Pogoda na rynkach nie jest klarowna

Jagoda Fryc
opublikowano: 2016-03-31 22:00

Pierwszy kwartał inwestorzy mogą zaliczyć do udanych. W kolejnych miesiącach wszystko się może wydarzyć, co nie znaczy, że trzeba poskromić apetyt na zyski

Warren Buffett mawiał, że za pogodną jednomyślność zapłacić trzeba bardzo wysoką cenę. Tymczasem opinie ekspertów na temat koniunktury na rynkach w kolejnych miesiącach już dawno nie były tak różnorodne, co paradoksalnie pozwala zachować względny optymizm. Na inwestycyjnej mapie świata ścierają się dwa obozy: zwolenników rynków wschodzących i fanów rynków rozwiniętych.

— Nie będzie jednoznacznego wygranego, bo inwestycje będą mocno selektywne. W kończącym się kwartale mieliśmy mocną Brazylię, słabe Chiny, dość stabilne Niemcy i zmienne Stany Zjednoczone, które zbliżają się do szczytu. Jeśli Anglicy opowiedzą się w referendum za opuszczeniem Unii Europejskiej, to przegranym będzie oczywiście Europa — mówi Grzegorz Mielcarek, prezes Corum TFI.

Ropa w centrum uwagi

Pierwszy kwartał 2016 r. należał do rynków wschodzących. Giełdy w Turcji, Brazylii czy Rosji zwyżkowały o ponad 16 proc., i to pomimo ryzyka geopolitycznego. Lepsze nastroje zapanowały także na GPW — indeks blue chipów wzrósł od stycznia o 7 proc., a WIG o ponad 5 proc. Poprawa nastawienia inwestorów do akcji emerging markets była spowodowana odbiciem cen ropy naftowej oraz zapowiedzią umiarkowanego tempa podwyżek stóp procentowych przez Fed, co na powrót wyciągnęło kapitał z USA . Tylko w tygodniu zakończonym 23 marca na wschodzące rynki akcji napłynęły prawie 3 mld USD — najwięcej od ośmiu miesięcy.

— Jeśli Chiny nie zaskoczą negatywnie inwestorów, nic nie wskazuje na to, aby dobra passa rynków wschodzących miała się wkrótce skończyć. Tym bardziej że w minionych latach były słabsze od rynków rozwiniętych, więc potencjał nie jest na wyczerpaniu. Z drugiej strony, zwyżki, które na większości rynków trwają od połowy stycznia, zachęcają do realizacji zysków, co zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia krótkoterminowej korekty — ocenia Marek Buczak, dyrektor ds. rynków zagranicznych Quercus TFI.

Ogromną rolę w kontynuacji zwyżek na giełdach krajów wschodzących odgrywać będą ceny ropy naftowej. Łukasz Rozbicki, zarządzający z MM Prime TFI, przekonuje jednak, że fundamenty pod zwyżkę do nawet 50 USD za baryłkę są solidne. Pierre Andurand, zarządzający funduszami hedgingowymi, który przewidział ostatnie załamanie notowań surowca, obstawia natomiast, że notowania ropy odbiją w tym roku do 60-70 USD, by w 2017 r. sięgnąć 80 USD. Obaj eksperci swoje prognozy wspierają tym samym: trwałym ograniczeniem podaży.

— Jedynie Arabia Saudyjska, Iran i Kuwejt byłyby w stanie wydobywać ropę naftową po cenie 30 USD za baryłkę. Gdyby natomiast cena wzrosła do 60 USD, to kraje z Ameryki Południowej oraz pozostali członkowie OPEC osiągaliby zyski. Okazuje się, że najwyższe koszty wydobycia są w Rosji, USA i Kanadzie. Szacowany próg rentowności wynosi ponad 80 USD, a w przypadku tych ostatnich nawet powyżej 100 USD. Spółki są w stanie krótkoterminowo nie ograniczać wydobycia, aby utrzymać swoją pozycję na rynku, ale nie są w stanie funkcjonować w średnim i długim okresie, zwłaszcza jeżeli koszty wydobycia przekraczają cenę ropy — wyjaśnia Łukasz Rozbicki.

W rytm sondaży

Po drugiej stronie barykady są ci, dla których bezpośrednia inwestycja na rynkach wschodzących wciąż obarczona jest zbyt dużym ryzykiem.

— Moim zdaniem, ostatnie zwyżki na rynkach wschodzących były zbyt szybkie, dlatego najbliższe miesiące mogą przynieść uspokojenie. Są natomiast powody do zwyżek na rynkach rozwiniętych. Niemiecki indeks DAX jest na poziomie podobnym do osiągniętego już 2 lata temu, wyceny nie są szczególnie wysokie — zwłaszcza biorąc pod uwagę rentowności obligacji skarbowych — a niskie ceny surowców mogą pomagać gospodarkom, stopy procentowe są i pozostaną na niskim poziomie — wylicza Adam Łukojć ze Skarbca TFI.

