Zmiana układu sił na świecie znajduje odzwierciedlenie także w relacjach Polski z krajami azjatyckimi. Wymiana handlowa z Chinami rozwija się w imponującym tempie: w 2024 r. wartość importu sięgnęła niemal 49 mld EUR, podczas gdy polski eksport nie przekroczył 3,5 mld. Ta dysproporcja była punktem wyjścia do dyskusji w panelu „Protekcjonizm UE a relacje handlowe Polska–Azja” podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Rozmowa koncentrowała się na barierach w handlu z rynkami azjatyckimi i sposobach na przyciągnięcie inwestorów nad Wisłę. Wśród zaproszonych gości znaleźli się: Maciej Ptaszyński, prezes zarządu Polskiej Izby Handlu; Andrzej Szumowski, dyrektor Biura Współpracy z Zagranicą Krajowej Izby Gospodarczej; prof. Anna Visvizi, kierownik w Zakładzie Międzynarodowej Polityki Ekonomicznej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Dobre relacje z Azją leżą w interesie polskiej gospodarki
Przywykliśmy patrzeć na świat przez pryzmat map, na których Europa zajmuje centralne miejsce — to stąd wychodziły idee zmieniające dzieje świata i stąd płynęła gospodarcza dominacja. Jeśli jednak obrócić globus na południku Greenwich — tak jak proponuje Andrzej Szumowski — Europa jawi się już nie jako serce kontynentu, lecz jego peryferyjny skrawek. To symboliczny obraz zmiany, która dokonuje się na naszych oczach: kończy się epoka dominacji Starego Świata, zapoczątkowana odkryciami geograficznymi w XV wieku.
— W tej układance my jako element Unii Europejskiej — Polska, szósta gospodarka UE i dwudziesta świata — powinniśmy się zastanowić, jaką przyjąć politykę ekspansji, otwierania się na inwestycje i budowania relacji gospodarczych. Wszystko po to, by działać w interesie naszej gospodarki i naszych przedsiębiorców — mówił wiceprezes KIG.
Tymczasem gospodarczy środek ciężkości już się przesuwa. W Azji przyspieszają procesy integracyjne, rośnie znaczenie organizacji takich jak Szanghajska Organizacja Współpracy, a nowe państwa — od Indii po Wietnam — coraz śmielej zaznaczają się na globalnej scenie. To one korzystają z rewolucji technologicznej i społecznej, kształtują nowe modele rozwoju i coraz częściej wyznaczają standardy, do których inni muszą się dostosować. Dla wielu sektorów to właśnie tam rodzą się trendy, które potem docierają do Europy.
Unia Europejska zbyt często patrzy na ten proces przez pryzmat własnych sporów i dylematów. Decyzje, które w krajach azjatyckich zapadają błyskawicznie, w Polsce potrafią utknąć na lata w gąszczu debat i niepewności. Jak zauważa Radosław Pyffel, Chiny nie czekają, aż Europa zdecyduje się otworzyć drzwi — one i tak będą obecne na naszym kontynencie. Pytanie brzmi jedynie: w którym kraju znajdą dla siebie miejsce.
— To czas na przebudzenie i zobaczenie, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Musimy znaleźć równowagę, bo mam wrażenie, że wciąż żyjemy we własnym świecie, a cena tej iluzji może być ogromna — nie tylko w biznesie — przestrzegał ekspert Instytutu Sobieskiego.
Zbyt radykalne podejście ograniczy dostęp do technologii
Europa chce być niezależna i bezpieczna, ale coraz częściej ryzykuje, że w imię ochrony własnych interesów odetnie się od źródeł rozwoju. Rynek energii, motoryzacja, nowe technologie — wszystkie te sektory są dziś w dużej mierze uzależnione od importu z Azji.I właśnie tutaj pojawia się największe napięcie: jak chronić wspólnotę przed rosnącą dominacją Chin, nie blokując jednocześnie dostępu do kluczowych komponentów?
— Zmierzamy w dość dziwnym kierunku przeregulowania. Jeżeli ograniczymy dostęp dostawców sprzętu elektronicznego z Azji, sami podetniemy gałąź, na której siedzimy — ostrzegał Maciej Ptaszyński.
Skala zależności jest ogromna: aż 83 proc.paneli fotowoltaicznych sprowadzamy z Chin,podobnie jak 61 proc. półprzewodników i niemal połowę obwodów drukowanych.
— Przez zbyt protekcjonistyczne działania możemy stracić dostęp do tanich technologii i odnawialnych źródeł energii. To przełoży się na wzrost kosztów przedsiębiorstw, spadek ich rentowności, a w końcu na wyższe ceny — wyliczał szef Polskiej Izby Handlu.
Na tym tle wyraźnie widać, jak dużą rolę odgrywają decyzje Komisji Europejskiej. Jej polityka — balansująca między otwartością a ochroną — bywa dla biznesu równie problematyczna, jak konkurencja z Azji.
Dyskusja pokazała, że nadmierny protekcjonizm może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych: zamiast wzmacniać Europę, osłabi jej firmy w globalnej rywalizacji. To prowadzi do kolejnego pytania — czy Unia i Polska wciąż są atrakcyjnym partnerem dla inwestorów z Azji?
Potrzeba długiego horyzontu
Jeszcze w połowie XX wieku Chiny uchodziły za kraj biedny i pogrążony w chaosie. Dziś to jedna z największych potęg gospodarczych świata. Napoleon przestrzegał, że „gdy Chiny się obudzą, świat zadrży” — i to przebudzenie już nastąpiło. Europa musi się zmierzyć z graczem, który działa w innej logice niż my. Różnice zaczynają się już na poziomie strategicznym.
