Spory oddźwięk uzyskały ogłoszone w ubiegłym tygodniu dane o wydajności pracy w różnych krajach. W zestawieniu tym za punkt odniesienia przyjęto wydajność w Stanach Zjednoczonych, którą opisano jako 100 umownych jednostek. Na pierwszym miejscu listy znalazł się Luksemburg (127), a wydajniejsi od Amerykanów są także pracownicy w Norwegii, Francji i Irlandii. Niemcy pracują z wydajnością niemal równą amerykańskiej. Polska wydajność (41) jest o ponad połowę niższa od tej w USA czy Niemczech. Wprawdzie jeszcze niżej od nas znalazła się Korea Południowa, ale i tak nasza odległa pozycja na liście nie daje powodów do radości.
Takie dane więcej mówią o danym kraju jako całości niż o jednostkowej wydajności, której z pozoru dotyczą. Pod uwagę musieli zostać wzięci wysokokwalifikowani pracownicy nowoczesnej, skomputeryzowanej i zrobotyzowanej fabryki oraz robotnicy zasuwający łopatą, aż pot cieknie im po krzyżu. Jeszcze bardziej zróżnicowani są pracownicy sfery usług. Jest tu i lekarz, i kasjerka w supermarkecie, i właściciel warsztatu naprawczego, do którego przychodzi klient z zepsutą suszarką. W dodatku wszystkie dane zostały jeszcze przeważone przez indeks siły nabywczej waluty krajowej, co zapewne dobrze służy ich porównywalności, ale jeszcze bardziej zaciemnia surowe informacje na temat faktycznej, niejako fizykalnej wydajności w każdym kraju.
To są przyczyny, dla których niższym poziomem wydajności pracy w Polsce nie należy się zamartwiać (choć zapewne lepiej byłoby sytuować się w tabeli wyżej). Ważniejsze są dane o tym, jak wydajność pracy zmieniała się w ostatnich latach. I tu pozytywne zaskoczenie — Polska nie ma się czego wstydzić. Efektywność rośnie i to systematycznie przez ostatnie dziesięć lat o blisko 5 procent rocznie. Są to przyrosty o wiele większe niż w krajach rozwiniętych. Nie jesteśmy wprawdzie liderem, wydajność jeszcze szybciej rośnie w małych krajach bałtyckich i w Chinach, ale gospodarki bałtyckie są niewielkie, Chiny zaś mają wielki dystans do odrobienia.
Szybki wzrost wydajności pracy w Polsce ma źródło w wielkich rezerwach z przeszłości. Stosunkowo łatwo było rozlazłą gospodarkę wziąć w karby i wprowadzić na wyższe obroty, nawet bez wielkich wydatków inwestycyjnych na nowe technologie (przy okazji, niestety, płacąc cenę wysokiego bezrobocia).
Ale wzrost wydajności ma jeszcze jedną przyczynę. Są nim mądre decyzje podjęte przez tysiące przedsiębiorców. Bo czego jak czego, ale akurat wzrostu wydajności pracy nie da się centralnie zarządzić.
Dla poprawy wskaźników warto godzić się na pewne koszty społeczne. Rosnąca wydajność jest wartością samą w sobie, gdyż prowadzi do stanu dzisiaj najcenniejszego — zwiększa konkurencyjność gospodarki. A na tym właśnie polu toczy się dzisiaj gra o cywilizacyjną przyszłość.