Polska poradzi sobie bez euro

Marcel LesikMarcel Lesik
opublikowano: 2020-05-19 22:00

Ekonomiści EBOR uważają, że jest szansa na szybkie wyjście z kryzysu, który nad Wisłą powinien być płytszy niż w regionie i całej UE dzięki specyfice naszej gospodarki

Przeczytaj wywiad i dowiedz się:

  • jakie są szanse, że kryzys gospodarczy będzie lżejszy niż zakładano 
  • jakie są perspektywy Polski i jakie mamy przewagi nad innymi krajami 
  • czy Polska powinna spieszyć się z wejściem do Strefy Euro 
  • jak ekonomiści EBOR oceniają rządowe tarcze antykryzysowe 

„Puls Biznesu”: EBOR przewiduje, że polski PKB w 2020 r. spadnie o 3,5 proc., by w 2021 r. wzrosnąć o 4 proc. Dlaczego bazowy scenariusz prognozy EBOR zakłada odbicie w kształcie litery V?

Marcin Tomaszewski: Ostatnia publikacja Komisji Europejskiej jest bardziej pesymistyczna od naszej. Źródłem różnic jest nadzwyczajnie duża doza niepewności co do przebiegu pandemii i sposobów rozmrażania gospodarki. W naszym scenariuszu zakładamy, że najsilniejsze restrykcje pozostaną w mocy najwyżej do połowy roku, a od trzeciego kwartału gospodarka powinna już rosnąć. W koronawirusowych statystykach Polska i inne państwa Europy Centralnej wypadają lepiej niż kraje Europy Zachodniej. Statystyki mogą wprawdzie być obarczone błędem, bo zależą od tego, co lekarz wpisze do karty zgonu, ale porównanie okresu marzec—kwiecień w tym roku i latach poprzednich wskazuje, że w Polsce i innych krajach regionu umieralność jest mniejsza, na co wpływ miały też oczywiście inne zjawiska, jak spadek liczby wypadków na drogach lub w pracy.

W jaki sposób te statystyki przełożą się na gospodarkę?

M.T.: Uważamy, że restrykcje będą znoszone szybciej. Możemy to już zaobserwować w innych krajach regionu, np. na Słowacji, Łotwie, Litwie i w Estonii, gdzie granice zostały lub wkrótce zostaną częściowo otwarte. W Polsce także postępuje luzowanie restrykcji — 13 maja premier Morawiecki ogłosił trzeci etap: przy zachowaniu wymogów sanitarnych będą otwarte salony fryzjerskie, restauracje, przedszkola itd. Sytuacja jest jednak dynamiczna — np. w Korei Południowej, gdzie wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, w ostatnich dniach pojawiły się nowe przypadki zakażeń.W ubiegłym tygodniu nowe przypadki COVID-19 wykryto też w Wuhanie, czyli ognisku choroby.

Relatywnie mały spadek PKB przewidują państwo w Polsce i na Węgrzech. W pozostałych krajach regionu ma wynieść ok. 6 proc. Co wyróżnia Polskę w UE?

M.T.: W porównaniu np. do Wielkiej Brytanii czy Francji baza konsumencka w Polsce jest młodsza, a właśnie młodsze pokolenie jest bardziej aktywne w gospodarce. Dlatego spodziewany przez nas w najbliższych miesiącach rozruch powinien być bardziej dynamiczny. Ponadto Polska jest trochę rzadziej zaludniona, co ułatwia utrzymanie społecznego dystansu.

A skąd różnica między nami i Węgrami a innymi krajami regionu?

M.T.: Od innych krajów regionu Polska jest większa, a tym samym mniej narażona na skutki załamania handlu zagranicznego. Jest też bardziej zdywersyfikowana i mniej zależna od turystyki. Np. na Słowacji gospodarka jest homogeniczna — sektor samochodowy odpowiada za ponad 50 proc. produkcji przemysłowej. Ogromny kryzys przemysłu motoryzacyjnego, spowodowany załamaniem w transporcie i mniejszym popytem ze strony firm, jest głównym winowajcą tego, że spadek PKB na Słowacji będzie w tym roku głębszy niż w Polsce. Z drugiej strony — jeśli w przyszłym roku nastąpi odbicie, na Słowacji będzie wyraźniejsze niż w Polsce czy na Węgrzech. Z kolei kraje bałtyckie to bardzo małe gospodarki, w ogromnej mierze uzależnione od handlu oraz transportu, ponieważ przebiega przez nie szlak łączący Europę Zachodnią z Rosją. Z powodu załamania popytu zewnętrznego odczują kryzys mocniej niż my, nie będzie on jednak tak dotkliwy jak kryzys sprzed ponad dekady. Ich sytuacja fiskalna jest lepsza niż wtedy i są członkami strefy euro, więc mają dostęp do tańszego finansowania. W ostatnich latach ich wzrost gospodarczy był też bardziej zrównoważony, a sektor prywatny zdecydowanie mniej zadłużony niż ponad 10 lat temu.

Czy stosunkowo niewielki spadek naszego PKB oznacza, że możemy się spodziewać łagodnego przebiegu kryzysu?

Mateusz Szczurek: Określenie „łagodny” trzeba rozumieć relatywnie. W porównaniu do prognoz z października będzie to monstrualne załamanie koniunktury — spadek oczekiwanego wzrostu PKB o 7 pkt proc. to nie przelewki. Co gorsza, cały czas mówimy tylko o możliwych scenariuszach. To że np. na Słowacji wśród osób testowanych na obecność wirusa nie wykrywa się nowych przypadków, to świetna wiadomość. Trend może jednak szybko się odwrócić — sytuacja na Śląsku jest doskonałym przykładem. W grę wchodzą też znacznie, znacznie gorsze scenariusze, nie chciałbym więc, żeby wybrzmiał tutaj optymizm i przekonanie, że jest świetnie — bo nie jest. Przed nami są wtórne problemy związane z kryzysem — dotyczące systemu płatniczego, sektora bankowego, wpływu potencjalnych bankructw firm i bezrobocia na jakość portfela kredytowego itd. To wszystko wyzwania na 2021 r. Na pewno jednak swoboda władz w zakresie polityki antykryzysowej jest dziś większa niż w 2009 r., a świat gospodarczy wyciągnął lekcję z poprzedniego kryzysu, jeśli chodzi o tempo wdrażania programów pomocowych i wycofywania się z nich, na co przyjdzie czas w kolejnych miesiącach i latach.

Co jest największym zagrożeniem dla państwa prognozy dla Polski?

M.S.: Sytuację może pogorszyć Śląsk, gdzie skala zakażeń dramatycznie wzrosła wśród pracowników kopalń. Znoszenie ograniczeń w aktywności publicznej i gospodarczej również grozi znacznym wzrostem liczby zakażeń, który będzie oznaczał powrót restrykcji, a w efekcie — dłuższą i głębszą recesję. Nie możemy też liczyć na dynamiczne i zdrowe odbicie PKB, jeśli gospodarki Europy Zachodniej pozostaną w letargu. Rynek wewnętrzny to tylko jeden motor wzrostu, drugim, równie istotnym, jest handel i działalność naszych firm za granicą.

Jak ocenia pan tarcze antykryzysowe wprowadzone przez rząd?

M.T.: Sytuacja regionu jest dużo lepsza niż podczas kryzysu sprzed ponad dekady, dlatego kraje mogą sobie pozwolić na bardziej hojne programy pomocowe. Polska ma jeden z największych pakietów w Europie — bezpośrednie wsparcie z nowej tarczy finansowej PFR to 6 proc. PKB, do czego należy dodać 9 proc. PKB w postaci gwarancji pożyczek i innych transferów z wcześniejszej tarczy antykryzysowej. Rozmiar pakietu pomocowego jest więc imponujący — pytanie, jak wygląda wdrażanie tej pomocy.

Jak sobie z tym radzimy?

M.T.: Wielu ekspertów i przedstawicieli przedsiębiorców zgłaszało zastrzeżenia, że tarcza finansowa PFR pojawiła sie za późno. Od kiedy jednak program działa, wdrażanie przebiega sprawnie, w dużej mierze dzięki digitalizacji. Pomogła też infrastruktura banków komercyjnych.

Z drugą częścią tarczy, obsługiwaną przez ZUS i urzędy pracy, jest równie dobrze?

M.T.: Rozpatrywanie wniosków idzie mniej sprawnie — większość jest wypełniona ręcznie, potem muszą być przez kogoś sprawdzone, urzędnik kontaktuje się z firmą, żeby potwierdzić informacje, a następnie wszystko trzeba wprowadzić do systemu komputerowego. W lotnictwie czynnik ludzki odpowiada za 70 proc. prowadzących do katastrofy błędów w pilotażu. Gdy zależy nam na precyzji, a jednocześnie szybkości działania, sprawny autopilot, przy poprawnie zdefiniowanym algorytmie i wiarygodnych informacjach z zewnątrz, poradzi sobie lepiej.

Czy kryzys uwidocznił zalety posiadania własnej waluty i prowadzenia niezależnej polityki monetarnej, czy wręcz przeciwnie — kraje poza strefą euro coś straciły?

