Podłe krasnale wkraczają do akcji

Wojciech Surmacz, Radosław Górecki
opublikowano: 2002-10-25 00:00

Spotkaliśmy się z nim w galerii-klubie „Wyjście ewakuacyjne”. Tam mieści się jego sztab wyborczy. Powiedział, że Warszawa jest bardzo smutnym miastem i dzieją się w niej dziwne rzeczy.

- „PB”: Co Pan zrobi po przejęciu fotela prezydenta Warszawy?

- Major: Zajmę się problemami natury gospodarczej.

- „PB”: A w jaki sposób? Będzie Pan robił happeningi gospodarcze?

- Major: Czemu nie? Przecież Wicepremier Kołodko robi różne happenningi. Bardzo twórczo podchodzi do ekonomii. Nikt by się już przecież nie zdziwił, gdyby podczas konferencji prasowej zatańczył na stole kankana. W ten sposób można przecież osłabić złotego i w ten sposób ożywić rynek... Tak rodzi się spirala nonsensów, która w naszym kraju jakoś tak samoistnie coraz bardziej się nakręca. Rozumiecie?

- „PB”: A Pańscy kontrkandydaci to rozumieją? Rozumieją krasnala? Wiedzą, o co chodzi?

- Major: Wszystko rozumieją. Ale nie wypada im zajmować stanowiska, bo to dla nich zbyt ryzykowne. Mam na myśli kandydatów partii politycznych.

- „PB”: Dlaczego?

- Major: Bo kandydat niezależny może sobie pozwolić na postrzeganie krasnoludka, jak chce. A kandydat partyjny nie bardzo, bo to może zburzyć jego karierę polityczną. Wśród kandydatów na prezydenta stolicy znajdują się ludzie o różnych osobowościach — tyle tylko, że dużo ważniejsze są tutaj otoczenia, które ich wspierają. Dlatego, że to głównie one są zainteresowane robieniem biznesu. No, a jak wygląda biznes w naszym kraju, wy sami najlepiej wiecie, bo pracujecie w gazecie biznesowej.

- „PB”: Ale nie wiemy... Czy Pan wie?

- Major: Każda firma, która w tym kraju dobrze prosperuje, to albo ma szczęście (dobry pomysł, chwilowa zmiana koniunktury), albo ma układy, albo oszukuje państwo. Przy tak wysokich ubezpieczeniach, podatkach...

- „PB”: Ubezpieczenia i podatki to bardzo fajne, populistyczne hasła.

- Major: Polska jest dżunglą... Podstawą bogactwa tego kraju nie jest szary obywatel, tylko ktoś pokroju Rockefellera. Rozumiecie?

(Dzwoni telefon komórkowy Majora.)

Halo! Już idę.

(Kończy rozmowę.)

Sorry muszę wyjść. Zaraz wracam.

(Wraca w towarzystwie pana w średnim wieku i dwóch kilkunastoletnich dziewczynek.)

- Major: To ma być gazetka szkolna czy wypracowanie?

- Dziewczynka 1.: To znaczy... To miała być taka praca na temat kandydatów właśnie na prezydenta Warszawy.

- „PB”: Wybrałyście sobie tego kandydata same?

- Dziewczynka 1.: Nie. W klasie było losowanie.

- „PB”: Zadowolone jesteście z wyboru?

- Dziewczynka 1.: No, tak. To znaczy najpierw stwierdziłyśmy, że łatwiej zbierać informacje o kimś, kto jest popularniejszy. Ale z drugiej strony, nie można się z kimś takim spotkać.

- „PB”: Myślicie, że Major Fydrych nie jest popularny?

- Dziewczynka 1.: Nie, no jest, ale chyba mniej niż pan Kaczyński czy pan Olechowski.

- „PB”: Wolałybyście się spotkać z Andrzejem Olechowskim?

- Dziewczynka 1.: Nie wiem. Sądzę, że nawet by nam się nie udało do niego dodzwonić.

