
Chociaż siedziba NOA Marine mieści się w Krakowie, spółce bliżej do wodnych niż lądowych klimatów. Michał Latacz, prezes i założyciel firmy, wspomina, że już podczas studiów na Wydziale Automatyki i Robotyki Politechniki Krakowskiej kiełkowały mu w głowie pomysły na mechaniczne pojazdy, których dizajn czerpałby z rozwiązań przyrodniczych.
– Historia spółki zaczyna się w 2016 r. wkrótce po stworzeniu demonstratora technologii napędu falowego, który jest w stanie transportować człowieka pod wodą. To był etap, w którym już mogliśmy pokazać zarówno sobie, jak i osobom z zewnątrz, że ten koncept technologiczny działa – wspomina Michał Latacz.
W tym roku dołączyli też pierwsi inwestorzy, którzy uwierzyli w projekt. Michał Latacz od początku miał kilka pomysłów na rozwój. Potencjał jego rozwiązania technologicznego można było wykorzystać w maszynach do transportu płetwonurków i turystów, nawodnej rekreacji, a także w podwodnych pojazdach bezzałogowych.
– W toku prac i w miarę jak do zespołu ekspertów spółki dołączały kolejne nazwiska, wyszło, że największy potencjał skalowania biznesu jest w dziedzinie pojazdów bezzałogowych – mówi Michał Latacz.

Kolejne lata rozwoju firmy polegały na testach rozwiązania. W 2017 r. zespół NOA Marine zdecydował się ostatecznie na rozwój podwodnych dronów inspekcyjnych. Dwa lata później pojawiły się zmiany w modelu biznesowym.
– Pierwotne założenie było takie, że NOA wyprodukuje pojazdy, które będzie sprzedawała. Interakcja z rynkiem pokazała, że klientom, czyli operatorom, firmom serwisowym, badaczom czy organizacjom zajmującym się monitoringiem środowiskowym, najbardziej zależy na zebranych i przetworzonych danych – twierdzi Michał Latacz.
Dane z głębin morskich okazały się bezcenne, a rozwiązania biznesowe docenili nie tylko inwestorzy, lecz także komitety grantowe.
Kosmos i morze

Rynek podwodnych dronów jest stosunkowo młody. Na morzu można się natknąć na kilka problemów, a jednym z nich jest kosztowna łączność. Pojazdy NOA Marine cierpliwie czekają na rozwiązanie SpaceX Starlink tworzone przez Elona Muska. Michał Latacz dodaje, że integracja systemów NOA z przesyłaniem danych przez satelity Starlink będzie krokiem milowym do poszerzenia wąskiego gardła przekazywania danych.
– Nasze rozproszone sieci pojazdów i solarnych stacji dokujących będą stanowiły rozszerzenie funkcjonalności dla takich systemów, jak np. Starlink, do domeny podwodnej, w której dziś go nie ma. Nasze pojazdy i stacje projektujemy z myślą o przyszłej integracji m.in. z systemem instalowanym przez Elona Muska – wskazuje Michał Latacz.

Przebadanie głębin morskich przez drony NOA dostarczy ogromnych pakietów danych. Twórca projektu wspomina jeden z rejsów testowych w lipcu 2020 r., który mógłby stanowić wstęp do… klimatycznego kryminału. Jeszcze w porcie w Gdyni zespół NOA prowadził próby nowego rodzaju manewru, w którym do komunikacji między statkiem i pojazdem Sea Sentinel użyto kabloliny.
– To swego rodzaju pępowina, za pomocą której wysyłaliśmy rozkazy do pojazdu i zwrotnie otrzymywaliśmy sygnały z czujników, telemetrię, informacje o statusie poszczególnych podzespołów – tłumaczy Michał Latacz.
Kablolina to giętki i gruby na około 1,5 cm mocny przewód. W pewnym momencie kabel zaczepił się o przeszkodę, co uniemożliwiało wynurzenie pojazdu.
– Podpłynęliśmy do obiektu, by znalazł się w kamerach naszego pojazdu, i po chwili konsternacji popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Nasza kablolina była wielokrotnie zawinięta wokół osobliwego pakunku, który już na pierwszy rzut oka ewidentnie wyglądał jak worek z ciałem ludzkim – wspomina Michał Latacz.
Przed monitorem szybko zgromadziła się większość zespołu. Oględziny trwały kolejną godzinę. W tym momencie kończy się wstęp do kryminału, bo okazało się, że to osobliwie zapakowane odpady i części starych maszyn.
– Odetchnęliśmy z ulgą, bo stało się jasne, że będziemy mogli kontynuować rejs według pierwotnie założonego planu. Z poczuciem spełnienia udaliśmy się do mesy na zasłużony obiad – mówi Michał Latacz.
Inwestorzy i granty

