Norweski gaz przynosi dziś zyski liczone w miliardach dolarów. Equinor, koncern energetyczny kontrolowany przez rząd Norwegii, odnotował w drugim kwartale 17,6 mld USD zysku przed opodatkowaniem, co oznacza trzykrotny wzrost w stosunku do zeszłego roku. Wszystko zawdzięcza wzrostowi cen gazu i zwiększonej produkcji, dzięki której to Norwegia, a nie Rosja, jest dziś największym dostawcą błękitnego surowca do Europy.
Jednocześnie trwają polsko-norweskie negocjacje dotyczące zakupów gazu, który miałby popłynąć kończonym właśnie gazociągiem Baltic Pipe. Czy zdołamy go zapełnić?

Zdążyć przed imprezą
Ze słów Piotra Naimskiego, odwołanego ze stanowiska pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, wiemy, że uroczyste otwarcie Baltic Pipe zaplanowano na 27 września, w filharmonii w Szczecinie. Ten gazociąg, łączący Polskę przez Danię z Norwegią, jest flagową inwestycją energetyczną rządu Zjednoczonej Prawicy, więc kaliber zaproszonych VIP-ów – jak słyszymy – ma być duży i obejmuje premierów Danii i Norwegii.
Tymczasem Baltic Pipe czeka wciąż na chętnych na jego przepustowość. W czwartym kwartale 2022 r. jest już całkowicie zarezerwowany, ale tylko dlatego, że dostępna przepustowość nie będzie jeszcze maksymalna. Od 1 stycznia 2023 r. przepustowość będzie już pełna i wyniesie 10 mld m sześc. PGNiG zabukował sobie 8 mld m sześc., z czego zakontraktował na razie 4,5 mld m sześc. To gaz z jego własnych złóż w Norwegii, ze złóż siostrzanego Lotosu oraz kontrakt duńskiego Orsted. Reszta... czeka na chętnych.
Z naszych rozmów z osobami zbliżonymi do negocjacji wynika, że jest presja na to, by gazociąg wypełnić kontraktami jeszcze przed uroczystym otwarciem gazociągu. Trudno fetować uruchomienie rury, która jest w połowie pusta. Łatwo jednak nie będzie. Nie bez przyczyny premier Mateusz Morawiecki był w maju cytowany, kiedy mówił o Norwegii żerującej na wojnie w Ukrainie i sprzedającej gaz po chorych cenach.
Drogo było, jest i będzie
- Żądania Norwegów są kolosalne – przyznaje nasz rozmówca, zbliżony do rozmów gazowych.
- Sprzedają po prostu po cenach giełdowych – ocenia pragnący zachować anonimowość doradca z sektora energetycznego.
Marek Kossowski, prezes PGNiG w latach 2003-05, zauważa, że tak było zawsze.
- Norweski kontrahent nie był i nie jest tani. W moich czasach, kiedy kupowaliśmy niewielkie ilości gazu z Norwegii, jego cena była o ok. jedną trzecią wyższa od ceny gazu rosyjskiego. Norwegia na pewno nie jest łatwym rozmówcą, a teraz, przy rynku, z którego wypadł gaz rosyjski, stanowiący ok. 40 proc. dostaw, kupców na gaz mają wielu. Wielu z tych kupców potrafi rozmawiać znaczniej skuteczniej od nas – uważa Marek Kossowski.
Podkreśla też, że nie rozumie, dlaczego Polska rozpoczęła i prawie już ukończyła budowę Baltic Pipe, nie mając podpisanych kontraktów na dostawy gazu.
- Nikt tak nie robi. To powinien być nierozłączny pakiet – rura wraz z kontraktami. Ktoś powinien to wyjaśnić – uważa Marek Kossowski.
- W wielu polskich firmach widzę błąd polegający na tym, że kontraktują niemal 100 proc. ważnego surowca w jednym momencie. Powinno się kontraktować w transzach, regularnie, co jakiś czas – ocenia doradca energetyczny.

W pakiecie z wiatrakiem
W licznych wywiadach Piotr Woźniak, prezes PGNiG w latach 2016-20, podkreślał, że zostawił kontrakty wynegocjowane, wystarczyło je podpisać.
- Nie było w nich ceny. Wysokie oczekiwania Norwegów sprawiły zapewne, że zarząd Piotra Woźniaka przez tyle lat tych kontraktów nie podpisał – zauważa nasz rozmówca zbliżony do negocjacji.
Prowadzenie rozmów z Norwegami przejmuje właśnie nowa ekipa negocjatorów, która wraz z prezes Iwoną Waksmundzką-Olejniczak przeszła do PGNiG z PKN Orlen. Orlen przejął już Lotos, a teraz finiszuje z przejęciem PGNiG, tworząc koncern multienergetyczny, który ma wiele do zaoferowania.

Wysokiej ceny gazu nowa ekipa negocjatorów nie zmieni. Chce jednak wyprzedzić konkurentów z innych krajów, podpisać kontrakty i wypełnić Baltic Pipe. Jak słyszymy, ma dodatkową korzyść do zaproponowania norweskiemu Equinorowi: możliwość uczestniczenia w inwestycjach wiatrowych na polskiej części Bałtyku. To perspektywiczny sektor, w którym Equinor już działa, wspólnie z Polenergią Dominiki Kulczyk. Orlen ubiega się zaś o wszystkie nowe lokalizacje i przekonuje rząd, że jeśli je dostanie, to osiągnie atrakcyjne efekty skali.
Trwa wyścig o 11 nowych lokalizacji wiatrowych na polskiej części Bałtyku. Chętnych jest tłum, a wniosków wpłynęła już grubo ponad setka. Zęby ostrzą sobie największe polskie spółki, ale też europejska czołówka biznesowa. Wśród nich m.in. PKN Orlen, PGE, KGHM w sojuszu z Totalem, Orsted z ZE PAK, Equinor, Iberdrola, RWE, Ocean Winds i Shell.
Analiza wniosków trwa i można szacować, że zajmie resortowi infrastruktury kilka miesięcy. Orlen otwarcie deklaruje, że chętnie weźmie wszystko, by mieć szansę na efekt skali. Tym efektem chce też kusić potencjalnego partnera.
Dotychczas pozwolenia na inwestowanie na polskiej części Bałtyku dostały: Polenergia z Equinorem, PGE z Orstedem, Orlen z Northland Power, Ocean Winds i RWE. Żadna budowa jeszcze nie ruszyła.
W skali UE prognozy zakładają zwiększenie mocy morskiej energetyki wiatrowej z obecnych 12 GW do przynajmniej 60 GW do 2030 r. i do 300 GW do 2050 r.
Regionalna układanka
W zeszłym tygodniu z wizytą w Polsce był prezydent Litwy, Gitanas Nausėda. Jednocześnie w energetyce tematów polsko-litewskich nie brakuje. Orlen interesuje się budową wiatraków morskich na litewskiej części Bałtyku, a także – podobnie jak cały region – importem gazu LNG za pośrednictwem pływającego terminala w Kłajpedzie.
- Kolejka do terminala jest jednak długa i zmotywowana – podkreśla nasz rozmówca.
Stoją w niej państwa bałtyckie, w tym Łotwa, której Gazprom kilka dni temu odciął dostawy gazu, a także Finlandia.