M.S.: Jak zwykle kryzys uwidocznił zalety bycia dojrzałą gospodarką — niezależnie od tego, czy się jest w strefie euro czy nie. Poza strefą ten czynnik jest ważniejszy. Kraje strefy euro, także z naszego regionu, nie mają żadnych problemów z dostępem do taniego finansowania dla rekordowych programów pomocowych. Polska i Węgry także nie mają z tym problemu dzięki reputacji na rynkach finansowych budowanej przez dekady i współdziałaniu rządów z bankami centralnymi. Zagrożenie inflacyjne jest pewnie nieco większe niż w przypadku strefy euro, ale Polskę i Węgry starć dzisiaj na słabszy kurs bez większych zagrożeń dla stabilności systemu finansowego. Finansowanie jest znacznie większym wyzwaniem dla krajów, które mocniej przejmują się stabilnością kursu — np. z powodu euroizacji [przyjęcia euro bez wstąpienia do strefy — red.] lub znacznego udziału kredytów walutowych. Chorwacja czy Rumunia mają w tym zakresie mniejszą swobodę i z tej perspektywy członkostwo w Eurolandzie byłoby dla nich zapewne wygodniejsze. Strefa euro i Europejski Bank Centralny też wiele się nauczyły po 2010 i 2012 r. Nie sądzę jednak, żeby ten kryzys wykazał, że dla Polski członkostwo w strefie euro jest lepsze.

Czy do Eurolandu mogą powrócić koszmary znane z lat 2010, 2012, 2015, kiedy kraje z południa kontynentu stały na skraju upadłości?

M.S.: Wszystko zależy od tego, jak szybko będziemy wychodzili z obecnej fazy kryzysu. Jeśli spełnią się założenia leżące u podstaw prognoz — zarówno naszych, jak i Komisji Europejskiej — nie musi być zbyt dużych problemów. Jeśli jednak epidemia i blokada gospodarek będą się przeciągały, będzie znacznie więcej wyzwań dla sektora bankowego. Każdy kryzys w strefie euro zwiększa tarcia na linii północ—południe. Było to bardzo dobrze widoczne podczas dyskusji nad wieloletnim budżetem Unii Europejskiej, przebija się też w dyskusjach o tzw. corona-bonds czy rozważaniach o „uwspólnotowieniu” reakcji na kryzys [rozłożeniu ciężaru długu związanego z programami pomocowymi na wszystkie kraje UE — red.]. Temperatura tego sporu jest obniżana wsparciem Europejskiego Banku Centralnego i łatwością dostępu do finansowania dla wszystkich krajów.

Jaka jest przyszłość europejskich reguł budżetowych w obliczu wymuszonego epidemią zwiększenia wydatków państw członkowskich?

MS: Na razie europejskie reguły fiskalne działają i nie przeszkadzają w reagowaniu na kryzys — to dla nich bardzo ważny test. Żeby nie wyrzucać ich do kosza, wprowadza się klauzule wyłączające. Ogólna klauzula wyłączająca została aktywowana przez Radę Europejską po rekomendacji komisji 20 marca. Wbrew powszechnej opinii nie oznacza to jednak zawieszenia reguł, a jedynie znacznie większą elastyczność w zakresie wymagań od państw członkowskich. Klauzula powinna jednak mieć albo termin ważności, albo — w sytuacji tak niepewnej jak obecna — wyznaczoną datę weryfikacji i podjęcia decyzji, co dalej.

Jakich zmian w tym zakresie możemy się spodziewać po kryzysie?

M.S.: Na pewno znacznie, znacznie wzrośnie stosunek długu do PKB we wszystkich krajach Unii Europejskiej. W wielu państwach dystans do 60 proc. z załącznika do traktatu z Maastricht jest już naprawdę olbrzymi. To oznacza, że obecnie obowiązujące reguły, wymagające np., żeby każdy kraj co roku skracał ten dystans o 1/20, stają się wirtualne. To przemawia za zmianą. Możliwym kierunkiem jest zróżnicowanie celów w zakresie długu publicznego dla poszczególnych krajów. Nie uważam jednak, że reguły powinniśmy wyrzucić do kosza. Dzięki mechanizmom hamującym wydatki kraje takie jak Niemcy miały większe pole manewru w budżetach i mogły bardziej zdecydowanie zareagować na kryzys.

Czy kryzys może być impulsem do ważnych zmian na rynku pracy i w systemie podatkowym? Eksperci proponują wiele — ich zdaniem pożądanych — rozwiązań: wyższy liniowy PIT, zwiększenie progresji podatkowej, uproszczenie systemu podatkowego itd.

MS: To nie jest czas na podwyższanie podatków, choć w dłuższym okresie reformy w zakresie opodatkowania pracy i kapitału są konieczne. Niektóre propozycje, np. dotyczące zwiększenia progresji podatkowej, nie są nowością. Ministerstwo Finansów zajmowało się tą kwestią w czasach, kiedy ja nim kierowałem [Mateusz Szczurek był ministrem finansów w rządzie PO w latach 2013-15 — red.]. Polska jest pod tym względem pewnym kuriozum, razem z Chile i Węgrami. Dziś bodźców politycznych czy merytorycznych w tym zakresie nie ma jednak więcej niż zwykle. Jeśli chodzi o zasypywanie nierówności między osobami na etacie i samozatrudnionymi, to akurat dzisiaj samozatrudnionym niekoniecznie wiedzie się lepiej.