Duża przecena na rynku obligacji, która rozpoczęła się w wakacje ubiegłego roku, zniechęciła do papierów skarbowych wielu inwestycyjnych śmiałków. Rentowność polskich 10-latek urosła od sierpnia o ponad 110 pkt. baz., a amerykańskich o ponad 120 pkt. baz. Ostatnio tempo przeceny siadło, a eksperci z Ipopemy przekonują, że mała stabilizacja to dobry moment do rozważenia powrotu na rynek długu. Warunkiem zysku na polskich obligacjach jest korekta rentowności za oceanem. Bogusław Stefaniak, zarządzający w Ipopemie funduszami dłużnymi, uważa, że przecenę na obligacjach USA mamy już albo za sobą, albo jesteśmy bardzo blisko punktu zwrotnego.

— Uważam, że rentowności niedługo zaczną spadać, a powrót do poziomu sprzed wyprzedaży może być szybszy niż się nam wydaje — mówi ekspert.
Jastrzębiość to nie problem
W środę na wystąpieniu prezes Fedu Janet Yellen dało się wyczuć optymizm, ale i jastrzębią determinację. Jej zdaniem, obawa o — jak to określiła — przykrą niespodziankę na końcu drogi, daje mocne podstawy do oczekiwania kilku podwyżek w tym roku. Według scenariusza z 14 grudnia zeszłego roku, kiedy Fed podniósł stopę funduszy federalnych o 25 pkt. baz., kilka to trzy. Tak wynikało z tzw. fedokropek, a więc rozkładu oczekiwań członków Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) względem pożądanego poziomu stopy funduszy federalnych.
Jarosław Jamka, wiceprezes Ipopemy, zwraca uwagę na to, że ścieżka podwyżek stóp procentowych prezentowana przez Fed z reguły jest najbardziej jastrzębia ze wszystkich scenariuszy, które bierze pod uwagę rynek. Specjalista obliczył implikowaną stopę zwrotu z 10-letnich amerykańskich obligacji skarbowych. Przy założeniu, że terminowa stopa Fedu będzie wynosiła 3 proc., wynik dla od jednej do czterech podwyżek to — kolejno — 1,73; 2,14; 2,66 i 2,75 proc. W praktyce oznacza to, że amerykańskim dziesięciolatkom brakuje miejsca do wzrostu rentowności powyżej 2,66-2,75 proc., nawet w przypadku najbardziej jastrzębiego scenariusza autorstwa Fedu. Zdaniem eksperta, obecny poziom (2,5 proc.) może być dobrą okazją do zakupu.
Za wysoko — niedobrze
Jarosław Jamka, zwraca także uwagę na pewną historyczną zależność — po wyskokach stopy procentowe w USA wracały, a ich zapędy do zwyżek hamował poziom tzw. peak rate. To maksymalna stopa procentowa, którą gospodarka jest w stanie wytrzymać. Po jej przekroczeniu koszty rosną tak bardzo, że spowolnienie staje się nieuniknione. Co ważne, testowanie progu wytrzymałości dotyczy nie tylko gospodarki Stanów Zjednoczonych. Przypadłoby w udziale także, a nawet przede wszystkim — rynkom wschodzącym. Wiceprezes towarzystwa podkreśla jednak, że przy obecnym poziomie zadłużenia globalnego (217 bln USD w trzecim kwartale 2016 r.), do tego sukcesywnie przyrastającego, wysokie stopy procentowe są nie do utrzymania.
Wszystko za sprawą rosnącego wraz z nimi kosztu obsługi długu. Ekspert szacuje, że przy zadłużeniu globalnym w wysokości 217 bln USD i globalnym PKB na poziomie 66,77 bln USD wzrost stóp procentowych o 1 proc. wymaga przyspieszenia tempa wzrostu globalnej gospodarki aż o 3,25 proc. Innymi słowy, o tyle (dodatkowo) musiałoby wzrosnąć globalne PKB, tylko po to, aby zneutralizować wpływ podwyższonego kosztu obsługi długu.
