Panowie, najwyższy czas skończyć już te podchody!

Jacek Zalewski
opublikowano: 2000-06-06 00:00

Panowie, najwyższy czas skończyć już te podchody!

BĘDZIE IM TRUDNO: Indywidualności Leszka Balcerowicza i Mariana Krzaklewskiego wydają się zbyt silne, aby mogli oni zgodnie kooperować w jednym rządzie. fot. Grzegorz Kawecki

Dzisiaj rozpoczyna się czterodniowe posiedzenie Sejmu. Już drugi punkt wstępnego porządku obrad jest miną, zdolną do definitywnego wysadzenia w powietrze koalicji AWS/UW. Sformułowany został niemal jak prowokacja: „Informacja rządu o przyczynach wprowadzenia zarządu komisarycznego w warszawskiej gminie Centrum”. Można jednak postawić duże pieniądze na to, że profilaktycznie zostanie przez marszałka Macieja Płażyńskiego skreślony.

JEŚLI KTOŚ przypomni sobie wielotygodniowe zawiązywanie się koalicji rządowej na jesieni 1997 r., to właściwie obecnej sytuacji nie powinien się dziwić. Jest coś kompletnie anormalnego w tym, że zgłoszenia chętnych na stanowisko prezydenta RP przyjmowane są i zamykane na wiele miesięcy przed wyborami, natomiast kandydaci na premiera wyjmowani są niemal codziennie, jak króliki z kapelusza. Tymczasem ustrój parlamentarno-gabinetowy — a taki w końcu ustanowiła nam Konstytucja — sytuuje premiera jako znacznie ważniejszego od prezydenta, bezpośredniego zarządcę spraw państwa.

ZABAWA poważnych ludzi w podchody naprawdę powinna już zmierzać ku końcowi. Tak długo oczekiwanym konkretem byłby wniosek co najmniej 46 posłów o wyrażenie przez Sejm rządowi tzw. konstruktywnego wotum nieufności, z jednoczesnym imiennym wskazaniem kandydata na nowego premiera. Wniosek taki może być poddany pod głosowanie nie wcześniej niż po upływie 7 dni od jego zgłoszenia. A zatem, jeśli nawet w tym tygodniu wreszcie zostałaby wynegocjowana kandydatura na premiera, to i tak do głosowania nad nią upłynie jeszcze co najmniej buforowy tydzień. Wypełniony — nietrudno zgadnąć — wojną na polityczną śmierć i życie o ministerialne teki. I to nie tylko na froncie AWS -— UW, ale i wewnątrz AWS, jako że niektóre partyjki uznały dotychczasowy przydział resortów za swój łup i za nic nie zamierzają go oddawać.

NA DODATEK politycy UW muszą przełknąć trudną do zaakceptowania okoliczność, że ewentualny premier Marian Krzaklewski nigdy nie zrezygnuje z kandydowania na prezydenta. Rozmarzył się o owym stanowisku od czasu, gdy AWS-owska część rządu ślubowała patrząc mu w oczy, a odwracając się bokiem do Aleksandra Kwaśniewskiego. I wszelkie dyskusje na temat, czy kandydowanie na prezydenta będzie mu przeszkadzać w kierowaniu rządem, nie mają sensu. Oczywiście, że będzie! Przerobiliśmy to już dziesięć lat temu na przykładzie Tadeusza Mazowieckiego.

JEST CZŁOWIEK, który wielodniowy pat mógłby przeciąć jednym ruchem. Nazywa się Jerzy Buzek. W miniony czwartek wygarnął całemu przepełnionemu Sejmowi, że politycy nie powinni ingerować w pracę premiera. Wreszcie zdobył się na zdecydowanie, którego od dwóch lat daremnie od niego oczekiwano. Szkoda tylko, że ławy poselskie zajmowały w tym momencieÉ dzieci. Wobec dorosłych premier odtwarza stare nagranie, iż nie podejmie żadnych decyzji personalnych wobec ministrów z UW do czasu sprawdzenia, czy jest możliwe dalsze istnienie koalicji. A może przełamałby się, gdyby na przykład doszło do jakiejś anormalnej sytuacji na dzisiejszym posiedzeniu rządu?

UZDRAWIAJĄCYM od zaraz sytuację posunięciem premiera — a jednocześnie dowodem zgodności jego czynów z poglądami — byłoby podpisanie, choćby dzisiaj, w świetle jupiterów dymisji ministrów UW i natychmiastowe przesłanie ich do prezydenta. To byłby wreszcie konkret, który zdecydowanie pchnąłby rozwiązywanie kryzysu rządowego do przodu i coś na kimś wymusił. Niestety, nawet w tak prostej sprawie, jak przychylenie się do prośby podwładnych o ich zwolnienie z pracy, kierownik zakładu potrzebuje zgody swego biura. Politycznego.