Polska powinna budować relacje z państwami z Azji

PARTNEREM PUBLIKACJI JEST POLSKA IZBA HANDLU
opublikowano: 2025-09-05 00:59

Przez stulecia Europa była punktem odniesienia dla reszty świata. Dziś to złudzenie coraz szybciej pęka — gospodarczy środek ciężkości przesuwa się na Wschód. Rynki azjatyckie rosną w siłę, a protekcjonistyczne odruchy UE tylko uwypuklają pytanie: jak długo jeszcze możemy pielęgnować złudzenie, że to my wyznaczamy reguły gry?

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zmiana układu sił na świecie znajduje od­zwierciedlenie także w relacjach Polski z krajami azjatyckimi. Wymiana handlo­wa z Chinami rozwija się w imponującym tempie: w 2024 r. wartość importu sięgnę­ła niemal 49 mld EUR, podczas gdy polski eksport nie przekroczył 3,5 mld. Ta dys­proporcja była punktem wyjścia do dysku­sji w panelu „Protekcjonizm UE a relacje handlowe Polska–Azja” podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Rozmowa koncentrowała się na barierach w handlu z rynkami azjatyckimi i sposobach na przy­ciągnięcie inwestorów nad Wisłę. Wśród zaproszonych gości znaleźli się: Maciej Ptaszyński, prezes zarządu Polskiej Izby Handlu; Andrzej Szumowski, dyrektor Biura Współpracy z Zagranicą Krajowej Izby Gospodarczej; prof. Anna Visvizi, kierow­nik w Zakładzie Międzynarodowej Polityki Ekonomicznej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego.

Dobre relacje z Azją leżą w interesie polskiej gospodarki

Przywykliśmy patrzeć na świat przez pry­zmat map, na których Europa zajmuje cen­tralne miejsce — to stąd wychodziły idee zmieniające dzieje świata i stąd płynęła go­spodarcza dominacja. Jeśli jednak obrócić globus na południku Greenwich — tak jak proponuje Andrzej Szumowski — Europa jawi się już nie jako serce kontynentu, lecz jego peryferyjny skrawek. To symboliczny obraz zmiany, która dokonuje się na na­szych oczach: kończy się epoka dominacji Starego Świata, zapoczątkowana odkrycia­mi geograficznymi w XV wieku.

— W tej układance my jako element Unii Europejskiej — Polska, szósta gospodarka UE i dwudziesta świata — powinniśmy się zastanowić, jaką przyjąć politykę ekspansji, otwierania się na inwestycje i budowania re­lacji gospodarczych. Wszystko po to, by dzia­łać w interesie naszej gospodarki i naszych przedsiębiorców — mówił wiceprezes KIG.

Tymczasem gospodarczy środek ciężko­ści już się przesuwa. W Azji przyspieszają procesy integracyjne, rośnie znaczenie or­ganizacji takich jak Szanghajska Organizacja Współpracy, a nowe państwa — od Indii po Wietnam — coraz śmielej zaznaczają się na globalnej scenie. To one korzystają z rewo­lucji technologicznej i społecznej, kształtują nowe modele rozwoju i coraz częściej wy­znaczają standardy, do których inni mu­szą się dostosować. Dla wielu sektorów to właśnie tam rodzą się trendy, które potem docierają do Europy.

Unia Europejska zbyt często patrzy na ten proces przez pryzmat własnych spo­rów i dylematów. Decyzje, które w kra­jach azjatyckich zapadają błyskawicznie, w Polsce potrafią utknąć na lata w gąszczu debat i niepewności. Jak zauważa Radosław Pyffel, Chiny nie czekają, aż Europa zdecy­duje się otworzyć drzwi — one i tak będą obecne na naszym kontynencie. Pytanie brzmi jedynie: w którym kraju znajdą dla siebie miejsce.

— To czas na przebudzenie i zobacze­nie, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Musimy znaleźć równowagę, bo mam wra­żenie, że wciąż żyjemy we własnym świecie, a cena tej iluzji może być ogromna — nie tylko w biznesie — przestrzegał ekspert Instytutu Sobieskiego.

Zbyt radykalne podejście ograniczy dostęp do technologii

Europa chce być niezależna i bezpieczna, ale coraz częściej ryzykuje, że w imię ochrony własnych interesów odetnie się od źródeł rozwoju. Rynek energii, motoryzacja, nowe technologie — wszystkie te sektory są dziś w dużej mierze uzależnione od importu z Azji.I właśnie tutaj pojawia się największe napię­cie: jak chronić wspólnotę przed rosnącą dominacją Chin, nie blokując jednocześnie dostępu do kluczowych komponentów?

— Zmierzamy w dość dziwnym kierunku przeregulowania. Jeżeli ograniczymy dostęp dostawców sprzętu elektronicznego z Azji, sami podetniemy gałąź, na której siedzimy — ostrzegał Maciej Ptaszyński.

Skala zależności jest ogromna: aż 83 proc.paneli fotowoltaicznych sprowadzamy z Chin,podobnie jak 61 proc. półprzewodników i niemal połowę obwodów drukowanych.

— Przez zbyt protekcjonistyczne działania możemy stracić dostęp do tanich technologii i odnawialnych źródeł energii. To przełoży się na wzrost kosztów przedsiębiorstw, spa­dek ich rentowności, a w końcu na wyższe ceny — wyliczał szef Polskiej Izby Handlu.

Na tym tle wyraźnie widać, jak dużą rolę odgrywają decyzje Komisji Europejskiej. Jej polityka — balansująca między otwartością a ochroną — bywa dla biznesu równie pro­blematyczna, jak konkurencja z Azji.

Dyskusja pokazała, że nadmierny protek­cjonizm może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych: zamiast wzmacniać Europę, osłabi jej firmy w globalnej rywalizacji. To prowadzi do kolejnego pytania — czy Unia i Polska wciąż są atrakcyjnym partnerem dla inwestorów z Azji?

Potrzeba długiego horyzontu

Jeszcze w połowie XX wieku Chiny ucho­dziły za kraj biedny i pogrążony w chaosie. Dziś to jedna z największych potęg gospo­darczych świata. Napoleon przestrzegał, że „gdy Chiny się obudzą, świat zadrży” — i to przebudzenie już nastąpiło. Europa musi się zmierzyć z graczem, który działa w innej logice niż my. Różnice zaczynają się już na poziomie strategicznym.

— W Europie myśli się w perspektywie od wyborów do wyborów, a w Chinach planuje się przyszłość dla dzieci i wnuków. My mamy zegarki, oni mają czas. To lekcja długofalowego myślenia, której wciąż nam brakuje — zauważał Andrzej Szumowski.

Brak takiego podejścia najlepiej po­kazuje polska obecność instytucjonalna w Państwie Środka. Polska, mimo rosną­cych ambicji gospodarczych, dysponuje tam zaledwie kilkoma pracownikami pla­cówek dyplomatycznych i biur handlo­wych.

— W Pekinie mamy trzech pracowni­ków ambasady, a na szczycie w Szanghaju zabrakło wysokich przedstawicieli Polski. Chińczycy mają pamięć słonia i zapamiętają to — podkreślał wiceprezes KIG.

Tymczasem polskie firmy coraz bardziej interesują się rynkami pozaeuropejskimi. Radosław Pyffel zdradza, że w consultingu po okresie „ustawionego” biznesu pojawi­ła się fala zleceń dotyczących ekspansji na chiński rynek, zwłaszcza w sektorze no­wych technologii.

— W Chinach trzeba inwestować na se­rio: mieć magazyn, ludzi, biuro na miejscu. Nie wystarczy wysłanie dwóch kontenerów i sprawdzanie Excela. Nie jest to bardzo trudne, ale wymaga dojrzałości bizneso­wej — tłumaczył ekspert.

Jego zdaniem, paradoksalnie, to mniej­sze firmy mogą w tej sytuacji okazać się bardziej skuteczne.