Początkowo zaufali im rodzina i przyjaciele, jednak szybko pojawiły się pieniądze z akceleratora Jagiellońskiego Centrum Innowacji. Ponad 200 tys. zł pozwoliło zbudować pierwszy napęd falowy, który był początkiem kolejnych maszyn. W 2016 r. spółka była wyceniona na 450 tys. EUR, a inwestorzy wpłacili 450 tys. zł. Rok później pojawił się grant o wartości 2,2 mln zł współfinansowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz komitet Bonus w Helsinkach. W 2019 r. nadszedł czas na kolejną rundę finansowania, inwestorzy wycenili spółkę na 3,5 mln EUR i wpłacili 800 tys. zł na zagranicznej platformie Seedrs w kampanii crowdfundingowej. Michał Latacz przyznaje, że mimo pandemii zdołał wypełnić wszystkie cele inwestycyjne, które przedstawił inwestorom. Teraz NOA Marine szykuje się do kolejnej rundy inwestycyjnej. Firma stara się także o kolejny grant.
– Chcemy pozyskać grant badawczo-wdrożeniowy od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na projekt o wartości 15 mln zł, który pozwoli na pilotażowe wdrożenie solarnych stacji ładowania dla naszych dronów na Bałtyku, ale też na budowę pojazdów o zdolności operowania na głębokości do 1500 metrów – wyjaśnia Michał Latacz.

Plan na kolejne lata? Strategia zakłada, że w grudniu 2023 r. systemy NOA będą mogły pracować w morzu do sześciu miesięcy bez fizycznej obecności ludzi. Natomiast po zakończeniu wdrożenia pilotażowego planowane jest uruchomienie wdrożenia na większą skalę dwóch systemów na terenie tzw. mórz siostrzanych, czyli Bałtyku i Morza Północnego.
– Już dziś przygotowujemy nasze przedsięwzięcie do wdrożeń na tym terenie z wykorzystaniem instrumentu Horizon Europe – dodaje Michał Latacz.
Twórca NOA Marine sądzi, że biznes będzie też napędzał rozwój morskich farm wiatrowych. Dodaje, że przy wstępnych prognozach między 2026 i 2028 r. firma będzie mogła przynosić nawet 100 mln zł zysku rocznie.
– Sama polska wyłączna strefa ekonomiczna ma potencjał do utworzenia około 30 obszarów zarezerwowanych pod budowę farm wiatrowych. Zakłada się, że od pięciu do dziesięciu z nich – o łącznej powierzchni od 500 do 700 km kw. – zostanie objętych przygotowaniami inwestycyjnymi w najbliższych 2-5 latach, ponadto budowane instalacje oraz infrastruktura będą wymagać stałego dozoru – mówi Michał Latacz.
Nisza dla NOA Marine pojawia się w gromadzeniu danych, a jednak przeczesywanie morskich głębin będzie niezbędne przy tak dużych projektach. Firma ma pobierać jednorazową opłatę mobilizacyjną i miesięczną opłatę za gotowość systemu w przedziale od 1,4 do 1,7 tys. EUR dziennie za pojedynczy pojazd.
Kraków blisko morza

Michał Latacz przyznaje, że większość czasu spędza na rozwijaniu projektów zawodowych. Choć prowadzi biznes w segmencie morskim, nie myśli o przeprowadzce.
– Nawet gdy jedziemy z naszymi pojazdami i sprzętem na testy, to wyjeżdżając rano całą karawaną z firmy w Krakowie, jesteśmy w Gdyni na późny obiad i okrętujemy na statku tego samego dnia, więc mogę powiedzieć, że Kraków jest położony blisko morza – uważa Michał Latacz.
W przyszłości chce przeznaczyć część zysku firmy na budowę wyspecjalizowanego funduszu inwestycyjnego w dziedzinie związanej z morzem i tzw. blue economy.
– Tego bardzo brakuje w Europie, a w Polce nie ma wcale. Jest ogromna niezagospodarowana nisza, którą należy wypełnić, bo morze to wielki biznes, a my, rozwijając NOA, budujemy kompetencje, aby ten biznes dobrze rozumieć i odegrać w nim rolę – kwituje Michał Latacz.