Niektóre małe komitety z politycznego planktonu już się zorientowały, że bariera 5 tys. podpisów pod okręgową listą do Sejmu oraz 2 tys. pod kandydatem do Senatu to jednak progi za wysokie. Swoją aktywność ograniczą do zgłoszenia kandydatów do komisji obwodowych oraz mężów zaufania.
Najnowszy sondaż Kantar Public nieco potrząsnął sceną, zwłaszcza jednym komitetem. Co bardzo ważne, przeprowadzony został w badaniu bezpośrednim, wspartym komputerowo, a nie w telefonicznym – ten drugi sposób jest z definicji fałszywką. Zaznaczył się trend koncentracji kapitału wyborczego, czyli umacniania się wielkich. Zyskuje przede wszystkim PiS i trochę KO, natomiast topnieją kupki głosów reszty wyścigu – Konfederacji, Lewicy oraz Trzeciej Drogi (TD). Ta ostatnia spółka PSL i Polski 2050 zarejestrowała się w formule koalicyjnego komitetu wyborczego (KKW) i musi zdobyć do Sejmu co najmniej 8 proc. ważnych głosów, podczas gdy monopartyjnym komitetom wyborczym (KW) wystarcza 5 proc. Nad TD ciężko wisi pamięć o klęsce KKW Zjednoczona Lewica z 2015 r., gdy Leszek Miller przelicytował i z wynikiem 7,55 proc. zesłał swój SLD wraz z jego aliantami do niebytu. Notabene wtedy PSL samodzielnie jakoś się do Sejmu szczątkowo wczołgało z wynikiem 5,13 proc. W 2019 r., startując również samodzielnie, uzyskało natomiast wynik powyżej poprzeczki koalicyjnej, już pełną gębą – 8,55 proc. A zatem, tak na logikę, spółka sklejona przez ludowców z Szymonem Hołownią powinna zdobyć dwucyfrówkę, tymczasem Kantar wieszczy TD… 6 proc. Notabene gdy słyszę z ust lidera Polski 2050 całkowite absurdy prawne, czyli jego postulaty do Państwowej Komisji Wyborczej (PKW), to nawet się dołowaniu nie dziwię. Szymon nagle żąda od PKW – a nie od parlamentu! – dokonania od ręki zmian… ustawowych. Chciałby dwóch odrębnych spisów wyborców, na wybory i na referendum, gdy wspólny obowiązuje od 28 lat. Poza tym chciałby przedłużenia liczenia głosów do 48 godzin, gdy nie ma żadnych przepisów przerywania tej czynności i czasowego zaplombowania lokalu. Niestety dla komisji obwodowych, będą one pracowały 15/16 października naprawdę ponad granice fizycznej ludzkiej wytrzymałości.
Procedura zbierania podpisów zawiera pewien element wyjątkowo nieuczciwy wobec Polaków. Akurat w tym kodeksowym przepisie PiS nie musiało nic grzebać, istnieje on od zawsze. Otóż w nagłówku arkusza z podpisami poparcia kandydata do Senatu musi znajdować się konkretne nazwisko kandydata, poza nazwą komitetu i numerem okręgu. Nagłówek analogicznego arkusza do Sejmu jest natomiast całkowicie odpersonalizowany, wyborcy podpisują się w ciemno, znając tylko nazwę komitetu i numer okręgu. Niektóre partie pokazują zainteresowanym osobną kartkę z listą, ale nie ma ona mocy prawnej. PiS natomiast absolutnie niczego nie pokazuje, masa ludzka ma potulnie podpisywać, zaś najwyższy władca Jarosław Kaczyński nieustająco siedzi nad 41 listami okręgowymi i ustawia pionki, zmienia kolejność, jednych strąca, innych wstawia, przydziela ochłapy miejsc wasalom, etc. Nawet część członków obecnego klubu parlamentarnego PiS nie zna swojego losu. Wszystko dopięte zostanie dopiero przed 6 września, gdy zaufani emisariusze złożą listy zatwierdzone przez prezesa do okręgowych komisji wyborczych. Notabene podpisy wystarczy zebrać w przynajmniej 21 okręgach sejmowych, wtedy lista komitetu rejestrowana jest również w pozostałych 20. To jeszcze jedno ułatwienie dla dużych partii, niemające jakiegokolwiek uzasadnienia logicznego. Natomiast szkodliwy przepis, który streściłem w tytule, to wyraz generalnej pogardy całej klasy politycznej dla Polaków.