— W Europie myśli się w perspektywie od wyborów do wyborów, a w Chinach planuje się przyszłość dla dzieci i wnuków. My mamy zegarki, oni mają czas. To lekcja długofalowego myślenia, której wciąż nam brakuje — zauważał Andrzej Szumowski.
Brak takiego podejścia najlepiej pokazuje polska obecność instytucjonalna w Państwie Środka. Polska, mimo rosnących ambicji gospodarczych, dysponuje tam zaledwie kilkoma pracownikami placówek dyplomatycznych i biur handlowych.
— W Pekinie mamy trzech pracowników ambasady, a na szczycie w Szanghaju zabrakło wysokich przedstawicieli Polski. Chińczycy mają pamięć słonia i zapamiętają to — podkreślał wiceprezes KIG.
Tymczasem polskie firmy coraz bardziej interesują się rynkami pozaeuropejskimi. Radosław Pyffel zdradza, że w consultingu po okresie „ustawionego” biznesu pojawiła się fala zleceń dotyczących ekspansji na chiński rynek, zwłaszcza w sektorze nowych technologii.
— W Chinach trzeba inwestować na serio: mieć magazyn, ludzi, biuro na miejscu. Nie wystarczy wysłanie dwóch kontenerów i sprawdzanie Excela. Nie jest to bardzo trudne, ale wymaga dojrzałości biznesowej — tłumaczył ekspert.
Jego zdaniem, paradoksalnie, to mniejsze firmy mogą w tej sytuacji okazać się bardziej skuteczne.
— Polacy są pracowici, zdolni, przedsiębiorczy i gotowi zaakceptować ryzyko oraz ponosić koszty przez dłuższy czas. Dlatego w przypadku MŚP jestem optymistą. Natomiast duży biznes w Polsce wciąż tkwi w „przedcovidowym” świecie — i tu jestem pesymistą — ocenił reprezentant Instytutu Sobieskiego.
Chiny planują w kategoriach dekad i pokoleń, podczas gdy w Polsce wciąż wygrywa logika doraźnych decyzji. To przepaść, której nie da się zasypać szybko — ale bez zmiany podejścia Polska ryzykuje, że pozostanie jedynie biernym obserwatorem globalnych procesów.
Nadregulacje, które odstraszają zagranicznych inwestorów
Przyciąganie inwestycji z Chin nie wymaga skomplikowanych zabiegów, lecz podstaw, które w Polsce wciąż zawodzą.
— Fundamentem jest zaufanie do państwa i przewidywalność stanowionego prawa. Inwestorzy muszą mieć pewność, że reguły gry nie zmienią się po roku czy dwóch — zaznaczył Maciej Ptaszyński.
Polskie działania regulacyjne nie dają takiej gwarancji. Przykład? Ustawa o systemie kaucyjnym, która została znowelizowana jeszcze zanim weszła w życie. Inny problem to tzw. gold-plating, czyli wychodzenie poza literę unijnych dyrektyw.
— Nie chodzi o to, by tworzyć maksymalnie skomplikowane przepisy i dokładane obciążenia. W przeciwnym razie czynimy Unię — a więc i nas — coraz bardziej skomplikowaną i nieprzyjazną dla przedsiębiorców i inwestorów z zewnątrz — przekonywał szef Polskiej Izby Handlu. — Ustawa o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa to przykład nadregulacji, która może, choć nie powinna, uderzyć nawet w kilkanaście branż, odciąć polskie firmy od nowoczesnych technologii i zahamować transfer innowacji. Tymczasem nikt nie rozwija nowych technologii szybciej od Chin. Kraj ten w ciągu dekady zbudował i utrzymuje własną stację kosmiczną, podczas gdy nawet NASA bez wsparcia prywatnego biznesu miałaby problem.
Prof. Anna Visvizi wskazywała, że Polska powinna patrzeć na relacje z Chinami szerzej i szukać nowych możliwości.
— Struktura chińskiej gospodarki się zmienia, a wraz z nią struktura społeczeństwa. Z 1,4 mld mieszkańców około 200 mln to dziś bogata klasa średnia. To rynek, w który każdy chciałby wejść. Pytanie brzmi: jak? — mówiła.
Jej zdaniem ta strategia musi uwzględniać także kapitał intelektualny.
— W polskich szkołach doktorskich kształcimy wielu studentów z Chin. To ogromny zasób, w który już zainwestowaliśmy. Trzeba się zastanowić, czy potrafimy go wykorzystać, czy oddamy ten potencjał z powrotem Państwu Środka — dodała ekonomistka.
Polska nie ma szans konkurować skalą z największymi graczami, ale może wygrać otwartością i mądrością. Do tego konieczne jest myślenie w dłuższym horyzoncie i odwaga w budowaniu relacji.
— Europa nie jest dziś środkiem wszechświata, lecz jednym z elementów globalnej układanki. Dlatego, zamiast zamykać się protekcjonizmem, powinniśmy być otwarci na inwestycje i współpracę. To się zwróci — i będzie tańsze. Jak powiedział Talleyrand: „Dajcie mi dobrego szefa kuchni, a wynegocjuję korzystny traktat”. Zaprośmy Azję do polskiego stołu. Ugośćmy winem, pierogami i stwórzmy atmosferę do rozmowy — bo stół jest narzędziem, a celem porozumienie — podsumował Andrzej Szumowski.