O co to całe zamieszanie wokół płynności złotego?

Witold Orłowski
opublikowano: 2000-01-25 00:00

Witold M. Orłowski: O co to całe zamieszanie wokół płynności złotego?

FORMALNY A RZECZYWISTY: O płynnym kursie mówimy wówczas, gdy bank centralny nie podejmuje żadnych interwencji na rynku walutowym — definiuje Witold M. Orłowski. fot. Borys Skrzyński

Od kilku miesięcy toczy się cichy, ale jednak wyraźny spór pomiędzy Narodowym Bankiem Polskim a Ministerstwem Finansów w sprawie upłynnienia złotego. NBP konsekwentnie podtrzymuje swój wniosek o upłynnienie, złożony w połowie roku 1999, MF zaś wyraźnie zwleka z udzieleniem zgody. Jakie są motywacje obu stron? Jakie jest znaczenie upłynnienia złotego dla polskiej gospodarki i rynku walutowego? Czy mamy do czynienia z rzeczywistym sporem?

CAŁA SPRAWA jest dość skomplikowana. W chwili obecnej obowiązuje w Polsce mechanizm kursowy, w którym NBP codziennie deklaruje kurs centralny złotego wobec koszyka walut oraz zobowiązuje się do niedopuszczania do wahań przekraczających 15 proc. wobec kursu centralnego. Jeśli groziłoby, że kurs odchyli się o ponad 15 proc. w górę (tzn. złoty osłabnie), NBP musiałby sprzedać część rezerw dewizowych w celu obrony wartości waluty. Z kolei przy nadmiernym wzmocnieniu złotego bank musiałby dewizy skupować. Formalne upłynnienie złotego oznaczałoby, iż NBP nie musi już deklarować obrony żadnego poziomu kursu.

UPŁYNNIENIE formalne a rzeczywiste — to jednak dwie różne sprawy. O rzeczywiście płynnym kursie mówimy wówczas, gdy bank centralny nie tylko nie deklaruje „bronionego” poziomu kursu, ale również nie podejmuje żadnych interwencji na rynku walutowym, pozwalając aby o kursie decydowała tylko podaż i popyt na obce waluty. W takiej sytuacji sprzedaż dewiz (np. przez eksporterów) i zakup (przez importerów) są sobie równe, a zatem poziom rezerw nie ulega zmianie. Jest to dla banku bardzo korzystne, ponieważ brak fluktuacji poziomu rezerw walutowych pozwala lepiej kontrolować podaż pieniądza. Jeśli bank centralny spodziewa się dodatkowo, iż występować będzie presja aprecjacyjna, tzn. będziemy mieć do czynienia z dużym napływem dewiz (a tak zapewne zdarzy się w roku 2000 w Polsce, jeśli tylko uda się zrealizować plany prywatyzacyjne) — wówczas polityka płynnego kursu pozwala na uniknięcie kosztownych operacji ściągania nadmiaru dewiz z rynku oraz pomaga w ograniczaniu inflacji. Wiadomo, że wraz ze wzmacnianiem się krajowej waluty ceny towarów importowanych spadają lub rosną bardzo wolno, co uniemożliwia podwyższanie cen także producentom krajowym.

TO, co skoncentrowany na zbijaniu inflacji NBP powitałby z dużą radością, jest zdecydowanie mniej pociągające dla troszczącego się o wzrost gospodarczy MF. Wzmacniająca się waluta oznacza, że wzrasta deficyt obrotów bieżących, zwiększa się import oraz pogarsza się opłacalność eksportu. A to z kolei może negatywnie odbić się i na wzroście gospodarczym, i na długookresowej stabilności gospodarki.

POZORNIE mamy więc do czynienia z istotną rozbieżnością interesów. Nie jest jednak aż tak źle. Formalne upłynnienie kursu złotego nie musi wcale oznaczać, iż bank centralny w rzeczywistości stosuje politykę kursu płynnego. Istnieje bowiem często stosowany na świecie mechanizm kursowy tzw. niepełnej płynności (dirty float), przy którym kurs wprawdzie jest formalnie całkowicie płynny, ale w rzeczywistości bank każdorazowo podejmuje interwencje na rynku walutowym, gdy zmiany — w górę lub w dół — są zbyt gwałtowne. Jest to rozsądny kompromis pomiędzy zwiększoną elastycznością polityki kursowej, na której zależy NBP, a bezpieczeństwem gospodarki i jej wzrostem. Warunkiem takiego kompromisu jest osiągnięcie zgodności poglądów NBP i MF na temat zasad podejmowania interwencji. I właśnie nad wypracowaniem takiego wspólnego poglądu pracują od kilku miesięcy obie — mające siedziby po dwóch stronach ulicy Świętokrzyskiej — instytucje.

Witold M. Orłowski jest ekonomistą Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, dyrektorem Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN