Miejska spółka planuje liczne inwestycje. Szkodzą jej jednak podejrzenia o łapówki w przetargach na zagospodarowanie odpadów. Odwleka się podpisanie umowy z EBI.
W przyszłym roku stołeczne MPO planuje uruchomić zmodernizowaną instalację - zakład unieszkodliwiania stałych odpadów komunalnych (ZUSOK). Będzie przetwarzać ok. 300 tys. ton zmieszanych odpadów komunalnych na energię cieplną i elektryczną dla mieszkańców Warszawy. Spółka niedawno otworzyła także dwa punkty selektywnego zbierania odpadów komunalnych (PSZOK) i przygotowuje się do uruchomienia kolejnych. Zakończyła też prace nad dokumentacją potrzebną do uzyskania decyzji środowiskowej dla centrum recyklingu i edukacji ekologicznej. W Łubnej, na zrekultywowanym składowisku, planuje zbudować farmę fotowoltaiczną o mocy 14-16 MW. Ma gotowe studium wykonalności. Farma może produkować energię na potrzeby Warszawy i Góry Kalwarii.
Atmosfera nie sprzyja negocjacjom
Wśród najbardziej zaawansowanych projektów MPO jest budowa biogazowni. W kwietniu 2022 r. firma otrzymała decyzję umożliwiającą rozpoczęcie budowy instalacji, która przerobi ok. 80 tys. ton odpadów komunalnych. Spółka wystąpi do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej o 80 mln zł dotacji.
- Z gazu pozyskanego z odpadów będziemy produkować energię. Po oczyszczeniu możemy także wykorzystywać gaz jako napęd do samochodów. Dzięki naszym inwestycjom zwiększy się niezależność energetyczna Warszawy – mówi Zdzisław Gawlik, prezes MPO Warszawa.

Spółka zmaga się jednak z komplikacjami. Decyzja umożliwiająca budowę biogazowni została zaskarżona do Samorządowego Kolegium Odwoławczego (SKO), które od miesięcy nie wyznaczyło nawet terminu rozprawy. Opóźnić może się też podpisanie umowy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym (EBI) w sprawie finansowania projektu, planowane pierwotnie na wiosnę.
- Atmosfera wokół spółki nie sprzyja negocjacjom. Zamiast przygotowywać inwestycje, odpowiadamy na pytania – mówi Zdzisław Gawlik.
Można się domyślać, że EBI niepokoją niedawne zarzuty dotyczące korupcji. Chodzi o rzekome łapówki warte 5 mln zł za kontrakty na zagospodarowanie odpadów szacowane na 600 mln zł. W lutym aresztowany został Rafał Baniak (zgadza się na podawanie nazwiska). Był wówczas prezesem Pracodawców RP, ale niedawno zrezygnował ze stanowiska. Prokuratura zarzuca mu m.in. uzyskanie korzyści majątkowej za umożliwienie spółce FBSerwis z grupy Budimeksu pozyskania kontraktów z MPO. Działalność korupcyjna miała trwać od kwietnia 2020 r. do grudnia 2022 r. Wraz z Rafałem Baniakiem aresztowani zostali menedżerowie FBSerwisu (zawieszeni w pełnieniu funkcji). Niedawno do aresztu trafił także Włodzimierz Karpiński, który także zgadza się na podawanie nazwiska. Ostatnio był sekretarzem m.st. Warszawy, ale po aresztowaniu został zawieszony. Wcześniej natomiast był prezesem MPO.
Deregionalizacja otworzyła rynek
Zdzisław Gawlik zapewnia, że przetargi były transparentne. Przeprowadzonych zostało 29 postępowań obejmujących 93 zadania. Do realizacji 27 z 93 wybrana została firma FBSerwis, ale w jednym przypadku wybór oferty jest nieprawomocny.
– Oceny dokonywała wieloosobowa komisja przetargowa. Po złożeniu ofert wykonawcy zazwyczaj przystępowali do aukcji. W postępowaniach brało udział kilku oferentów, FBSerwis wygrywał tam, gdzie złożył najtańszą ofertę – twierdzi Zdzisław Gawlik.
Czemu MPO zatrudniało zewnętrzne firmy do zagospodarowania odpadów zbieranych w aglomeracji warszawskiej? Pytanie jest tym bardziej zasadne, że pod koniec 2020 r. samo MPO poprosiło Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) o zbadanie podejrzenia zmowy przetargowej kontrahentów. Prezesem był wówczas Włodzimierz Karpiński. UOKiK badał przetargi z lat 2016-21, ale zmowy nie wykrył.
Zdzisław Gawlik twierdzi, że spółka zatrudniała zewnętrzne firmy z różnych regionów kraju z powodu zbyt małej liczby własnych instalacji do składowania i przetwarzania odpadów. Umożliwiły jej to przepisy dotyczące tzw. deregionalizacji.
