Resort finansów ma sfinansowane 100 proc. tegorocznych potrzeb i zaczął właśnie zbierać na poczet przyszłorocznych. Według informacji przekazanych Polskiej Agencji Prasowej już teraz Ministerstwo Finansów (MF) ma pieniądze na pokrycie 3 proc. potrzeb zaplanowanych na 2026 r. Na razie jedynie przez wymianę na specjalnych przetargach na inne papiery z dłuższym terminem zapadalności obligacji, których termin wykupu wypadał w przyszłym roku.
Zadanie, jakie miało w tym roku MF, wyglądało na trudne, bo wielkość potrzeb pożyczkowych oszacowana w ustawie budżetowej była rekordowa. Same potrzeby netto, czyli kwota, którą trzeba pożyczyć na sfinansowanie deficytu budżetowego i innych wydatków niemających pokrycia w dochodach państwa, nie wliczając w to obsługi starego zadłużenia, miały wynosić aż 366,7 mld zł. Potrzeby pożyczkowe brutto, czyli całość łącznie ze spłatami zapadającego długu, miały przekraczać 553 mld zł.
Mniejsze potrzeby łatwiej sfinansować
Ostatecznie nie będą one aż tak duże. MF już wie, że wartość netto to 300,5, a brutto 488,6 mld zł. To dość duża rewizja i prawdopodobnie to dzięki temu resort finansów już może pochwalić się zrealizowaniem planu. Z pewnością pomogło też utrzymywanie od wielu miesięcy dużej poduszki płynnościowej na rachunkach budżetowych. Na koniec sierpnia budżetowy zaskórniak wynosił 185,7 mld zł. To więcej niż rok wcześniej. Ale też przez wszystkie miesiące tego roku zakładka jest wyższa niż w poprzednim roku.
Niezależnie od przyczyn sfinansowanie całorocznych potrzeb pożyczkowych już we wrześniu to dobra wiadomość. Bo świadczy o utrzymaniu standardowego rytmu z poprzednich lat, w którym w czwartym kwartale każdego roku MF przystępowało do zbierania pieniędzy na kolejny rok.
- Jeśli ministerstwo już załatwiło ten rok, to w czwartym kwartale może przejść do prefinansowania, a uzyskanie 25-30 proc. potrzeb przyszłorocznych, czyli tyle co zwykle, zdjęłoby trochę tego negatywnego ciśnienia z polskich obligacji – mówi Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku ING.
Przyszły rok to nadal wyzwanie
To „negatywne ciśnienie” bierze się z nie najlepszych parametrów budżetowych. Deficyt finansów publicznych w tym roku ma sięgnąć 6,9 proc. PKB, w przyszłym roku spadnie, ale nieznacznie, bo do 6,5 proc. PKB. Szybko rośnie też dług publiczny. Według prognoz prezentowanych przez ministra finansów Andrzeja Domańskiego dług ma sięgnąć 66,8 proc. na koniec 2026 r. Nie jest do końca jasne, czy ta prognoza jest aktualna. Do chwili publikacji tego tekstu resort finansów nie opublikował najnowszej Strategii Zarządzania Długiem Publicznym na lata 2026-29, choć rząd przyjął ją już w piątek.
Napięta sytuacja w budżecie i brak perspektyw na rozładowanie tego napięcia już sprawiły, że dwie agencje ratingowe – Fitch Ratings i Moody’s – obniżyły do negatywnej perspektywę dla oceny wiarygodności kredytowej Polski. Analitycy raczej nie widzą znaczących szans na większą dyscyplinę w finansach publicznych, skoro kraj w przyszłym roku wejdzie prawdopodobnie w tryb kampanii wyborczej przed wyborami do Sejmu w 2027 r. Dodatkowo zacieśnieniu budżetowemu nie będzie sprzyjać stały spór między rządem a prezydentem.
Złe wrażenie robi też skokowy wzrost potrzeb pożyczkowych, jakie wpisano do projektu budżetu na 2026 r. Potrzeby netto mają wynieść aż 423 mld zł. Ale tu oceny utrudnia działanie efektu Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Duża część tych potrzeb to pożyczki zaciągane przez rząd w ramach KPO i przekazywane potem beneficjentom. To oznacza, że na rynku MF będzie musiało znaleźć mniej pieniędzy, niż to wynika z planów zapisanych na papierze. Sam resort ocenia, że będzie musiał znaleźć około 300 mld zł, co jest porównywalną kwotą do tegorocznej.
- Przyszły rok w dalszym ciągu pozostaje wyzwaniem. Testem będzie pierwszy kwartał, gdy tradycyjnie podaż obligacji ze strony MF jest największa. To wtedy zobaczymy, czy apetyt ze strony sektora bankowego nadal jest duży – mówi Mateusz Sutowicz,
Ekonomista ING zwraca uwagę, że to właśnie krajowe banki są głównymi kupującymi obligacje rządowe. Banki posiadają połowę wszystkich papierów skarbowych wyemitowanych przez MF.
- Apetyt ze strony banków mógłby zmaleć, gdyby wyraźnie zwiększył się popyt na kredyt. W takiej sytuacji sektor bankowy przestałby być tak żywo zainteresowany kupowaniem obligacji skarbowych. Więcej kredytu to dobra wiadomość dla gospodarki, ale niekoniecznie dla samego MF – ocenia Mateusz Sutowicz.