Pieniądze na reasekurację wcale nie zostały w kraju

Łukasz Świerżewski
opublikowano: 2002-04-25 00:00

Przepisy nakazujące lokowanie w kraju aktywów na pokrycie rezerw spowodowały same kłopoty — twierdzą ubezpieczyciele. Reasekuratorzy i tak nie zawsze chcą lokować w Polsce, a koszty ograniczenia ochrony reasekuracyjnej ponoszą i towarzystwa, i ich klienci.

Od początku roku weszła w życie nowelizacja ustawy ubezpieczeniowej, nakazująca lokowanie w kraju wszystkich aktywów przeznaczonych na pokrycie rezerw techniczno-ubezpieczeniowych. W skrócie oznacza to, że środki, które towarzystwo trzyma na wypadek wypłaty odszkodowań, muszą znajdować się w Polsce. W zamyśle posłów i Państwowego Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń, który popierał te zmiany, chodziło o ograniczenie wywozu pieniędzy przez zagranicznych reasekuratorów, z którymi towarzystwa dzielą się największymi ryzykami. Szacowano, że w kraju pozostanie co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych. Niektórzy mówili nawet o 2 mld zł, wskazując sumy przeznaczane przez towarzystwa na reasekurację.

Cztery miesiące obowiązywania regulacji pokazują, że pieniędzy w Polsce nie przybyło, a towarzystwa z trudem radzą sobie z nową sytuacją.

— Nie zauważyliśmy, by zwiększyła się wartość środków pozostających w Polsce. Te przepisy miałyby prawo zadziałać, gdyby rynek był konkurencyjny, a towarzystwa mogły wybierać reasekuratorów — twierdzi Krzysztof Jarmuszczak, prezes Polskiego Towarzystwa Reasekuracyjnego.

Tymczasem wiele spółek jest powiązanych kapitałowo ze światowymi potęgami reasekuracyjnymi i to one narzucają im warunki umów.

— Najprostszym sposobem stosowania nowych przepisów byłoby tworzenie przez reasekuratorów depozytów składkowych i szkodowych w Polsce. Oni robić tego jednak nie chcą, ponieważ nie zamierzają zmieniać polityki inwestycyjnej i oddawać środków w obce ręce — mówi Arkadiusz Jaros, dyrektor departamentu reasekuracji w Gerling Polska.

Sami zagraniczni reasekuratorzy przyznają — choć nie chcą mówić o tym oficjalnie — że nowe przepisy nie wpłynęły znacząco na sposób lokowania przez nich środków uzyskiwanych od polskich towarzystw. Na razie sami zastanawiają się, co z tym fantem począć.

Majątkowe towarzystwa ubezpieczeniowe muszą jednak korzystać z reasekuracji przy przyjmowaniu dużych ryzyk. Nie są bowiem wystarczająco silne kapitałowo, by samodzielnie wziąć na siebie ryzyko ewentualnych odszkodowań.

Reasekuracja jest ponadto światowym standardem i wymogiem. Paweł Dangel, szef Allianz Polska, przyznaje, że w takiej sytuacji negocjacje z reasekuratorami są bardzo trudne.

— Towarzystwa przebudowały programy reasekuracyjne i ograniczyły reasekurację — twierdzi Arkadiusz Jaros.

Dodatkowym problemem jest wymóg zabezpieczania należności od reasekuratorów przeznaczanych na pokrycie rezerw. W efekcie polskie towarzystwa muszą niekiedy domagać się przedstawiania gwarancji bankowych, np. przez Munich Re czy Swiss Re, mających przecież jedne z najwyższych ratingów w Europie.

Na problemy z restrykcyjnymi przepisami nakłada się generalne zaostrzenie polityki reasekuratorów, wzmożone po szkodach katastroficznych w 1999 r. iatakach terrorystycznych na USA, i trudna sytuacja ekonomiczna polskich przedsiębiorstw.

Jerzy Wysocki, szef Polskiej Izby Ubezpieczeń, uważa że towarzystwa ubezpieczeń dają sobie radę z wprowadzaniem w życie nowych przepisów. Są one jednak przez wszystkich traktowane jako przejściowe.

— Takie restrykcje nie będą mogły obowiązywać po przyjęciu Polski do UE. Wówczas pozostaną tylko ograniczenia lokowania aktywów ubezpieczycieli poza państwami Unii. Jest to już obowiązująca forma ochrony przed pozaeuropejskimi reasekuratorami — twierdzi Jerzy Wysocki.

Już teraz — w ramach prac nad nowymi ustawami ubezpieczeniowymi — zespół ds. reasekuracji PIU, któremu przewodzi Arkadiusz Jaros, zaproponował poprawki ograniczające restrykcyjność przepisów, zwłaszcza wymogu gwarancji od reasekuratorów.