— Polacy są pracowici, zdolni, przed­siębiorczy i gotowi zaakceptować ryzyko oraz ponosić koszty przez dłuższy czas. Dlatego w przypadku MŚP jestem optymi­stą. Natomiast duży biznes w Polsce wciąż tkwi w „przedcovidowym” świecie — i tu jestem pesymistą — ocenił reprezentant Instytutu Sobieskiego.

Chiny planują w kategoriach dekad i po­koleń, podczas gdy w Polsce wciąż wygry­wa logika doraźnych decyzji. To przepaść, której nie da się zasypać szybko — ale bez zmiany podejścia Polska ryzykuje, że po­zostanie jedynie biernym obserwatorem globalnych procesów.

Nadregulacje, które odstraszają zagranicznych inwestorów

Przyciąganie inwestycji z Chin nie wymaga skomplikowanych zabiegów, lecz podstaw, które w Polsce wciąż zawodzą.

— Fundamentem jest zaufanie do pań­stwa i przewidywalność stanowionego prawa. Inwestorzy muszą mieć pewność, że reguły gry nie zmienią się po roku czy dwóch — zaznaczył Maciej Ptaszyński.

Polskie działania regulacyjne nie dają ta­kiej gwarancji. Przykład? Ustawa o systemie kaucyjnym, która została znowelizowana jeszcze zanim weszła w życie. Inny problem to tzw. gold-plating, czyli wychodzenie poza literę unijnych dyrektyw.

— Nie chodzi o to, by tworzyć maksymal­nie skomplikowane przepisy i dokładane obciążenia. W przeciwnym razie czynimy Unię — a więc i nas — coraz bardziej skompli­kowaną i nieprzyjazną dla przedsiębiorców i inwestorów z zewnątrz — przekonywał szef Polskiej Izby Handlu. — Ustawa o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa to przykład nadregulacji, która może, choć nie powin­na, uderzyć nawet w kilkanaście branż, odciąć polskie firmy od nowoczesnych technologii i zahamować transfer innowa­cji. Tymczasem nikt nie rozwija nowych technologii szybciej od Chin. Kraj ten w cią­gu dekady zbudował i utrzymuje własną stację kosmiczną, podczas gdy nawet NASA bez wsparcia prywatnego biznesu miała­by problem.

Prof. Anna Visvizi wskazywała, że Polska powinna patrzeć na relacje z Chinami sze­rzej i szukać nowych możliwości.

— Struktura chińskiej gospodarki się zmienia, a wraz z nią struktura społeczeń­stwa. Z 1,4 mld mieszkańców około 200 mln to dziś bogata klasa średnia. To rynek, w który każdy chciałby wejść. Pytanie brzmi: jak? — mówiła.

Jej zdaniem ta strategia musi uwzględ­niać także kapitał intelektualny.

— W polskich szkołach doktorskich kształcimy wielu studentów z Chin. To ogromny zasób, w który już zainwestowa­liśmy. Trzeba się zastanowić, czy potrafimy go wykorzystać, czy oddamy ten potencjał z powrotem Państwu Środka — dodała eko­nomistka.

Polska nie ma szans konkurować skalą z największymi graczami, ale może wygrać otwartością i mądrością. Do tego konieczne jest myślenie w dłuższym horyzoncie i od­waga w budowaniu relacji.

— Europa nie jest dziś środkiem wszech­świata, lecz jednym z elementów globalnej układanki. Dlatego, zamiast zamykać się protekcjonizmem, powinniśmy być otwarci na inwestycje i współpracę. To się zwróci — i będzie tańsze. Jak powiedział Talleyrand: „Dajcie mi dobrego szefa kuchni, a wynego­cjuję korzystny traktat”. Zaprośmy Azję do polskiego stołu. Ugośćmy winem, pieroga­mi i stwórzmy atmosferę do rozmowy — bo stół jest narzędziem, a celem porozumienie — podsumował Andrzej Szumowski.