W 2018 r. wojewódzki inspektor ochrony środowiska wydał nakaz zamknięcia składowiska Radiowo na warszawskich Bielanach. We wrześniu 2019 r. natomiast zostały wprowadzone przepisy dotyczące deregionalizacji. Wcześniej odpady musiały być zagospodarowane w obrębie określonego regionu, czyli np. śmieci z Mazowsza, trzeba było zagospodarować na Mazowszu. W wielu regionach była jednak zbyt mała liczba obiektów potrzebnych do składowania czy przetwarzania odpadów, co ograniczało konkurencję, więc rząd zdecydował się na deregionalizację, co poszerzyło krąg zewnętrznych kontrahentów.
Zdzisław Gawlik twierdzi, że system przetargowy pozwolił obniżyć koszty o około 300 mln zł. W 2019 r. koszty usług związanych z zagospodarowaniem odpadów w instalacjach zewnętrznych sięgały 388,57 mln zł. W 2020 r. drastycznie wzrosły – do 783,46 mln zł. Zdaniem Zdzisława Gawlika był to efekt wysokich kosztów z obowiązujących jeszcze umów z czasu regionalizacji oraz problemów wynikających z zamknięcia składowiska Radiowo. MPO musiało znaleźć miejsce i sposób zagospodarowania 300 tys. ton odpadów, których nie mogło już przetwarzać na Bielanach. Od 2021 r. deregionalizacja zaczęła przynosić efekty i koszty spadły do 457,77 mln zł, a w 2022 r. do 373,79 mln zł.
UOKiK, przyjrzawszy się podczas śledztwa w sprawie zmowy kosztom usług zagospodarowania odpadów w MPO, stwierdził, że zwłaszcza przed 2021 r. ich wysokość była zależna od zapisów przetargowych zamawiającego, dotyczących odległości instalacji przetwarzania, którymi dysponowali kontrahenci spółki.
„Powodem wzrostu cen na Mazowszu był również znaczący niedostatek mocy przerobowych instalacji do przetwarzania odpadów. Wynikał on w dużej mierze z braku wystarczających działań wojewódzkiego samorządu odpowiedzialnego za wydawanie decyzji i pozwoleń koniecznych do budowy i prowadzenia instalacji komunalnych” - czytamy w informacji UOKiK z sierpnia ubiegłego roku, opublikowanej po zakończeniu postępowania.
UOKiK zwracał uwagę, że deregionalizacja daje szansę na ustabilizowanie sytuacji rynkowej. Przedstawiciele urzędu nie komentują natomiast bieżących kwestii korupcyjnych.
MPO stopniowo rezygnowało z zapisów dotyczących regionalizacji w prowadzonych przetargach. W branży jednak pojawiały się zastrzeżenia dotyczące uwzględnienia przez spółkę w toku oceny ofert kosztów transportu, tzw. „kilometrówek”. Niektórzy odczytywali to jako ograniczenie konkurencji. MPO ma inne wytłumaczenie.
- Chcieliśmy ograniczyć wysokie koszty. Zdarzało się bowiem, że firmy w przetargu oferowały nam atrakcyjne ceny zagospodarowania odpadów, ale wystawiały słone rachunki za transport. Nie zarabiały zbyt dużo na gospodarce odpadami, ale odbijały to sobie w cenach transportu – twierdzi Zdzisław Gawlik.
MPO chce niezależnej stolicy
Zdzisław Gawlik podkreśla, że jeśli MPO wykona planowane inwestycje, zmniejszy zależność od podmiotów zewnętrznych, co wpłynie pozytywnie na stabilizację stołecznego rynku przetwarzania odpadów . Zapewnia też, że gdyby Warszawa nie miała spółki komunalnej, mieszkańcy płaciliby znacznie drożej za odbiór śmieci. Twierdzi, że jeszcze taniej byłoby, gdyby część kontraktów na odbiór odpadów MPO otrzymało od miasta w trybie in-house, a nie musiało rywalizować o nie na rynku. Ratusz miał takie plany, ale konkurenci je oprotestowali i wygrali - w Krajowej Izbie Odwoławczej i w sądzie. Zdzisław Gawlik podkreśla jednak, że po wykonaniu inwestycji we własne instalacje przetwarzania odpadów MPO będzie nadal zabiegać o kontrakt in-house na ich odbiór, by mieć pewny dostęp do surowców.
- Nie myślimy już o odpadach jak o śmieciach, lecz jak o wartościowych surowcach wtórnych – podkreśla Zdzisław Gawlik.
Branżowi specjaliści nie chcą oficjalnie wypowiadać się o MPO. Nieoficjalnie twierdzą, że spółka nie powinna samodzielnie organizować przetargów na zagospodarowanie odpadów. Uważają, że zamówienia - zarówno na odbiór, jak i zagospodarowanie - powinny wychodzić ze stołecznego magistratu, a MPO powinno rywalizować o nie w przetargach. Ich zdaniem taki system byłby bardziej uczciwy i budziłby w branży mniej konfliktów. Zarzutów korupcji nie chcą natomiast komentować.
Podpis: Katarzyna Kapczyńska