- Major: Nieee... przede wszystkim to oni aż tacy tragiczni nie są.

- „PB”: A przed chwilą mówił Pan coś innego.

- Major: Miałem na myśli sprawy polityczne.

- „PB”: Pan startuje w tych wyborach, by zrobić kolejne przedstawienie? Kolejny wygłup? Czy Pan serio myśli o tym, że może wygrać?

- Major: W sondażach ciągle jestem albo przed Macierewiczem, albo tuż za nim. No, ale jest jeszcze Bujak, Pitera, Balicki, Olechowski i Kaczyński. Pokonanie ich wszystkich będzie bardzo trudne. Ale na pewno warto walczyć. Najważniejsze może być to, co zostanie po tych wyborach. Wydaje mi się, że teraz nadchodzi przełomowy moment, że wybory ujawnią społeczeństwu, że partie polityczne i ich liderzy chcą zdobyć władzę dla pieniędzy.

- „PB”: To ich jedyny cel?

- Major: Za kilka lat pojawią się konkretne pieniądze z Unii. Ktoś musi je po prostu „brać”. Nasz kraj jest przecież znany z odpowiedniego sposobu gospodarzenia pieniędzmi.

- „PB”: Jest Pan za przystąpieniem do Unii?

- Major: Jak tak na to wszystko patrzę, to sam nie wiem... Nie wiem na przykład, czy młode pokolenia będą tam mogły w przyszłości pracować bez jakichś specjalnych, upokarzających zezwoleń.

- „PB”: Co do tych młodych pokoleń, to może oddajmy im głos?

- Major: No właśnie. Zadajcie jakieś pytanie.

- Dziewczynka 1.: Pierwsze pytanie. Czy mógłby nam Pan przedstawić krótki fragment swej biografii?

- Major: No to ja się urodziłem w roku, kiedy marszałek Stalin umarł. Byłem chrzczony w tym samym kościele, co Mikołaj Kopernik. Później chodziłem do podstawówki, potem do technikum cukrowniczego. Tam miałem okazję poznać ojca dyrektora. Wiecie, kto to jest?

- Dziewczynka 1. i Dziewczynka 2.: Nie bardzo.

- Major: Ojciec Rydzyk, dyrektor Radia Maryja. Strasznie krytykował system, w którym wtedy żyliśmy. Ale ja szkołę kojarzyłem wówczas głównie z mundurkiem, tarczą i beretem. Do dziś nie wiem, kto wpłynął na to, co robiłem później: czy dyrektor mojej szkoły — przeciwko któremu się buntowałem, czy ojciec dyrektor, który mnie nakłaniał do buntu. Potem studiowałem — skończyłem historię i historię sztuki na Uniwersytecie we Wrocławiu. Ale zanim skończyłem, zacząłem wydawać pismo „Pomarańczowa Alternatywa”. W stanie wojennym malowałem na murach krasnoludki. Później wziąłem się za akcje happeningowe: krasnoludki biegały po ulicach, a milicja je łapała. Nakłaniałem też ludzi, by ubierali się na czerwono w rocznicę rewolucji październikowej. Milicja ich goniła i krzyczała przez megafon: „łapać czerwonych!”. W dzień tajniaka nakładaliśmy z przyjaciółmi czarne okulary i udawaliśmy właśnie tajniaków, chodząc pomiędzy tajniakami. W Międzynarodowy Dzień Kobiet rozdawałem na ulicy podpaski, za co zostałem nawet aresztowany i osadzony w więzieniu. Ale później miałem proces i mnie wypuszczono. Potem startowałem w wyborach do Senatu, ale przegrałem z dyrektorem zoo. W końcu wyjechałem z kraju i mieszkałem 10 lat we Francji. Niedawno przywiozłem do Polski swoje koty i napisałem książkę. A teraz kandyduję na prezydenta miasta stołecznego Warszawy, reprezentując Komitet Wyborczy „Weselsza i kompetentna Warszawa”

- Dziewczynka 2.: Do jakiego ugrupowania Pan należy?

