Aby być gotowym na duży krok, trzeba zrobić tysiące małych. To jest filozofia, którą wspieram, a sprzeciwiam się myśleniu: nie zajmujmy się małymi rzeczami, tylko wymyślmy cudowną receptę, która odmieni nasze życie, firmę i kraj — mówi Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP
„Puls Biznesu”: Mamy za sobą sześć lat rządów PO- -PSL. Ostatnie dane o produkcji sprzedanej pokazują wzrost o 20 proc. w Polsce i 8 proc. w UE. PKB wzrósł o blisko 20 proc. Mamy zatem spore sukcesy. Z czego wynikają i co warto wykorzystać z przeszłości, żebyśmy biegli szybciej od reszty?
Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP:
To są bardzo dobre wyniki, ale jeśli porozmawiamy z ludźmi na ulicy, to w wielu wypadkach nie zauważymy zadowolenia z tych osiągnięć. Dlaczego? Nadal mamy niski punkt startu, wciąż doganiamy lepiej rozwinięte kraje. Zamożność Greka, Hiszpana, nie mówiąc o Niemcach, z którymi Polacy lubią się porównywać, jest wciąż znacznie większa — i to mimo że wzrost gospodarczy był tam mniejszy lub nawet ujemny. Słowem, społeczeństwo nie widzi tych zmian, choć mamy powody do dumy, bo ten wzrost osiągnęliśmy przecież wspólnym wysiłkiem.
Zmiany są np. w relacjach administracja — przedsiębiorcy.
Formułując oceny, warto spojrzeć na niezależne międzynarodowe rankingi pokazujące, jak zmieniała sie pozycja naszego kraju w ciągu ostatnich lat, np. w zakresie prowadzenia biznesu. Polska wyraźnie w nich awansuje. Patrząc chłodnym okiem: jest to także zasługa administracji. Ale subiektywnie wielu Polaków tego nie odczuwa. To wynika z naszych rosnących oczekiwań. Widzę też taki paradoks: Polacy niezbyt dobrze oceniają działanie administracji, a z drugiej strony liczą na to, że urzędy załatwią za nich ich sprawy.
Polskie malkontenctwo?
Powinniśmy się cieszyć z osiągnięć, ale też nie spoczywać na laurach. Nie czekajmy na wielkie, przełomowe wydarzenie, które z dnia na dzień wszystko zmieni. Tylko systematyczny rozwój i praca każdego dnia mogą przynieść poprawę. Z perspektywy czasu będzie też widoczna jej skala.
Taktyka małych kroków?
Aby być gotowym na duży krok, trzeba zrobić tysiące małych. To jest filozofia, którą wspieram, a sprzeciwiam się myśleniu: nie zajmujmy się małymi rzeczami, tylko wymyślmy cudowną receptę, która odmieni nasze życie, firmę i kraj.
Ewolucja zamiast rewolucji. Co zatem należy zmienić?
Podczas inauguracyjnej debaty cyklu „Patriotyzm gospodarczy” pozwoliłem sobie przedstawić pięć obszarów zmian umożliwiających osiągnięcie 5-procentowego wzrostu gospodarczego. Te obszary to deregulacja, obniżenie kosztów energii, niskie stopy procentowe, wzrost zaufania społecznego i innowacyjność. W zakres deregulacji wchodzą wszystkie te zmiany, których wdrożenie zwiększy konkurencyjność naszej gospodarki, w tym otwierające dostęp do różnych zawodów — od taksówkarzy po szeroko rozumiany wymiar sprawiedliwości. Jesteśmy spętani biurokracją. Widzę to dobrze na przykładzie własnego banku. Trzeba mozolnie krok po kroku wyswobadzać się z tego gorsetu krępującego swobodę ruchów obywatelom i przedsiębiorstwom. Kolejny obszar to obniżenie kosztów energii. Dla przedsiębiorców, głównie ze sfery wytwórczej, koszty energii są najważniejszą pozycją po kosztach pracowniczych. Zdrowy mix energetyczny oparty na węglu, energii odnawialnej oraz gazie łupkowym czy też energii atomowej nie tylko powinien zapewnić nam bezpieczeństwo energetyczne, ale również doprowadzić do obniżenia cen energii, aby można było w pewnym sensie przeprowadzić reindustrializację Polski. Potrzebujemy więcej nowoczesnych fabryk, gdzie będą wytwarzane zaawansowane technologicznie produkty, takie jak pociągi bydgoskiej Pesy czy autobusy podpoznańskiego Solarisa. Trzecia kwestia to koszty finansowe. I tu dochodzimy do stóp procentowych. Gdyby udało się obniżyć koszty energii i utrzymać niski koszt finansowania, to firmy otrzymałyby znaczny zastrzyk finansowy, który można by wykorzystać na kolejne inwestycje czy też sukcesywne — powiązane ze wzrostem wydajności — podwyższanie wynagrodzeń pracowników. To znów mogłoby zwiększyć poziom oszczędności i konsumpcji prywatnej.
