Oczy inwestorów lubią być oszukiwane

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2015-08-05 22:00

Niektóre obrazy łudzą nas na tyle podstępnie, że widzimy na nich rzeczy, których nie ma — a za to, co niewyraźne, wyraźnie więcej się płaci

Sztuka zwodząca spojrzenie osiągnęła już jeden szczyt popularności w latach 60. Od dłuższego czasu można jednak odnieść wrażenie, że jest to prawdopodobnie jedyny trend spajający choć trochę rodzimy rynek ze światowym. Iluzje optyczne sprzedawane są na aukcjach od dawna, ale warto zwrócić uwagę, że przez zagraniczne i polskie katalogi przewijają się czasem te same nazwiska — gdyby nie chodziło więc o op-art, można byłoby podejrzewać problemy ze wzrokiem.

CZARNO NA BIAŁYM:
CZARNO NA BIAŁYM:
Rynkową pozycję op-artu potwierdzają liczne transakcje na całym świecie. W maju prawie 2-metrowy obraz Victora Vasarely’ego wylicytowano w Nowym Jorku do 420 tys. USD (1,6 mln zł).
Sotheby's

Golden Sixties

Wszyscy mieli właściwie jedno dążenie — żeby nadać malarstwu ruch. Tak przedstawiony problem szybko wydał się światu poważny i w połowie lat 50. od Nowego Jorku po Moskwę zawiązywano kolejne ugrupowania, które z różnym skutkiem poszukiwać miały dla niego rozwiązania. To, co udało się uzyskać, czasem rzeczywiście się ruszało, a czasem tylko sprawiało takie wrażenie, szybko natomiast dało się zauważyć, że to właśnie ten iluzyjny ruch zaczął się na rynku sprzedawać najlepiej. Płaszczyzny zapełnione precyzyjnymi układami podstawowych figur, które złożone zostały w taki sposób, żeby jak najsprytniej oszukać nasze oko, natychmiast stały się przebojem. Z każdym spojrzeniem geometryczne kształty pozornie się oddalały i wybrzuszały, przecinające się cienkie linie zaczynały falować, a jaskrawe kolory wydawały się niezdrowo pulsujące. W nowej sztuce liczył się efekt wizualny, nie było miejsca na opowiadanie historii czy przekazywanie jakichś wrażeń — była więc prosta w odbiorze i znakomicie wpisywała się w dekadę prosperity i nowoczesności, jeszcze zanim nastąpiły społeczno-gospodarcze wstrząsy końca lat 60.

Sztuka kłamie

Nowoczesność nie mogła się jednak wyrażać wyłącznie w tradycyjnej technice malowania na płótnie, dlatego w tym okresie bez skrępowania sięgano po najróżniejsze przemysłowe tworzywa i po najświeższe dostępne technologie. Świetlne projekcje czy kinetyczne instalacje z pleksiglasu, aluminium i neonowych rurek, chociaż efektownie prezentowały się w muzeum, wymagały kosztownej i trudnej w obsłudze maszynerii, a do tego nierzadko sporej przestrzeni. Łatwe w eksponowaniu i przenoszeniu obrazy okazały się więc praktycznie jedyną formą, w jakiej eksperymentalna sztuka optyczna trafić mogła na rynek. Do tej pory na aukcjach licytowane są zarówno prace Węgra Victora Vasarely’ego, uważanego za głównego przedstawiciela nurtu, jak i twórców z różnych krajów, spośród których Polskę reprezentują chociażby Wojciech Fangor czy Julian Stańczak. W ubiegłym roku na całym świecie dzieło Vasarely’ego sprzedano prawie 700 razy, w tym kilka zakupów odbyło się w Polsce, a od początku 2015 r. transakcji jest już 385, wynika z danych Artprice. Odrzucając z tego zestawienia mniej wartościowe grafiki, w 2014 r. wylicytowano 84 obrazy, a w tym już 52, głównie w USA. Stany Zjednoczone były też w okresie ostatnich 15 lat największym rynkiem dla malarstwa tworzącego tam Juliana Stańczaka, a pojawienie się obrazu Wojciecha Fangora w którymś z nowojorskich katalogów dawno przestało już emocjonować. Popularność nurtu, przekładając się bez wątpienia na sukces rynkowy, zaburzyła jednocześnie jego pierwotny charakter, na co zresztą zwrócił uwagę już w latach 60. Jerzy Nowosielski — malarz, którego ikonowe figury zachowywały z reguły wystarczającą powagę, żeby nie udawać nawet, że się ruszają.

Krąg Fangora

Chociaż optyczne iluzje węgierskiego artysty wystawione były na lokalnych aukcjach dopiero kilka razy, ich ceny wynosiły zazwyczaj kilkaset tysięcy złotych. Podobnie kosztują prace Fangora, a przeciętne aukcyjne wyniki Stańczaka są niewiele niższe.

— Obserwacji rynku dobrze jednak nie ograniczać wyłącznie do licytacji, czego przykładem mogą być ostatnie światowe targi Art Basel, na których duże, liczące się galerie pokazywały właśnie prace z kręgu optical-artu. Jeden z galerników wycenił prezentowany obraz Fangora na 300 tys. EUR, co zdecydowanie potwierdza międzynarodową pozycję tak artysty, jak i całego nurtu — komentuje Michał Olszewski z Kucharski & Olszewski Art Market Partners.

Rynek na różne pulsujące i rozmyte kręgi jest więc bez wątpienia międzynarodowy, ale należy pamiętać, że na wysoką cenę sprzedaży liczyć możemy, tylko posiadając oryginalny, właściwie zachowany obraz. Stan techniczny w przypadku sztuki mającej wywoływać efekty optyczne jest wyjątkowo ważny, dlatego że wykonywane często bardzo cienkimi warstwami kompozycje mogą być zdecydowanie niełatwe w restauracji. Część ze zwodniczych obrazów powstawała na płótnie, ale sporo twórców wykorzystywało też różnego rodzaju płyty, których stan dobrze jest sprawdzić przed zakupem. Trzymając się idei artystów, uszkodzony op-artowy obraz wywoływać powinien właściwie lepszy efekt niż ten cały, dający tylko iluzję drgań, wypukłości czy ewentualnych krzywizn. Poza tym, że widzielibyśmy na nim jakiś ruch na niby, z pewnością mógłby też przez wiele lat dostarczać silnych złudzeń co do swojej wartości na rynku.