dłużny Rynków Wschodzących czy Dłużny aktywny to uważamy, że stopy zwrotu dla klientów uzasadniają obecną wysokość opłat — mówi Marcin Żółtek, wiceprezes TFI PZU.
Niewykluczone, że na podobne ruchy zdecydują się również inne TFI.
— Nie podjęliśmy jeszcze decyzji. Analizujemy sytuację — przyznaje Danuta Musiał, dyrektor marketingu i komunikacji w Generali Investments TFI.