Jaki jest raport roczny — każdy widzi. Wymienione najważniejsze osoby w firmie, tabele z liczbami, rachunek zysków i strat. W sprawozdaniu z 2006 r. poznańskiego jubilera Kruka znajdziemy nazwiska: członków rady nadzorczej, zarządu i Anny Orskiej, projektantki oraz szefowej zespołu W. Kruk Design.
— Firma to ludzie. Oni symbolizują trzy filary naszej działalności. Tradycję czterech pokoleń jubilerów — ja i moja rodzina. Giełdę i nowoczesność — prezes zarządu Jan Rosochowicz. Biżuterię artystyczną, dumę spółki — Ania Orska — podkreśla Wojciech Kruk, przewodniczący rady nadzorczej firmy.
Wenge na pierwszy ogień
10
lat temu Anna Orska studiowała na trzecim roku Wzornictwa Przemysłowego Akademii
Sztuk Pięknych w Poznaniu. Wtedy stworzyła bożonarodzeniową dekorację witryny
Kruka. I tak rozpoczęła zawodową drogę projektantki biżuterii.
— Spodobała mi się firma. Zaczęłam przychodzić i realizować następne zadania. Projektowałam na przykład pudełka na biżuterię czy prezenty dla klientów biznesowych — wspomina Anna Orska, ładna, ciemnowłosa trzydziestolatka.
Po studiach podjęła pracę w Kruku. I zaczęła się od początku uczyć projektowania biżuterii. Szło jej coraz lepiej. Handlowcy chwalili jej projekty, podkreślali, że jej wyroby klienci lubią i zaczynają rozpoznawać charakterystyczne cechy jej sztuki. Szczęśliwie zbiegło się to z czasem, gdy firma dojrzała do wprowadzenia czegoś nowego.
— Trzeba było się odważyć i zaproponować nowe, autorskie i zgodne z obowiązującą modą kolekcje. Skoro w naszej pracowni miałem Anię Orską, mogłem spać spokojnie — mówi Wojciech Kruk.
Na pierwszy ogień poszło drewno, konkretnie egzotyczne wenge. Jego nazwa znalazła się też w tytule wypuszczonej w 2004 r. kolekcji z tego surowca oprawionego w srebro. Odtąd do salonów Kruka trafiło osiem nowych linii biżuterii, specjalnie wyeksponowanych i z własną oprawą plastyczną. Właśnie do sklepów wdzierają się „Żywioły”.
— Sprzedaż biżuterii nie przypomina zwykłego handlu towarem. Klient kupuje także prestiż, modę, radość z posiadania ładnego i wyjątkowego przedmiotu. Chcemy być najlepszą polską firmą jubilerską. Nie mogliśmy poprzestać na wzorach masowo wprowadzanych do produkcji. Choćby najładniejszych — przekonuje Wojciech Kruk.
Pękające szlifierki
W
pracowni Anny Orskiej wszędzie leżą paciorki, kryształki Svarowskiego, próbki
kamieni i innych surowców. W szufladach pochowane są wzory biżuterii
wypuszczonej na rynek. I pilnie strzeżone projekty, które regularnie trafią do
sklepów do 2009 r. A także plansze i albumy z pomysłami, które jeszcze nie
weszły do produkcji, bo na przykład nie został rozwiązany problem, jak obrobić
lub osadzić w metalu niestosowany dotąd w jubilerstwie surowiec.
Czasem przysparza on wielu kłopotów, jak na przykład krzemień pasiasty, odkrycie Wojciecha Kruka. Kiedy Orska rozłupała te dziwnie wyglądające kamyczki, stał się cud.
— Każdy był inny w środku, miał inną fakturę i barwę. Cudowny, ale kłopotliwy — Orska pokazuje oszlifowane paciorki.
Kłopotliwy, bo bardzo twardy. Przy obróbce pękały narzędzia. Przerobili 100 kg surowca, zanim nauczyli się z nim pracować.
Skąd pomysł właściciela, aby zbierać niepozorne kamyki?
— Spotkałem się z nimi na Ziemi Sandomierskiej. Magiczny kamień, występujący tylko w tym regionie. Rzadszy niż brylanty. Dostrzegłem w nich wielkie możliwości oraz szansę na sukces artystyczny i finansowy — opowiada Wojciech Kruk.
Przeczucie go nie zawiodło. Kolekcja „Krzemień pasiasty” cieszy się wielkim powodzeniem. Niektóre wzory sprzedały się w tysiącu sztuk.
— Musiałem zakazać ich produkcji. Wprawdzie każdy kamień jest inny, ale oprawy takie same. Nie może być ekskluzywne coś, co powstaje w masowych ilościach. Zwłaszcza że ostatnio dla podkreślenia niezwykłości zaczęliśmy numerować biżuterię artystyczną — chwali się Kruk.
Skaczące koraliki
Nie był
to jednorazowy strzał w dziesiątkę. Popularnością cieszyła się także kolekcja
„Włocławek” — mariaż starej firmy jubilerskiej z równie starą fabryką porcelany.
Ręcznie malowane elementy, oprawione w srebro lub w złoto, przenoszą w świat
sztuki ludowej Kujaw. Nie zabrakło także niespodzianek. Piece przystosowane do
wypalania większych form, talerzyków czy wazoników, nie nadawały się do
wypalania koralików. Pierwsza próba zakończyła się zbieraniem skaczących po
wnętrzu pieca elementów.
Ostatnio Orską zafascynował folklor łowicki. Przy pracy nad kolekcją „Hafty na jedwabiu” poznała całe rodziny haftujące od pokoleń.
— Od etnologów wiem, że to zanikająca tradycja. Chciałam ocalić ją od zapomnienia — zamyśla się projektantka.
Temu też służyła kolekcja „Frywolitki”— koronki ze złotej nitki, ręcznie robione czółenkiem. Jubilerzy naciągają je na złote ramy.
— Od krzemienia autorskie kolekcje są bardzo polskie. „Żywioły” też. Wykorzystałam krajowe bogactwo: miedź i srebro — podkreśla Anna Orska.
Czy nie kusi jej założenie własnej pracowni? Praca na swoje nazwisko?
— Ależ mam nazwisko rozpoznawane w branży! A gdzie znajdę lepsze warunki? Współpracuję z jubilerami rzeźbiarzami. Mam możliwości eksperymentowania, realizowania pomysłów i poparcie dla pisania pracy doktorskiej — zapewnia Orska.
Pracy przed nią huk, bo Wojciech Kruk zamierza
wypuszczać nowe kolekcje dwa razy w roku. Tak jak w świecie mody robią to firmy
odzieżowe. I chce, aby jak najwięcej kompletów zaprojektowała Anna Orska