- Major: No mówię — „Weselsza i kompetentna Warszawa”.

- Dziewczynka 2.: Co Pana skłoniło do kandydowania na prezydenta Warszawy?

- Major: Z jednej strony to, że tutaj jest tak smutno. Z drugiej — to, że dużo dziwnych rzeczy się tu dzieje. Są na przykład dziury w jezdni. Gdybym miał trochę pieniędzy, wziąłbym wóz ze smołą i już dzisiaj — zanim zostanę prezydentem — załatałbym te dziury. No, i jako że wszyscy mówią o korupcji, doszedłem do przekonania, że jeżeli jako prezydent będę pracował w czapce krasnoludka, to przecież krasnalowi nikt łapówek nie będzie dawał. W ten sposób za złotówkę (bo tyle chyba taka czapka kosztuje) zlikwidujemy problem korupcji, z którym tak mozolnie walczy jeden z moich konkurentów.

- Dziewczynka 2.: Rola prezydenta jest bardzo trudna. Czy czuje się Pan na siłach, aby podjąć to wyzwanie?

- Major: Tak, czuję się na siłach. Chociaż może nie do końca zdaję sobie sprawę, jak trudna to rola.

- Dziewczynka 1.: Jaki problem uważa Pan za najważniejszy do rozwiązania w życiu mieszkańców stolicy?

- Major: To problem psychologiczny. Mieszkańcy stolicy nie są szczęśliwi. Nie są usatysfakcjonowani swoim życiem. Mają wrażenie, że żyją w jakimś kieracie... Wiecie, co to jest kierat?

- Dziewczynka 1.: Nie bardzo.

- Major: To takie stare urządzenie, symbol beznadziejnej pracy, obracania się wkoło.

- Dziewczynka 1.: Jakie zmiany wprowadziłby Pan w życiu społecznym i administracyjnym tego miasta?

- Major: Na samym początku przynajmniej raz w roku obchodzono by w stolicy dzień uśmiechu. W drugim roku — dwa razy, później co kwartał, później co miesiąc, a później — co tydzień. W drugiej kadencji doprowadziłbym do tego, że ludzie uśmiechaliby się codziennie. To zmiany społeczne. Jakie tam jeszcze były?

- Dziewczynka 2.: Administracyjne.

- Major: Bardzo trudny temat. Musiałbym się dokładnie przyjrzeć ustrojowi tego miasta. To zbyt poważny problem, by tak swobodnie o nim mówić.

- Dziewczynka 1. i Dziewczynka 2.: To my dziękujemy.

- Major: No to super.

- Dziewczynka 1.: Chciałyśmy jeszcze o autografy prosić.

- Major: Dla kogo?

- Dziewczynka 1.: Dla nas — Agnieszki i Marty.

- „PB”: Do której klasy chodzicie?

- Agnieszka: Do drugiej gimnazjum.

- „PB”: I jak wrażenia po rozmowie?

- Agnieszka: Sądziłyśmy, że będzie gorzej.

- „PB”: Ze względu na kandydata?

- Agnieszka: To nasz pierwszy poważny wywiad. Ale tego wymaga od nas profil klasy (teatralno-dziennikarski).

- Major: No, to później tylko liceum — i studia dziennikarskie stoją przed wami otworem.

- „PB”: No właśnie, a co Pan myśli o polskich dziennikarzach?

- Major: Myślę, że zarabiają bardzo mało pieniędzy. Są rzeczywiście biedni i niekiedy intelektualnie wykorzystywani przez właścicieli wydawnictw i redaktorów naczelnych. Są w sytuacji nie do pozazdroszczenia, bo jedną cenzurę — komunistyczną — zastąpiły innego typu metody nacisku i wypaczania prawdy. Zawód dziennikarza może odegrać bardzo ważną rolę w przyszłości tego kraju, ale dzisiaj...?