Czwarty obszar pożądanych zmian to kwestia zaufania międzyludzkiego. Badania prowadzone od lat przez prof. Czapińskiego pokazują, że jego brak ciąży na relacjach społecznych w Polsce i nie tylko powoduje zwiększanie kosztów funkcjonowania wspólnoty, ale spowalnia wzrost gospodarki. Jak to zmienić? Trzeba zacząć przede wszystkim od modelu funkcjonowania szkoły. Musimy zmienić sposób edukacji z odtwórczego na kreatywny, aby szkoła nie była miejscem odtwarzania formułek i definicji, dostępnych nie tylko w podręcznikach, lecz w całym wszechświecie internetu. Praca grupowa, prowadzenie dialogu, poszukiwanie kompromisowych rozwiązań muszą być immanentną częścią procesu wychowawczego, bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Mniej definicji, więcej wspólnego działania. Te cechy są niezbędne w dorosłym życiu. Ostatni element to innowacyjność. Tu widzę dwa czynniki, których nie ma w Polsce. Pierwszy to kult przedsiębiorczości występujący w USA, gdzie przedsiębiorca nie jest osobą podejrzaną, ale kimś, kto tworzy wartość dodaną i daje pracę innym ludziom. Drugi ważny na amerykańskim rynku czynnik to możliwość popełnienia błędu. Innowacyjność idzie drogą prób i błędów. Możesz ponieść porażkę, ale to nie jest koniec świata. Możesz się podnieść i zacząć od nowa. Korzystasz z nauki na błędach, które popełniłeś, i masz drugą szansę. U nas porażka w biznesie często staje się brzemieniem, które długo się dźwiga. Przy takiej kulturze biznesowej trudno o innowacyjność. Brak eksperymentowania jest zabójczy dla gospodarki. Co zatem zmienić? Nową jakość mogłyby wnieść duże firmy. Doszliśmy do etapu, na którym polskie duże grupy kapitałowe mogą tworzyć sieć współpracy z innowacyjnymi przedsiębiorcami i wynalazcami. Stratę 5 mln zł na jednym innowacyjnym projekcie wielki gracz pokryje zyskami z innego, udanego. Kolejna sprawa to industrializacjawynalazków, czyli patentowanie nowych rozwiązań. Dla wynalazców to droga przez mękę, a dla wielkiej firmy to tylko jeden z procesów.
W nowej perspektywie unijnej pieniądze na innowacje będą rozdzielane na projekty działające już od minimum trzech lat, co oznacza, że zupełnie nowe pomysły odpadają w prekwalifikacji. Promujemy rozwiązania quasi-innowacyjne. Czy to brak wiary w innowacyjność przedsiębiorców?
W innowacjach ryzyko jest wyższe niż w standardowych projektach, więc trudno się dziwić, że administracja podchodzi do tego zagadnienia ostrożnie.
Arbitralnie została rozstrzygnięta kwestia OFE. Zdaniem jednych, to działanie obniżające dług publiczny, do czego dochodzi reguła wydatkowa, a co pozwoli nam przenieść się do innej ligi w UE. Druga strona twierdzi, mówiąc w skrócie, że chodzi o skok na kasę. Czy jest coś pośrodku tych skrajnych opinii?
Dość późno uświadomiliśmy sobie, że w praktyce zaciągamy kredyt, który służy do finansowania, z grubsza, dwóch strategii inwestycyjnych: zakupu obligacji skarbu państwa i inwestycji w akcje firm notowanych na giełdzie. Pierwsza strategia z definicji przynosi stratę, druga jest bardzo ryzykowna. Cały czas mówię o inwestycji opartej na długu. To jest działanie nieracjonalne. Byłoby zasadne, gdyby nie zaciągać długu, tylko finansować te strategie z oszczędności. Przysłowie mówi, że nie należy żałować róż, gdy płoną lasy. W sytuacji gdy grozi nam katastrofa finansów publicznych, trzeba poświęcić OFE. Jest to jednak działanie doraźne. Średnio- i długoterminowo musimy obniżać koszty funkcjonowania państwa oraz pracować nad wzrostem dochodu narodowego, aby w horyzoncie 20 lat jego średnie tempo nie było mniejsze niż 4-5 proc.
Czy są miejsca, gdzie można zaoszczędzić, ale nie kosztem inwestycji?
Nie ma cudownych recept. Trzeba zacząć od drobnych oszczędności, pamiętając, że przychody w najbliższych 2-3 latach gwałtownie nam nie wzrosną.
Jak Polska będzie wyglądać w 2020 r.?
Nie oczekuję gwałtownego przyspieszenia, ale mam nadzieję, że nadchodzące sześć lat powinno być lepsze niż miniona sześciolatka, m.in. dlatego, że jesteśmy mądrzejsi o doświadczenia ostatnich lat. Chciałbym, aby pięć czynników wzrostu wytworzyło synergię, która przełoży się na zamożność i zadowolenie Polaków.