Niepokój nieuzasadniony
Mariusz Zaród, dyrektor rynku obligacji w Ipopemie, wyróżnia trzy podstawowe kanały oddziaływania na rentowność obligacji. W żadnym jednak nie widzi większych zagrożeń dla polskiego rynku — przynajmniej na ten rok. Pierwszym drażliwym tematem jest powracająca na rynki inflacja, a w ślad za nią, oczekiwanie rosnących stóp procentowych. Ekspert podkreśla jednak, że inflacja bazowa ma jeszcze sporo miejsca do wzrostu. W grudniu zeszłego roku inflacja wyniosła 0,8 proc. w ujęciu r/r, ale po wyłączeniu cen żywności i energii była równa zero. Zdaniem Mariusza Zaróda, rosnące ceny energii będą pchały inflację ku górze, aczkolwiek nie na tyle mocno, aby wzrosła ona powyżej poziomu, przy którym NBP musiałby zakasać rękawy i wyłamać się z konwencji „wait and see”. Ekspert prognozuje, że cena ropy naftowej w tym roku utrzyma się poniżej 60 USD za baryłkę.
Co do samej inflacji, obstawia 1,5-2 proc. w pierwszej połowie roku, a następnie powrót w okolice 1,5 proc. lub poniżej. W efekcie, nie przewiduje podwyżki stóp procentowych przez RPP. Druga kwestia koncentruje się wokół tematu potrzeb pożyczkowych naszego kraju. Tu także sytuacja nie wygląda źle. Pozytywem jest chociażby to, że sporą część zapotrzebowania na ten rok, dokładnie 26 proc., odziedziczyliśmy w spadku z roku ubiegłego. Ostatnia wyróżniona przez Mariusza Zaróda ścieżka oddziaływania na rentowność obligacji, to oceny agencji ratingowych. Ta najbardziej brzemienna w skutki, a więc BBB+ z perspektywą negatywną, zaserwowana przez agencję S&P rok temu, zdaniem eksperta nie powinna się powtórzyć, bo elementy, które wówczas mogły wpłynąć na taką decyzję uległy dezaktualizacji lub straciły na sile. Mowa chociażby o zamieszaniu wokół Trybunału Konstytucyjnego, obawach o wpływ programu 500+ na kondycję polskiego budżetu czy braku transferów z Unii Europejskiej w pierwszych kwartałach nowej perspektywy unijnej.
— Moim zdaniem brakuje postaw do tego, aby ocena wiarygodności kredytowej naszego kraju miała być w najbliższym czasie obniżana. Co więcej, widzę sporą przestrzeń na ich podwyższenie. Myślę że najbliższą decyzją agencji S&P będzie właśnie podwyżka ratingu, choć może niekoniecznie w tym roku — mówi Mariusz Zaród.
Bez akcji ani rusz
Bez względu na to, jaki sentyment będzie panował w tym roku na rynku obligacji, czasy, w których portfel złożony wyłącznie z instrumentów dłużnych przynosił satysfakcjonujące wyniki, odeszły w niepamięć. W 1995 r. 7,5 proc. rocznego zysku dawała 100-procentowa ekspozycja na obligacje. Dziesięć lat później, żeby zarobić tyle samo w tym samym czasie, trzeba było zredukować ich udział w portfelu do 52 proc., a w 2015 r. do zaledwie 12 proc. Zdaniem Krzysztofa Cesarza, zarządzającego funduszami akcji w Ipopema TFI, najciekawsze branże na 2017 r. to przede wszystkim e-commerce, sektor farmaceutyczny i biotechnologiczny, którego słabość zdaniem eksperta ma się ku końcowi, sektor informatyczny, gry komputerowe, dobra luksusowe, sektor motoryzacyjny, a na końcu sektor lotniczy i obronny. Zdaniem specjalisty, portfel należy budować w oparciu o liderów, bo to oni kierują rynkiem i zarabiają więcej niż naśladowcy. Przykładem są najlepsze spółki z sektora e-commerce, które osiągają średnio 2,2 razy wyższe tempo wzrostu przychodów niż rywale.
1,4 proc. Tyle średnio straciły fundusze z grupy dłużne polskie papiery skarbowe przez trzy miesiące.
6,9 proc. Tyle średnio zarobiły w trzy lata.