Wtóruje mu dr Tomasz Bursa, wiceprezes Opti TFI, przekonując, że ekspozycję na ewentualne przyspieszenie wzrostu gospodarczego rynków wschodzących bezpieczniej jest zbudować pośrednio — poprzez kupowanie spółek z giełd rozwiniętych, które prowadzą biznes na rynkach wschodzących.

— Takie spółki można głównie znaleźć na rynku brytyjskim — głównie w sektorze finansowym, hiszpańskim oraz niemieckim wśród spółek przemysłowych — dodaje Tomasz Bursa. Na horyzoncie jest jednak ryzyko. Przed nami czerwcowe referendum w Wielkiej Brytanii i zdaniem Grzegorza Mielcarka to sondaże będą rządzić giełdami.

Dwa bratanki

Marek Buczak z Quercus TFI uważa, że mimo napiętej sytuacji w regionie tureckie akcje i obligacje wciąż pozostają łakomym kąskiem dla inwestorów. Pomaga też stabilizacja w polityce krajowej, jaka nastąpiła po zeszłorocznych wyborach.

— Wyceny niektórych tureckich blue chipów nie są już tak bardzo atrakcyjne, dlatego w kolejnych miesiącach szans na zarobek upatruję głównie w bankach oraz małych i średnich spółkach — ocenia Marek Buczak.

Eksperci nie tracą też wiary w warszawską giełdę, i to pomimo obaw o przyszłość polskiego rynku w świetle ewentualnych zmian w systemie emerytalnym. Jakub Bentke z KBC TFI zwraca uwagę, że wiele spółek notowanych jest przy wskaźniku cena do zysku poniżej 10, wypłaca relatywnie wysokie dywidendy i rozwija biznes. A to kusi.

— Nawet zakładając ewentualną podaż ze strony OFE, to ich wyceny wydają się być bardzo niskie. Widać to również w wynikach sprzedaży spółek po czwartym kwartale — poprawiały się one właśnie w segmencie maluchów i średniaków. Z tego powodu pozostajemy pozytywnie nastawieni do polskiego rynku akcji — mówi Jakub Bentke.

Tomasz Bursa także prognozuje kontynuacje zwyżek na GPW, powołując się na dobre otoczenie makroekonomiczne: silny wzrost gospodarczy, słabą walutę i program „Rodzina 500+” stymulujący konsumpcję.

— W tym segmencie warto zwrócić uwagę na spółki konsumpcyjne oraz windykacyjne, dla których obecny układ danych makro jest korzystny. W segmencie dużych spółek istnieje szansa na wzrost notowań banków, ale z zastrzeżeniem, że zostanie w końcu przedstawiona łagodniejsza wersja ustawy frankowej — zaznacza Tomasz Bursa. Entuzjazm studzi natomiast Adam Łukojć, który uważa, ze odbicie indeksu WIG20 nie miało podstawy w sytuacji fundamentalnej, a blue chipy są już raczej drogie, dlatego dalszy rajd ich notowań jest wątpliwy.

— Inwestorzy mogą też unikać małych i średnich firm z obawy o skutki przeglądu systemu emerytalnego, który ma się odbyć w połowie roku. Na koniec drugiego kwartału polskie indeksy mogą być na poziomach podobnych do obecnych — dodaje Adam Łukojć.

PROGNOZY
Dwa lata hossy przed blue chipami

Wejście indeksu WIG20 w terytorium hossy to zapowiedź dwóch wzrostowych lat na warszawskiej giełdzie, podpowiadają historyczne zależności. W środę indeks WIG20 powiększył skalę zanotowanych od styczniowego dna zysków do 20,7 proc. To oznacza, że trwające zwyżki można już oficjalnie nazwać hossą. To dobry sygnał dla posiadaczy akcji największych spółek z warszawskiego parkietu. W ostatnich dwudziestu latach, kiedy WIG20 zwyżkował o co najmniej 20 proc. po osiągnięciu przynajmniej 12-miesięcznego dołka, inwestorów od szczytu hossy dzieliło jeszcze zwykle aż 2 lata. W tym czasie WIG20 rósł średnio — bez uwzględnienia udziału w zyskach spółek — o 36 proc. (dla porównania — przeciętnie w ostatnich 20 latach dwuletnia stopa zwrotu dla pozbawionego dywidend WIG20 sięgała niespełna 5 proc.). Inwestorzy mogli liczyć na solidne zyski już w pierwszym miesiącu po wygenerowaniu sygnału kupna — WIG20 rósł w tym czasie o 2,7 proc. Po pół roku zyski inwestorów, cały czas bez uwzględnienia dywidend, sięgały 11,2 proc., a po pełnych 12 miesiącach — 13,1 proc. Hossa przyspieszała w drugim roku po wygenerowaniu korzystnego sygnału — WIG kończył go na 36,2-procentowym plusie. Wtedy jednak na zakupy było już jednak za późno. Po trzecim roku od wygenerowania sygnału WIG20 był już „tylko” na 17,2-procentowym plusie, co i tak było lepszym wynikiem od notowanego w losowo wybranych trzech latach (+7,4 proc.). [MWIE]