Polska energetyka wymaga dużych zmian

Anna BełcikAnna Bełcik
opublikowano: 2012-03-07 00:00

ROZMOWA Z PROF. KRZYSZTOFEM ŻMIJEWSKIM Z POLITECHNIKI WARSZAWSKIEJ, SEKRETARZEM GENERALNYM SPOŁECZNEJ RADY DS. NARODOWEGO PROGRAMU REDUKCJI EMISJI

„Puls Biznesu”: Jakość usług energetycznych w Polsce odbiega od europejskich standardów?

Krzysztof Żmijewski: W Europie średnia przerwa w dostawie energii elektrycznej do klienta wynosi niecałe 50 minut w ciągu roku. W Niemczech jest to ledwie 17 minut. Polak prądu nie ma przez 360 minut w roku. Nie odczuwają tego jedynie mieszkańcy Warszawy i największych miast, reszta kraju ma solidne powody do niezadowolenia. Niedawno Unia Europejska narzuciła na nas obowiązek wymiany żarówek na energooszczędne. Ale myślę, że w Brukseli po prostu nie wiedzą, że na polskiej prowincji napięcie elektryczne nie jest europejskie, tylko postsowieckie. Aż 40 proc. elektrowni w Polsce ma ponad 40 lat. A my zamiast szukać sposobów na budowę nowych, za wszelką cenę staramy się przedłużyć życie starym. Przestarzałe są też sieci energetyczne. I jest ich zdecydowanie za mało, trzy razy mniej niż w Niemczech. Dwa lata temu zakończyła się budowa linia energetycznej Ostrów — Plewiska na trasie od Bełchatowa do Poznania. W 1998 r. podpisywałem dokumenty pozwalające rozpocząć jej budowę. Wynik: 200 km w 12 lat.

Ratunkiem będzie trójpak energetyczny?

Potrzebny jest czteropak. Do ustawy energetycznej, prawa gazowego i ustawy o odnawialnych źródłach energii trzeba dołożyć ustawę o korytarzach przesyłowych. Bez nich prace nad zwiększeniem wydajności odnawialnych źródeł energii czy źródeł węglowych pójdą na marne. Po co nam energia, której nie można rozprowadzić po kraju? Na szczęście prace nad tą ustawą są już dość zaawansowane. Zmiany idą w dobrym kierunku, ale do projektów mam sporo uwag.

Jakie zapisy są złe?

Proszę się postawić w sytuacji organizatora dużego biznesu, np. zarządcy centrum handlowego albo strefy ekonomicznej. Ustawodawca narzuca na niego obowiązek posiadania koncesji na dystrybucję energii. Po co? Przecież dostawa energii nie jest kluczowym obszarem jego działalności. Jeśli administrator zostanie zmuszony do zredukowania taryfy za usługę dostawy, to podniesie ceny najmu. Wystarczyłoby w ustawie zapisać, że koncesjonowanie nie dotyczy podmiotów sprzedających energią najemcom. Absurdem jest też kultywowany w Polsce absolutny prymat gminy, zwłaszcza w zakresie planowania przestrzennego. W sprawach strategicznych, jak budowa linii energetycznej, rurociągu z ropą, gazem lub — w przyszłości — dwutlenkiem węgla, decyzje powinny zapadać na szczeblu centralnym. Gminy zgodnie z zasadą pomocniczościpowinny mieć prawo głosu w sprawie tego, co się dzieje na ich terenie, ale mają zbyt duże możliwości zakwestionowania odgórnych decyzji.

Potrafimy sprostać unijnym wymaganiom?

Nie.

Ale pan wielokrotnie mówił też o hipokryzji unijnej polityki.

Pokazuję drugie dno unijnych rozporządzeń, ale nie protestuję przeciwko wszystkim pomysłom Unii. Bruksela bezwzględnie rozwiązała kwestię ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Wydzieliła limity, a za ich przekroczenie ustaliła karę — 100 euro za tonę. Dla Polski oznaczałoby to trzykrotnie większy koszt energii. To się nie opłaca, zwłaszcza że limit, mimo uiszczenia kary, i tak trzeba wykupić. Jestem przeciwnikiem tzw. współspalania, czyli dorzucania drewna do węgla i spalania go w zwykłej elektrowni. Ma nam to pomóc w wyprodukowaniu 15 proc. odnawialnej energii w 2020 r. Ale to są półśrodki tuszujące braki na krajowym rynku energetycznym. Takie działania są opłacalne, ale wycina się lasy. W ich miejsce miały powstać plantacje energetyczne, ale w Polsce z tego pomysłu się wycofano. Co więcej, biomasę importujemy, ponoć już prawie 3 mln ton rocznie. Transport z Ameryki Południowej czy Afryki powoduje dodatkową emisję dwutlenku węgla. A mówi się, że biomasa jest bezemisyjna.