Politycy mogą to zniweczyć

BMK
opublikowano: 2006-06-01 00:00

Resort pracy chce zwiększyć wydatki na świadczenia rodzinne i pomoc społeczną. Pracodawcy nie chcą o tym słyszeć. Minister finansów też.

Anna Kalata, minister pracy i polityki społecznej, zaproponowała, by od września wzrosły kwoty zasiłków rodzinnych i dodatków do nich, m.in. z tytułu wielodzietności, rozpoczęcia roku szkolnego, kształcenia i rehabilitacji dziecka niepełnosprawnego. Od października mają wzrosnąć niektóre świadczenia z pomocy społecznej.

— Realizujemy w ten sposób program państwa solidarnego. Staramy się dbać o polskie rodziny, ponieważ nie są nam obce problemy ludzi biednych i wykluczonych — tłumaczy Anna Kalata.

Zmiany mają kosztować budżet ponad 400 mln zł w tym roku i prawie 1,5 mld zł w 2007 r. Zyta Gilowska, wicepremier i minister finansów, już zapowiedziała, że nie będzie wspierać żadnych działań zmierzających do wzrostu wydatków socjalnych.

Do 15 czerwca propozycje ma zaakceptować Komisja Trójstronna. Wątpliwe jednak, by uzyskały one aprobatę pracodawców.

— Zmiany w zakresie świadczeń społecznych powinny być dokonywane kompleksowo, co oznacza, że łączne transfery społeczne w żadnym razie nie powinny wzrosnąć. Przeciwne — powinny być obniżone — uważa Jeremi Mordasewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.

Zwraca uwagę, że transfery socjalne pochłaniają w Polsce 18 proc. PKB, w Czechach — 12 proc.

— A to Czesi stanowią normę, a nie my. 1 proc. PKB to prawie 10 mld zł, czyli w porównaniu z Czechami na transfery wydajemy około 60 mld zł za dużo. Nie stać nas na to — tłumaczy ekspert Lewiatana.

Przyznaje jednak, że transfery na politykę rodzinną są w Polsce niskie. Zupełnie inaczej wyglądają wydatki na wcześniejsze emerytury i renty.

— Te wynoszą 50 mld zł. Rząd powinien je ograniczyć, jeżeli chce zwiększyć transfery na dzieci. Wtedy propozycja byłaby zasadna. Problem polega na tym, że minister tego nie proponuje. Wygląda zatem na to, że nie jest to kompleksowe rozwiązanie, lecz jedynie zwiększanie wydatków. Taka sytuacja jest absolutnie nie do przyjęcia — uważa Jeremi Mordasewicz.

Jego zdaniem, ze względu na nadchodzące wybory samorządowe, na razie nie ma co liczyć na poprawę sytuacji.

— Politycy stracili umiar. Będą próbowali kupić sobie głosy nawet za cenę zwiększania deficytu i długu publicznego — uważa ekspert Lewiatana.